love story

Poznała go w najgorszym momencie.

Wracała akurat z urlopu dziekańskiego do Polski, miała głowę pełną pomysłów i jedną myśl – żadnych głupich, nierokujących, problematycznych związków. Absolutnie żadnych obcokrajowców, życiowych popaprańców i nieudaczników.

Los Angeles. Mini bus z hotelu do Disneylandu. Jechała zobaczyć, bo może nigdy już nie będzie takiej okazji. Ona, jakaś para i on. Tylko nie to, niech do mnie czasami nie zagaduje, nie chce mi się nawet dla niego być miłą, pomyślała, siadając w najdalszym rzędzie.

Cześć, mieszkamy w tym samym hotelu i za dwa dni jedziemy chyba razem na wycieczkę. Co dziś robisz – zagadał jak tylko wysiedli. Idę tu – odburknęła ona, palcem wskazując kiczowatą bramę Disney. Mogę się przyłączyć?

Pomyślała za cholerę nie, ale powiedziała – ok. W końcu w Stanach, rok po ataku na WTC, samotna kobieta w przybytku dla dzieci, robiąca cały dzień fotki, może być podejrzana, więc niech już będzie. Poza tym wycieczka – przez dwa tygodnie i tak będzie go codziennie widywać, może lepiej kogoś poznać już wcześniej, zawsze to raźniej. No i był blondynem, a blondyni nigdy jej się nie podobali.

Po dwóch tygodniach wycieczki, gdzieś pomiędzy Las Vegas, a Wielkim Kanionem, stali się parą. Płakali na pożegnanie, patrząc na napis „Hollywood”. Dla niej to było trochę jak romantyczna komedia, wakacyjna przygoda, w końcu mieszkał na końcu świata, mówił ze śmiesznym akcentem, a ona chciała skończyć studia i zająć się swoim rozwojem. Wracała po 14 miesiącach spędzonych w Nowym Jorku, zupełnie odmieniona i chciała tą energię dobrze wykorzystać.

Zadzwonił dwa dni po tym, jak wylądowała na Okęciu. Tęsknię. Potem dzwonił codziennie. Pisał listy, maile, przysyłał kwiaty. A ona spała z jego zdjęciem w formacie A-4. Związek na odległość był okropny, ale miał jeden plus – dobrze się poznali, przegadali całe dotychczasowe życie, a pożądanie, które rządzi każdym nowym związkiem im w tym nie przeszkadzało. Dzieliło ich przecież 14000 kilometrów.

Przyleciał na Sylwestra, 4 miesiące po tym, jak się poznali. Potem ona poleciała do niego w przerwie międzysemestralnej. 10 miesięcy po tym jak się poznali, poleciała do niego na rok. To była najprostsza opcja – dla niej skończyć tam studia podyplomowe. W końcu mogli być razem. Polubiła jego dom, rodzinę, znajomych i styl życia. Siedziała na plaży, patrzyła jak surfuje i nie mogła w to uwierzyć. Pozornie wszystko ich dzieliło, ale łączyło ich milion szczegółów. Nie widzieli życia bez kawy, uwielbiali wieczorami siadać i przy papierosie i dobrej whisky zarywać noce. Świt zawsze przychodził, czy chcieli, czy nie, za wcześnie. A potem rzucali razem te przeklęte fajki. Słuchali tej samej muzyki. Śmiali się z tych samych żartów, mieli takie same poglądy, chcieli od życia tego samego. Nawet imię dla psa wymyślili jednogłośnie. Wystarczyło jedno spojrzenie i oboje wiedzieli co jest grane. Jej życie zdawało się pełne, czuła się ocalona, wcześniej bardzo się gubiła, wybierała nieodpowiednio.

Wrócili do Polski. Ona tęskniła za domem, chciała mu pokazać co to znaczy być z Polski. Oświadczył się na Wieży Eiffla. Pili potem szampana i dziękowali. Już wtedy wiedzieli, że to co ich spotkało, nie zdarza się codziennie.

Ślubna machina ruszyła natychmiast po powrocie. Nigdy nie była z tych, co to mają to wszystko przemyślane, trzymają ckliwe inspiracje i po kryjomu mierzą suknie, więc roboty było mnóstwo. Akurat tak się złożyło, że czwarta rocznica ich związku wypadała w sobotę, w bardzo weselnym miesiącu. Ona trochę go z tych planów odsunęła, nie rozumiał, że sala, czy zespół wymagają szybkich decyzji. Włączyła w to rodzinę, nawet dalszą. Oddalili się od siebie, często się kłócili. On zrezygnował, ona ignorowała i kładła na karb przedweselnego stresu.

Powiedział to na głos, a ona czuła, że jej serce stanęło. Dwa tygodnie rozpaczała, częściowo to widział, nie miał za bardzo gdzie pójść, musiał się spakować, chciał odejść w zgodzie. Wiedziała, że czas leczy wszystkie rany, że zapomni, że to minie. Przeżyła żałobę, nawet fizycznie to odchorowała, ale w końcu schowała pamiątki.  Znalazła świetną pracę, składała powoli puzzle swojego życia.

Zakochała się. Paranoja życia znowu rzuciła ją do jego kraju, znowu pojechała tam po romantyczny happy end. Jej nowy związek był wszystkim, czym poprzedni nie był. Szybkie oświadczyny, miał być egzotyczny ślub. Jej narzeczony był spełnieniem marzeń każdej kobiety. Inteligentny, wykształcony, przystojny brunet, czuły, romantyczny, intrygujący. I za to wszystko go kochała. Ale nie tak samo. Nie potrafiła zapomnieć, wiedziała, że wyszłaby za mąż jedynie z rozsądku, nie chciała nikogo krzywdzić, zasługiwał na coś lepszego. Odeszła, bo to nie miało sensu, nie potrafiła aż tak dobrze okłamywać samej siebie.

Pamięta ten dzień. Stała na najpiękniejszej plaży, a wiatr nie nadążał suszyć łez. Płakała nad sobą. Czy już zawsze tak będzie? Miała 28 lat, a czuła się tak boleśnie doświadczona przez życie. Wiedziała, że spełnił się najgorszy koszmar – przeżyła miłość swojego życia i pozwoliła jej odejść. Czy życie zawsze będzie odrobinę gorsze? Czy coś jeszcze miało jakikolwiek sens?

Nie pamiętają już kto pierwszy napisał. Tęsknię. Ona była u niego a on… wrócił do Polski. No więc i ona wróciła. Chcieli po prostu być razem, nie zależało jej już na aspekcie formalnym. Tym razem oświadczył się w Londynie, pod Big Benem słowami, że chyba już najwyższy czas naprawdę zacząć wspólnie żyć.

Tym razem zrobili tak jak czuli, wspólnie. Nie dopuścili nikogo do planowania. Dwa miesiące uczył się dla niej argentyńskiego tanga, które było spełnieniem jej marzenia. A ona zrobiła co mogła, żeby wesele nie było typowo polskie. Szła przez Kościół, w piękny, majowy dzień, patrzyła na niego myśląc ile się już stało, żeby być w tym miejscu. Nie płakała mówiąc przysięgę. Bo to był szczęśliwy dzień, jak potem jej ktoś powiedział w życzeniach – 9 maj to dzień zwycięstwa. Żyjąc z nim wierzy, że nie był jeszcze wcale najszczęśliwszym dniem w ich życiu, jeszcze wszystko przed nimi. Zatańczyli to tango, a ona w prezencie zaśpiewała dla niego “Simply the best”, choć wcale nie umie śpiewać. To był cudowny ślub.

Dwa lata potem zostali rodzicami. Nie przyszło to łatwo, ale on ją ciągle pocieszał, że przecież mają siebie, a to już tak wiele. Może był im pisany scenariusz “Ja i Ty – tylko my“? Czuła, że nawet jeśli tak będzie, ma i tak dużo szczęścia.

Ich syn jest taki jak on, córka taka jak ona, a druga to mieszanka obojga. Ich szczęście się pomnożyło i nic więcej im nie potrzeba. Mają w końcu dom, o którym tak wiele rozmawiali podczas godzin wspólnych rozmów.

Rodzicielstwo przetestowało ich na wszystkie strony. Ale starają się codziennie odnajdywać siebie. Nadal są dla siebie najlepszymi przyjaciółmi, bardziej niż z kimkolwiek na świecie lubią spędzać czas razem. Ich związek nie jest wyzwaniem. Jest ostoją, oazą bezpieczeństwa w okrutnym świecie. Chodzą na randki i szukają czasu dla siebie. Wiedzą, że chwilowo mają go mniej, ale tym bardziej starają się od siebie nie oddalać. Kłócą się, jak każdy, ale nie miewają cichych dni. Są zawsze blisko. I choć doprowadza go do szału jej umiejętność wydawania pieniędzy, a ona nie pojmuje jak to się stało, że nigdy nie nauczył się polskiego, ich związek nadal jest świeży. Spędzają dużo czasu osobno, dają sobie przestrzeń i możliwość rozwijania swoich pasji.

Jedyne, co jest dla nich przeszkodą, to tęsknota za domem. Gdziekolwiek akurat mieszkają jedno z nich tęskni za byciem u siebie. Przyzwyczaili się jednak do zmian.

Ona już o nic nie prosi. Codziennie dziękuje i marzy, żeby się nic nie zmieniało. I choć on nie jest tym, kim kiedyś był i jutro też nie będzie tym, kim teraz jest, ona kocha go codziennie na nowo, a on nadal mówi do niej „baby”. Wiedzą, że będą jedną z tych par, które do późnej starości będą trzymały się za rękę i patrzyły w tym samym kierunku.

9 maja obchodzimy kolejne rocznice ślubu, a 9 września 2022 roku minie już 20 lat, odkąd powiedział do mnie „Cześć” przed bramą do Disneylandu. On to Stewart, a ona to ja. ❤️

 IMG_1891