Czego Jaś się nie nauczy to… Jan nadrobi.

Czego Jaś się nie nauczy to… Jan nadrobi. Tak powinno brzmieć to stare przysłowie! Strasznie męczy mnie nagonka na rodziców, która powoduje, że za bardzo przejmujemy się szeroko pojmowanym rozwojem dzieci. Lepszy start, świetlana przyszłość, talenty, kariera, kreatywne to, rozwijające tamto. To wszystko od kołyski. Zupełnie, jakbyśmy zapomnieli, że większość ludzi na świecie jest zwykłymi zjadaczami chleba. I większość z nas wchodziła w dorosłość z wieloma brakami. I świetnie sobie radzimy. 

Dzieciństwo teraz jest przestymulowane. Z zajęć na zajęcia, kreatywne zabawy, drewniane gadżety, edukacyjne obozy i najlepiej ani minuty wolnego czasu. A gdzie czas na bycie dzieckiem? Moje dziecko trochę się nudzi. Często. Wczoraj zbudowało z nudów schronisko dla ślimaków, dało im wszystkim imiona i nazbierało liści. Różnych liści, żeby ślimaki miały wybór. Z nudów moje dzieci razem z dziećmi sąsiadów urządziły olimpiadę akrobatyczną. Sędzia był surowy, ale sprawiedliwy. Z nudów rodzi się dużo fajnych pomysłów. Z przeładowania zajęciami głównie niechęć.

Tymczasem większość z nas weszła w dorosłość bez pakietu niezbędnych umiejętności. Nikt nigdy nas nie uczył, jak zapłacić podatki, jak podróżować, jak wezwać pomoc, czy jak oszczędzać. Liczymy na to, że przecież kiedyś przyjdzie pora, kiedy to nasze dziecko samo się tego wszystkiego nauczy. Będzie musiało, jak i my, dorosnąć.

Z mojej perspektywy, wolę chyba podarować sobie ten dodatkowy balet czy judo i postawić na rozwijanie umiejętności „ulicznych” mojego dziecka. Tylko po to, aby było w miarę ogarnięte w momencie, kiedy stanie na progu dorosłości. Te umiejętności praktyczne to życiowa zaradność, której wielu dorosłym brakuje. 

Nie umiałam podróżować, bo w czasach, kiedy jeździłam z rodzicami po krajach, do których wolno nam było pojechać z polskim paszportem, uważało się, że dzieci i ryby głosu nie mają, więc to rodzice wszystkim się zajmowali. Sama miałam mgliste pojęcie o szukaniu noclegu, czy bezpieczeństwie w podróży. Jest bardzo wiele możliwości w trakcie naszego codziennego życia, kiedy można dzieci nauczyć odrobiny samodzielności. Pozwalam moim dzieciom na odczytywanie wskazówek z GPS. To dlatego wiedzą już, żeby tą drogą nie jechać, bo jest cała czerwona, może wypadek, mamusiu. Pozwalam moim dzieciom na kontakt z obsługą restauracji i hotelu. Syn ostatnio zamówił dla całej rodziny zieloną herbatę, a córka poprosiła o rachunek. W trakcie podróży moje dzieci są odpowiedzialne za swój bagaż podręczny. Pakują go, pilnują i noszą z miejsca na miejsce, targając często przez wielkie lotnisko. Wiedzą, jak poprosić o pomoc, znają oznaczenia terminali. Proste rzeczy, ale bardzo przydatne.

Z perspektywy osoby dorosłej, istotne wydaje mi się przybliżenie dziecku wartości pieniądza. To dlatego dzieci powinny dostawać kieszonkowe i mieć możliwość dowolnego nim dysponowania. Chodzę z dziećmi do marketu, często bawię się w sklep, aby moje dziecko wiedziało co ile kosztuje, jak wygląda każdy moneta i ile reszty mu się należy. Możliwe, że to świadome wydawanie własnych pieniędzy jak i oszczędzanie na rzeczy większe i droższe, nauczy moje dzieci zdrowego i rozsądnego podejścia do pracy i płacy.

Moje dzieci, zamiast dodatkowego języka, mają zajęcia w domu. Bo nie chcę puścić świat dwóch księżniczek z lewymi rękami i księcia, który zamiast kobiety, będzie sobie szukał służącej. Ale bardziej niż prania i gotowania chcę moje dzieci nauczyć zaradności. Nie czytałam ani jednej obsługi pralki do prania, a miałam ich już sporo, używałam pralek na kilku kontynentach i jakoś zawsze pranie się wyprało, nikt nie ucierpiał, za szkody płacić nie musiałam. I tego chcę nauczyć dzieci. Jak trzeba pranie posortować, ile nasypać proszku, gdzie włączyć i jak wywiesić. Reszta? Czego Jaś się nie nauczy to… Jan nadrobi.

W kuchni to samo. Istotniejsze wydaje mi się wpojenie dzieciom zasad bezpieczeństwa, zdrowego podejścia do jedzenia i miłości do kuchni i karmienia osób nam bliskich, kwestii odżywiania i marnowania żywności, niż samych przepisów. Przecież sama znam „z głowy” tylko kilka dań. Kiedy potrzebuję – sięgam do netu. Tort robię oglądając filmik na you tube. Nie przyszła mi ta wiedza z lekcji przekazywanych przez babcię.

Demonizowany dostęp do sieci też wydaje mi się grubo przesadzony. Uczę dzieci jak obsługiwać wyszukiwarkę. Potrafią sobie puścić ulubiony utwór czy audiobook, a wczoraj szukaliśmy strojów na Halloween. Pokazywałam dzieciom różnice w cenach, jak korzystać z lupki, odpowiedziałam na milion pytań odnośnie zakupów w sieci. Dzieci od razu wszystko to połączyły w ciąg logiczny z zakupami spożywczymi, które niejeden raz wszyscy wspólnie rozpakowaliśmy, kiedy przyjechała dostawa ze sklepu. Wszystko jest dla ludzi.

Uczę dzieci jak zadać pytanie, aby uzyskać odpowiedź. Jestem blisko, ale pozwalam na kontakt z obcymi osobami, na przykład właścicielami czworonogów, czy mamę niemowlaka na placu zabaw. Sztuka konwersacji zamiera, może nie powinniśmy podejrzewać, że każdy mężczyzna z brodą, to pedofil i że nie wolno rozmawiać z nieznajomymi? Moje dzieci to spryciarze. Sama zagaduję obcych ludzi w kolejce, czy na ulicy, więc dlaczego miałabym im tego zabraniać? Obcy nie znaczy niebezpieczny, zły. Kontaktu z drugim człowiekiem chcę nauczyć dzieci pod moim bacznym okiem.

Mąż uczy dzieci jak zrobić kilka prostych napraw w domu, typu wymiana baterii czy żarówki. Zajmują się podlewaniem ogródka. Ile było radości, kiedy w zeszłym roku z zasadzonego przez córkę krzaczka zrywaliśmy pomidory na sałatkę! Dla mnie to są ważniejsze lekcje niż opanowanie matematyki trzy poziomy do przodu. Bo i po co? Żeby nudzić się w szkole?

Popycham moje dzieci do robienia nowych rzeczy, bo zależy mi na przezwyciężeniu strachu. Odwaga do wychodzenia poza ramki jest według mnie kluczową życiową umiejętnością AD 2018. I fajnie jest móc dziecku pokazać jak z tego skorzystać. To dlatego nie poślę dzieci do bardzo drogiej prywatnej szkoły. Jeśli będą chciały się kształcić, znajdą sposób. Za pieniądze, które musiałabym zapłacić za czesne, pojadę na niejedną wyprawę, podczas której moje dziecko będzie miało okazję interakcji z osobami mówiącymi w obcym języku, spróbuje egzotycznych potraw, zobaczy nową religię, kulturę, obyczaje, zwierzęta. Chcę, aby czuło się obywatelem świata, a palcem po mapie się raczej tego nie da doświadczyć.

Nikogo też za nic nie winię. Mama nie nauczyła mnie gotować? Uczyłam się sama! Bo czego Jaś się nie nauczy to… Jan nadrobi. Jak będzie chciał i jeśli będzie miał taką potrzebę. Nie demonizujmy naszego wpływu na przyszłość obecnego czterolatka. A jeśli już, to czułość, bliskość, bezpieczeństwo, a nie lekcje programowania. Bo żyjemy w czasach, w których możemy nauczyć się wszystkiego. Jeśli tylko chcemy. I tego „chcenia” właśnie, tej ciekawości i otwartości powinniśmy uczyć dzieci.

Ważniejsze od pędu z zajęć na zajęcia i wygrzewania stołków na kolejnych treningach naszych dzieci w dyscyplinach, w których wcale nie wykazują talentu, jest pokazanie naszym dzieciom jak żyć dobrze. W zgodzie ze sobą. Jak wybrać ciekawy zawód. Jak dbać o siebie. Jak radzić sobie z uczuciami, ograniczeniami. Rozmowa, na którą tak bardzo brakuje nam czasu, jest ważniejsza niż niejedne kreatywne zajęcia. To w trakcie tej rozmowy i zwykłego bycia razem, możemy nauczyć nasze dzieci jak prawić drugiemu człowiekowi komplementy, jak oduczyć się obgadywać i oceniać. Z naszej interakcji z rodziną i znajomymi możemy dać dzieciom bezcenną lekcję bezinteresownej pomocy, cieszenia się z sukcesów innych i przyjemności, jaką daje dzielenie się z innymi. Rodzice zabierali mnie ze sobą do znajomych. Nauczyli mnie, że jak przychodzą goście, to się na nich czeka. Czeka się z ciastem, w czystym domu, w porządnym ubraniu. A kiedy idziemy w gości, to nigdy nie z pustą ręką i choćby niedobre, dziękujemy za gościnę. Do dziś stosuję te zasady. Dla porównania dodam, że z lekcji francuskiego nie pamiętam nic. Rien. Nada. Null. Nichts.

Pracowałam od liceum. To wtedy chyba się dowiedziałam, jak nudna może być praca, jak bardzo mogą boleć nogi i jakiego głupiego można mieć szefa. Mąż pracował jeszcze wcześniej. Wstawał o 4 rano i rozwoził gazety. To była jego druga praca, bo wcześniej chodził po sąsiadach i w weekendy mył im samochody. Miał wtedy 10 lat. Kupił za te pieniądze swoją pierwszą deskę. Do dziś surfuje. Będę zachęcać dzieci do tego samego. Córka podczas ostatnich wakacji poprosiła o zaprojektowanie wizytówek – marzy jej się wyprowadzanie na spacer okolicznych psów. Jest jeszcze za mała, żeby robić to samodzielnie, ale kiedy przyjdzie czas – czemu nie? Już tego lata ustawimy przed domem stragan z lemoniadą.

Nikt nie uczy nikogo, jak żyć, bo zakładamy, że to wszystko przychodzi samo. I ja uważam, że czego Jaś się nie nauczy to… Jan nadrobi. Tak więc wolę, zamiast kolejnych zajęć dodatkowych, pójść z dziećmi do parku, gdzie mogą się nauczyć zasad życia wśród ludzi. Z mojej perspektywy te umiejętności są ważniejsze niż lekcje hiszpańskiego. Ten hiszpański moje dziecko opanuje, jak zechce, później. A może wcale nie? Może zamiast tego wybierze francuski? Wybierze. DZIECKO. Nie ja. I będzie się go uczyło dla siebie, a nie dlatego, że ja mu kazałam.

Bądź zwyczajnie bądź blisko, ucz świata i życia. I nie martw się. Czego Jaś się nie nauczy to… Jan nadrobi. Spokojna głowa.

Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.