Czyta mnie bardzo wielu mężczyzn. I proszą, żebym napisała o czymś, czego w domu nie potrafią skumać, pokonać, wytłumaczyć. Poznają mój blog, bo partnerka podsunęła, bo się razem pośmiali, coś przemyśleli, więc Panowie piszą, z nadzieją, że może ja pomogę. A przecież ja do pomocy jestem pierwsza. Dziś będzie lekko, ale przesłanie ważne. Kobity, dajcie chłopu wyjść z domu.
Te męskie prośby mnie czasami rozczulają, bo ja mam ochotę pod każdym swoim tekstem napisać, że moje pseudo porady KONIECZNIE trzeba skonsultować ze specjalistą, przecież co ja tam wiem. Ja mam dyplom z marketingu. Wszystko sprzedam. I z zarządzania. Doskonale zarządzam. Swoją kuwetą. Czasami. Rzadko. Nigdy. Yyy.
A tu piszą do mnie Panowie, że oni nie rozumieją, są bezradni jak karp już w wannie, w markecie, 22 grudnia. Czy ja się zgrywam, kiedy piszę, że przy trojaczkach ja mężowi daję wyjść na piwo i nie wiercę mu o to dziury w brzuchu? Czemu tak piszę, skoro to na pewno nie prawda, a oni tak bardzo chcą wierzyć w tę bajkę!
Z tym, że to nie bajka. Ja mojego męża dowolnie, wedle życzeń z domowego aresztu na przepustki wypuszczam. Ba! Czasami nawet wypycham. I ja tego wcale nie robię dla mojego kochanego męża. Ja to robię dla siebie. Bo jak on wyjdzie, to i ja sobie kiedyś pójdę, w siną dal, gdzie mnie oczy poniosą, wrócę kiedy będę chciała i jeszcze śniadanie do łóżka dostanę, bo mizernie jakoś wyglądać na drugi dzień będę.
Dajcie sobie ludzie od siebie odpocząć. I od dzieciaka też! Ja mam trojaczki i szczerze przyznaję, że uwielbiam nie tylko własne wychodne, ale i kiedy mąż wychodzi. Po pierwsze, dzieci zaganiam do łóżek szybciej. Nie ma złego i dobrego policjanta, jest umęczona matka, która kategorycznie nakazuje – won do łóżka. Kiedy już śpią, zwykle godzinę wcześniej, niż jak jesteśmy razem z ojcem na posterunku, to ja sobie wtedy nastawiam romansidło, lub rodzinkę.pl, czy inny Sex w wielkim mieście, stopy ładuję do miednicy z pianą, na twarz nakładam błotną maskę w sraczkowatym kolorze i wybieram numer do zaprzyjaźnionej Halinki. Żeby mi się chłop wtedy po domu szwendał i katował meczem? Nieeee. Niech sobie sam obejrzy, niech się wypowie na wszelkie tematy związane ze sportem, właściwym jedynym językiem, z „kurwa” zamiast przecinka, niech sobie o rybach opowie, o klientach, o golfie, o laskach w mini (specjalnie nie używam słowa „dupy” drogie koleżanki), czy czymkolwiek innym, niech sobie ponarzeka, niech czipsów poje, piwa się napije do woli. Co mnie do tego? Czy ja jestem nieszczęśliwa, kiedy sobie w domowym spa poleguję? Czy mnie jest źle? I przede wszystkim – czy ja myślę, że mój facet to jest ktoś, komu ja mogę na coś pozwalać lub czegoś zabraniać? To jest dorosły człowiek, który doskonale wie, co robi. I on sobie na życie brał partnerkę, a nie drugą mamusię, która mu będzie zakazami ustalała dzień, robiła grafik wyjść z wyróżnieniem, kiedy, na jak długo, z kim i limit wypitego alkoholu wyznaczała. Serio? To tak gdzieś działa? Trudno mi w to uwierzyć.
Mąż to nie jest mój jamnik, którego ja muszę pilnować na każdym kroku, żeby czasami przez siatkę nie uciekł do suczki sąsiadów. Nie mam poczucia, że muszę go strzec jak oka w głowie, nie zamknę go przecież w klatce! To, co jest między nami, jest wyjątkowe. Jeśli kiedyś wygaśnie, trudno. Moje pilnowanie i osaczanie na nic się nie zda. Nie wspominam już nawet o kwestii zwykłego zaufania.
Podam taki przykład – idealny mąż i ojciec rodziny, w pracy miał ognisty romans, o którym wiedzieli wszyscy. Wychodził z biura w porze lunchu. Na półtorej godzinki. Z koleżanką. Do hotelu. Żona się chwaliła, że skarb, śrubkę ma przykręconą, po pracy prosto do domu, nawet mu mecze zabroniła, chodzi jak zegareczek. Aha. Chodzi to on może i chodzi, ale między nogi innej pani.
Każdy z nas potrzebuje odreagować, kobiety zwykle dogadują się z przyjaciółkami, innymi matkami lub w końcu ze swoją własną mamą. Wygadają się, wyżalą i wracają do żywych. Instynkt trzymający je blisko dziecka czasami blokuje chęć opuszczenia gniazda, w którym jest małe dziecko. Szczególnie wtedy, kiedy boją się, że ojciec sobie nie poradzi. A facet działa inaczej. Potrzebuje grupy, męskiej gadki, samczej rywalizacji. Dlaczego kobiety czują się tym zagrożone?
Piszą do mnie Panowie, że wychodzą rzadko, że muszą się prosić, w końcu, kiedy nadchodzi ten dzień, to od rana słyszą, że no skoro musisz, to już trudno, jakoś to zniosę, idź. Wychodzą z poczuciem winy, na z góry ustaloną przepustkę, a po trzydziestu minutach dostają tragiczne wiadomości z domu, że jest strasznie, kiedy wracasz, ty sobie tam pijesz, a ja tu na froncie walczę. Nie kumają, bo sami wypychają wręcz ukochaną – wyjdź, wyluzuj, kiedy widzą, że ona pada ze zmęczenia i frustracji domowymi sprawami. Wspierają, są, rozumieją, bezwarunkowo. Ona nie korzysta, bo nie potrzebuje, nie chce. Nie mam siły, nie mogę dziecka zostawić, gdzie ja pójdę, mówi. Ale jak on chce wyjść – zabrania.
Serio? My z mężem jedno drugiemu zazdrościmy. W żartach. Kiedy on wyszedł na mecz i wysłał mi widok z trybun, ja jemu wysłałam mój widok – zlewu z garami. Śmialiśmy się z tego tygodniami. On wychodzi we wtorek, ja w czwartek – sytuacja w domu zbytnio się nie zmienia. Jedno z nas oddycha, według nas to partnerski układ. To przecież dla dobra całej rodziny, dla dobra związku, dla dobra drugiej, ukochanej osoby, a nie wroga, któremu chcemy dokopać myśleniem „niech cierpi jak i ja cierpię”.
Dajcie sobie od siebie odpocząć, odetchnąć, zatęsknijcie. Niech związek nie będzie powszedni jak mebel. Miejmy swój świat. Może dzięki temu uda nam się totalnie nie zdziadzieć w tym domu wiecznie, w domowych pieleszach, rozciągniętym dresie i wałkach. W tą pułapkę wpada wiele kobiet po porodzie. Jak mogłabym wyjść, pomyśleć o sobie? A ja przewrotnie pytam – jak możesz zapomnieć?
Zakładam, że skoro ja mogę zająć się dziećmi, mąż też. Wielu matkom wydaje się, że ich partner sobie nie poradzi. Że dziecko, zostawione na dwie godziny z ojcem, zginie. Że on coś zrobi źle. A tymczasem okazuje się, że robi często lepiej. Zdarzało się, że mój mąż, zostając z dziećmi, wysyłał mi zdjęcia, a ja łapałam się za głowę. Ale na tym się kończyło. Nigdy nikomu nic się nie stało, świetnie się bawili. Bo tata to przecież tak jak mama – rodzic ani ciut lepszy, ani gorszy. Nakarmione? Przebrane? Śpi? Git.
Wielu matkom wydaje się, że jak już wyjdą z tego domu, to świat uzna je za wyrodne. Nic podobnego! Żadna z nas nie podpisała cyrografu z diabłem, że oto na własne życzenie zamknęłyśmy się w domowym areszcie. Po co? Komu chcemy coś udowodnić?
Wyobraź sobie, że faceta swojego zabierasz na zakupy. Mierzysz szesnastą parę balerinek w kolorze fuksja, ale to nadal nie jest ten sam odcień, co tej szminki, którą kupiłaś na promo w Rossmanie dwa miesiące temu i leży, bo do niczego nie pasuje. Ciągniesz starego, a on fuka i z nogi na nogę znudzony przestępuje. Albo do fryzjera idziesz sobie spokojnie na sześć godzin. Farba, pasemka, modelowanie, ploteczki, a tu cudowny Ci co pięć minut gitarę zawraca, kiedy wracasz, co robisz, gdzie jesteś, w domu Armagedon, help, SOS. Chciałabym zobaczyć minę, z którą wracasz do domu do kochającego męża.
Kobity, dajcie chłopu wyjść z domu. Co Wam zależy? I też same wyjdźcie! Zabawcie się, pogadajcie głupio z koleżankami, wina się napijcie, dystansu złapcie odrobinę, szlajajcie się po sklepach, kawę w spokoju wypijcie, bez wwiercającego się w mózg „maaaaaamooooooo”. Uwierzcie mi na słowo – wychodziłam, kiedy padałam na twarz, wychodziłam, kiedy dzieci były chore. Bo nawet chore usypiają o 20. A ja, bardziej niż czegokolwiek, potrzebowałam znaleźć się wśród ludzi, ubrana, umalowana, potrzebowałam oderwać się na chwilę od rozwolnień, wymiotów, krzyku, piętrzącego się prania, poradników i laktatora. Wracałam stęskniona, z nową energią i perspektywą. Gotowa na kolejny dzień ciężkiego poligonu. I czasami myśl o tym, że wieczorem na chwilę wyrwę się z tego kieratu, trzymała mnie przy życiu i przywracała, choćby blady i tylko jego cień, ale jednak uśmiech.
I tego samego potrzebuje facet, który dla swojego zdrowia psychicznego musi kiedyś zeszmacić się z kolegami. Kobity, dajcie chłopu wyjść z domu. Nie pożałujecie.
Zdjęcie: źródło.
Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i
- Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
- Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
- Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
- Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!