Razem srazem, a czasami trzeba osobno.

Ja wiem, że jestem trochę inna. Jestem jedynaczką, w dodatku dość poglądowo zaawansowaną. Puszczam starego na miasto na piwo kiedy ma ochotę, sama również się nie pytam, czy mogę wyjść, kupić sobie nowe buty, czy spotkać się z kimś na śniadanie.

Nie wnikam w telefon mojego męża, nie wiem czasami gdzie jest i staram się do niego nie dzwonić, kiedy wychodzi z kumplami, chyba, że się pali. Regularnie robimy coś osobno. Mamy taki model rodziny po prostu. Wierzymy w to, że każdy z nas potrzebuje wolności! My od siebie, od dzieci, dzieci od nas też. Bycie z kimkolwiek przez 24 godziny na dobę non stop każdego dnia jest w naszym mniemaniu lekko toksyczne.

Poza tym ja nie muszę chodzić z mężem na zakupy, bo jego męczy moje mierznie 15 pary spodni, a ja mam w nosie jego garnitury do pracy. I tak mi nigdy nie powie, że wyglądam w czymś źle, a ja nie widzę różnicy pomiędzy granatowym garniturem, który jest w szafie, a tym, który teraz mierzy. Ja nie chcę lecieć na surfing to Portugalii, a on nie chce jechać do spa. Ja nie lubię horrorów, a on dwugodzinnych skandynawskich dramatów. Po co więc się męczyć? Mało tego, uważam, że ta odrębność to jeden z sekretów naszego udanego związku.

Z dziećmi mamy tak samo. Ja już nie lubię basenów, bo jak tylko płacę za bilet w kasie, wszystkie syfy urządzają konferencję i obstawiają co mnie czym tym razem zarazi. Stary jakoś szczególnie nie pała miłością do wypieku babeczek. Mogę grać w planszówki, stary woli Lego. I tak dalej.

Zawsze wydaje mi się to takie logiczne i normalne, a potem czytam, że wcale nie jest, że trzeba zawsze razem, że na zakupy do Biedry trzeba parami, jak do kościoła, komisyjnie decydować, czy lepszy kielecki czy winiary. Trzeba za rączkę trzymać, bo wiadomo, raz spuszczony ze smyczy pójdzie w długą i nigdy nie wróci. Trzeba przyjąć challenge i jeździć na ryby, a on niech na mani kolor lakieru wybiera. Przecież brał na dobre i na złe! Jak pięć minut jesteśmy osobno, to tak strasznie tęsknimy! Po to się ma rodzinę, żeby zawsze razem być, wspólnie! Chyba kiepska z nas para, skoro potrzebujemy robić coś osobno, Ci, którzy się kochają nawet wymiotują trzymając się za ręce. O ile widzę to w wykonaniu kobiet, tak wiedzcie moje drogie, że większość facetów takie zachowanie męczy. I dzieci też! Możliwe, że w celu uniknięcia konfliktu nigdy Wam o tym nie powiedzą, ale ich to męczy. A że nie od wczoraj wiem, że jestem mężczyzną, męczy i mnie. Potrzebuję powietrza i TYLKO moich spraw.

Spędzaliśmy już część wakacji osobno, w tym roku poszliśmy krok do przodu. Nie lubię spania w namiocie. To nie to, że potrzebuję luksusów, ale boję się wszelkiego robactwa. (Tu adnotacja: nie było dnia, żeby przez te prawie 3 lata w Australii ktoś mi nie wmawiał, że wszystko super, tylko te robale, pająki i rekiny. Widziałam jednego pająka, czyli mniej niż u mnie w domu na podkrakowskiej wsi widuję w lecie codziennie. Rekina nie doświadczyłam ani jeden raz. Coś jak legendy o czarnej wołdze i misiach polarnych spacerujących zimą po polskich drogach. Także spokojnie, gigantyczne pająki po Australijskich miastach nie biegają.) Nie lubię pająków, żab, szczypawek, mrówek i wszelkiego innego uciążliwego i obrzydliwego ustrojstwa. Poza tym mam paranoję związaną z ciemnością i bezpieczeństwem. Całą noc nasłuchuję, wydaje mi się, że ktoś się skrada, że stoi tuż przy mojej głowie. Nienawidzę tego. A już najbardziej nie lubię kąpania się w zimnej wodzie, pobudki w środku nocy i udawania, że nie chce mi się wcale siku i garów mytych w rzece. Fujka.

Dzieci męczyły nas o biwak nie pamiętam od kiedy. I w końcu to ja wpadłam na ten genialny pomysł, żeby jechali sami, beze mnie. Bo w sumie – czemu nie? Przecież ja nie muszę być wszędzie, nie muszę się poświęcać i torturować, żeby sprawić komuś innemu przyjemność, a oni wcale nie będą bawili się gorzej beze mnie. Mało tego – ileż to razy ja byłam z dziećmi sama na wakacjach? Yyy, każdego roku? Mniemam, że jest tak w większości domów, bo niby równouprawnienie, ale gdzie jest matka tego bombelka?

Pojechali, pomogłam spakować nawet, kupiłam prowiant i życzyłam doskonałej zabawy. Sama zostałam w domu ogarnąć się po urlopie, czyli po trzech tygodniach wakacji z dziećmi. Zostałam zrobić gruntowne porządki na ogródku i w szafach dzieciaków, wszak wiadomo, że przez ostatnie 3 miesiące urośli ze dwa rozmiary, a buty pogubili. Pracowałam, robiłam zakupy, spotkałam się z psiapsi, byłam na siłce na zajęciach, które zwykle są dla mnie niedostępne. Poleżałam w ciszy i w masce i zjadłam na śniadanie sałatkę. Dzwoniłam, ale nikt nie miał czasu ze mną rozmawiać. Wszyscy doskonale się bawili, wrócili przekonani, że teraz to będzie ich nowa tradycja. Bo wiesz mamusiu, my to z Tobą jesteśmy cały czas, fajnie było być tylko z tatą – powiedziała córka. Jakie mądre te dzieci!

 

Uważam, że bycie czasami osobno wszystkim nam doskonale służy. To kompromis i zrozumienie, jakie wypracowaliśmy latami i czerpiemy z niego pełnymi garściami.

I piszę to dziś do wszystkich tych, których otoczenie krytykuje za pewne decyzje lub zmusza do życia nie po swojemu. Jeśli coś Cię uwiera, rób tak, żeby Tobie i Twoim bliskim było dobrze. Nawet jeśli to oznacza, że na biwak swoich dzieci nie zabierzesz, nie gotujesz, nie lepisz pierniczków, nie lubisz zabawy lalkami, nie bywasz na treningach, a do pracy wrócisz kilka dni po porodzie. To wszystko ma się nijak do tego, jaką jesteś matką. Każda rodzina jest inna, a każdy człowiek ma inne potrzeby. Mamy aktualnie ogromne możliwości i możemy żyć w partnerskich związkach. Możemy dawać sobie wolność, spełnienie i radość. Wcale nie musi to się wiązać z niewolniczym przywiązaniem, jeśli taki model nam nie pasuje. Nikomu nic do tego jaki model rodziny dla nas jest najlepszy! Howgh!