Rodzicielstwo to pikuś. Uczcijmy to minutą ciszy.

Każdego dnia jako rodzic masz do zrobienia 4 podstawowe rzeczy. Tylko cztery. Serio. To znaczy wiadomo, że aby dziecko było szczęśliwe, czuło się kochane i nie wyrosło na gnoja znęcającego się nad psem, to trochę więcej niż te cztery. Ale jak zrobisz te cztery rzeczy to masz pewność, że dziecko przeżyje. To jest takie rodzicielski basic, 4 przykazania. No dobra, ale skoro tylko cztery rzeczy jako rodzic muszę robić, to chyba to całe rodzicielstwo nie jest aż takie trudne? A, no właśnie, to złudzenie! Bo właśnie tych czterech rzeczy dziecko nie chce robić i w większości domów te cztery rzeczy to cztery różne bitwy, w których każdego dnia są jeńcy i zwycięzcy. I to kilka razy dziennie!

Dzieci trzeba karmić.

No dobra ale co z tego, skoro dziecko gardzi tym, co mu dajemy. Brokuły są wstrętne, fuj! Krzyczy przy stole dwulatek, po czym zajada kozę z nosa, liże poręcz w przychodni i kładzie się na ziemi w supermarkecie. Weź to obczaj.

Paradoks żywieniowy polega też na tym, że coś, co dziś smakuje i dziecko twierdzi, że to jego ulubiona potrawa EVER, a której z tej radości nagotujesz po nocy wielki gar, jutro może stać się trucizną. Zadowolona wjeżdżasz na stój z pomidorówką, której wczoraj dziecko zjadło 3 talerze, a ono patrzy na Ciebie z pytaniem „chcesz mnie otruć”?

Zabawa z jedzeniem rozwija się w szkole, do której warzywa i owoce udają się w eleganckiej śniadaniówce po to tylko, aby z niej bezpiecznie wrócić w tym samym pojemniczku.

Dziecko najbardziej kocha rzeczy, które średnio mu służą, typu żelki, lody i cukierki. Bywa, że kanapka by się do buzi nie zmieściła, ale kubeczek lodów dziecko zmieściłoby na pewno. Nawet dwa może. I polej kolą, nie żałuj.

Dzieci muszą się ubrać.

Proste? Proste. Z gołym tyłkiem nikt nie będzie przecież latał. No ale od małego dzieci nie chcą się jednak ubierać. Kiepsko współpracują w tym temacie albo zupełnie odmawiając, albo kreując własną wizję, która niestety odbiega od ogólnie przyjętych standardów społeczno-meteorologicznych.

Mając pół roku, wydają się pijaną ośmiornicą, której założenie gaci na tyłek wymaga podstępów i co najmniej czterech rąk. Wije się to to, ściąga, co założysz, obsika nawet czasami.

Ubieranie malucha jest jednak fantastycznym i wzbogacającym wewnętrznie doświadczeniem, szczególnie wtedy, kiedy po tych przepychankach, z potomkiem odzianym w czterdzieści pięć warstw, w kombinezonie i rękawiczkach, upocona jak maratończyk, szukasz w torebce kluczy, a tu nagle czujesz zalatująca na kilometr spod tych bodziaków i swetrów, dwójeczkę. No miodzio. Masz jak w banku, że jak już dziecko wyrośnie z wieku robienia kupy w pieluchę, zawsze w tym momencie, w tych kalesonach, śniegowcach i kominach, będzie mu się chciało sikać. Najlepiej, jeśli jest to jeszcze pod domem, ale już w samochodzie, tuż po treningu obwodowym, czyli zapinaniu dziecka w fotelik.

Muszę siku.

Druga głęboko rozwijająca okazja to jest wtedy, kiedy rozszerzasz swojemu dziecku dietę i w śmierdzącej burej warzywnej papce uwalone są nawet majtki. Większości rodziców przychodzi wtedy do głowy kilka kreatywnych pomysłów na rozwiązanie tej patowej sytuacji. Można na przykład wystawić potomka do ogródka razem z krzesełkiem i potraktować całość szlauchem, czy też karmienie dziecka nago, bo to jednak zawsze jedno pranie mniej. Oczywiście sama nie testowałam, koleżanka mi mówiła.

Przychodzi czas, kiedy dziecko staje się dość wybredne tekstylnie, a jednocześnie nie przejawiające absolutnie żadnego gustu. Kropki do pasków, suknia księżniczki na plac zabaw, kalosze do wszystkiego? Git. Nawet jak kropelka wody spadnie na koszulkę, dziecko oczywiście musi się przebrać. Niektóre egzemplarze nie tolerują guzików, metek, ściągaczy, bo wszystko czyha na życie naszego maluszka i podstępnie drapie i gryzie. Skarpetek do pary nigdy odnaleźć nie można, ciuchy wieczorem ściąga się całymi partiami – getry razem z majtkami, bluzę razem z podkoszulkiem, a kosz na brudną bieliznę ma w pokoju dziecka swoją małą, nielegalną filię, w której ubrania gniją, aż się ktoś nie zlituje. Ktoś, czytaj: matka.

Założenie spodni na tyłek praktycznie w każdym wieku to mega wyzwanie, bo dziecku jest zawsze za gorąco i przy minus pięć chce nosić krótkie spodenki.

A potem zaczyna się szkoła i polecenie „ubieraj się”, staje się nieświadomie, codziennie, w sekwencjach po 10 co minutę, powtarzaną mantrą. No dobra, ale najpierw się ubierz, ubieraj się, bo wychodzimy, ubierz się, bo jest zimno, ubieraj się, bo jesteśmy spóźnieni, czy jesteś już ubrany?

Dzieci trzeba myć.

Zęby? Codziennie co najmniej dwa razy dziennie pytasz co najmniej ze trzy razy, czy te zęby umyte. Albo echo albo udają, że nie słyszą, albo kłamią. Jak nie spytasz, wyjdą z nieumytymi. No cóż, jak to mawiają klasycy – nie zadawaj pytań, nie usłyszysz kłamstw.

Kąpiel też powszechnie wiadomo nie służy myciu ciała, a leżeniu w wodzie z bąbelkami i zdarza się, że delikwent po 30 minutach relaksu zapomniał sobie o czymś tak prozaicznym jak umycie tyłka. Nic dziwnego, zajęty przecież był udowadnianiem w praktyce, że w małej wanience da się wyprodukować metrową falę.

Mycie włosów to jakaś katorga, dramat, horror, którego za wszelką cenę trzeba unikać i siłą do nikomu w kosmosie starcia szamponu z włosami nie doprowadzać. Może grozić traumą pourazową. U wszystkich obecnych.

Dzieci trzeba kłaść spać.

To takie niesprawiedliwe, że ludzie, którzy chcą spać, muszą codziennie kłaść do łóżka ludzi, którzy spać nie chcą. Jeszcze nie słyszałam, żeby jakiekolwiek dziecko mówiło wieczorem „mamo, tato, jestem zmęczony, idę spać, pa!”. Nie. Bo dzieci, które zasypiają przy kolacji, których nóżki tak bardzo bolą, którym już dziś nic się nie chce, o godzinie, o której trzeba iść spać, nagle dostają wiatru w żagle. To, że wszystkim wtedy się chce pić, jeść i sikać, to na to można się przygotować, to jest klasyka gatunku!

Ale już na szukanie w szafie lwa, pytania o sens życia i odpowiedź na pytanie „skąd się biorą dzieci”, czytanie książeczek o pierdach i kupach, które dziecko zna na pamięć i jak sobie przyśniesz, to zaraz Ci mały, oburzony cenzor palucha do oka włoży “tato, ominąłeś słowo “ale” i podziwianie taneczno-akrobatyczno-aktorskich możliwości dziecka, to jest wyższy poziom wtajemniczenia.

I jest taki żarcik, że jak sobie mówicie z dzieckiem „dobranoc, do zobaczenia rano” to oboje wiecie, że zanim ono uśnie, zobaczycie się jeszcze ze 154 razy. Ech. 

Tak więc, jeśli przynajmniej 2 z tych 4 rzeczy uda Ci się dziś ogarnąć, brawo Ty! Rodzicielstwo to sport dla odważnych. Do boju! Pamiętaj. Tylko 4 rzeczy! Tylko!

Uczcijmy to minutą ciszy. 🙂

Inspiracją do tekstu był ten materiał:

https://www.youtube.com/watch?v=CX61JSXLl_Q&feature=youtu.be&fbclid=IwAR0sciNfPubvb8CfukScnL6g1s_7a2l_TuF-fx1lQIabWVcsxJoRU4KkDM4

Gość jest niesamowity! 

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.