Możesz siedzieć w domu i nie mieć wyrzutów sumienia.

Jakby macierzyństwo nie było wystarczająco trudne, w pewnym momencie pojawia się dylemat o powrocie do pracy. I nawet, jeśli matka instynktownie czuje, co jest dla jej rodziny najlepsze, zawsze znajdą się tacy, którzy wiedzą lepiej. To są w najlepszym przypadku teściowie, w najgorszym inne, pracujące matki. A przecież możesz siedzieć w domu i nie mieć wyrzutów sumienia!

Jednym z minusów „siedzenia w domu” jest ciągłe zainteresowanie i wieczne pytania o powrót do pracy i o to, co Ty tak naprawdę robisz, kiedy tak siedzisz w domu? Zwykle jest to tylko ciekawość pytającego, ale matki nie byłyby sobą, gdyby nie czuły w tym pytaniu nutki pogardy. A zaraz potem wyrzutów sumienia i wątpliwości, czy na pewno podjęły właściwą decyzję. I o ile łatwo jest wytłumaczyć swoją decyzję, kiedy dziecko jest małe, tak trudniej, gdy osiąga wiek przedszkolny, a już prawie niemożliwe jest to przy potomku w wieku szkolnym.

Przychodzę z pomocą i podpowiadam. Ostateczne powody, dla których możesz siedzieć w domu i nie mieć wyrzutów sumienia.

Bo możesz.

W zwariowanych czasach, w których żyjemy, nie wszystkie rodziny mogą sobie pozwolić na życie z jednej wypłaty. Jeśli możesz, ciesz się tym. Nie ma powodu do wyrzutów sumienia, bycie matką to zaszczyt! Bycie matką w zupełności wystarczy. Poczucie winy trzeba zastąpić poczuciem satysfakcji – możesz wspierać swoją rodzinę pozostając w domu. Paradoks dzisiejszych czasów to wieczna frustracja i presja. Bo jeśli siedzisz w domu – jesteś leniwą pańcią żyjącą na garnuszku męża. Jeśli wrócisz do pracy – jesteś nieczułą karierowiczką, co z Ciebie za matka? Grunt to cieszyć się z własnego wyboru! Nikomu nic do tego.

Jesteś dla swoich dzieci i rodziny zawsze, kiedy Cię potrzebują.

Szkoła moich dzieci trwa od 9 do 15:10. Odliczając dojazdy, zostaje mi około 5 godzin dziennie. Propozycje ciekawych zajęć na pół etatu są bardzo ograniczone. Z moich obserwacji wynika, że matki często akceptują etat, który jest znacznie poniżej ich oczekiwań i ambicji. Gdybym wróciła na etat, miałabym wiele dylematów. Na przykład większość lekarzy nie przyjmuje w weekend, a przy trójce dzieci trochę się tego zbiera. Jedno potrzebuje okulisty, drugie logopedy, trzecie dentysty. O ile np. zakupy czy fryzjera można ogarnąć z dziećmi w sobotę, do lekarza zwykle trzeba iść w godzinach pracy. Problem pojawia się też w przypadku chorób. Szef ma zwykle niską tolerancję na ciągłą opiekę nad dzieckiem. Jeśli babcia odpada, zostaje dorywcza opiekunka. Niestety w wielu miejscach taka opcja jest niemożliwa. Albo ciężko jest znaleźć kogoś dostępnego i godnego zaufania, albo jest to za drogie. W końcu nikt z nas nie chce pracować tylko po to, żeby opłacić opiekunkę.

Kiedy Twoje dziecko pójdzie do szkoły, musisz też zastanowić się nad zapewnieniem mu opieki w wakacje, ferie zimowe, przerwę świąteczną, Wielkanoc, długie weekendy. To wszystko z 26 dni urlopu (lub 13, jeśli wrócisz do pracy na pół etatu). Przy trójce dzieci, tak jak w moim przypadku, może się okazać, że wypłatę oddasz na opłacenie dzieciom zajęcia w miesiące bez szkoły.

Szkoła moich dzieci potrzebuje wolontariuszy. Spędzam pół dnia każdego tygodnia w szkole, pomagając przy zajęciach sportowych, asystuję na imprezach, bywam na apelach. Dzięki temu dzieci są bezpieczne, nie tylko moje, więc nie jest to samolubna potrzeba czy zachcianka. Robię coś dla społeczności, w której się znajduję. Ktoś musi z dziećmi pojechać na wycieczkę, czy pomóc przy organizacji Mikołajek. Ktoś, czyli ta pozornie bezużyteczna dla społeczeństwa, leniwa matka siedząca w domu.

Chcę wychowywać moje dzieci, a nie tylko przerzucać je między nianią, babcią, a świetlicą. Gdy pracowałam, byłam z dziećmi w domu po pracy i po przedszkolu o 17:30. Na wszystkie nasze wspólne sprawy zostawały dwie godziny. W tych dwóch godzinach powinnam zająć się odrabianiem prac domowych, serwowaniem odżywczej kolacji, zabawą, zajęciami dodatkowymi, wizytami u specjalistów, czytaniem dzieciom, kąpielą, usypianiem i milionem zajęć, które trzeba każdego dnia wykonać. Po pewnym czasie stwierdziłam, że ani nie jestem w pracy na 100%, ani w domu, w którym ciągle nawalam, z każdego rogu wywala się pranie, a lista rzeczy do zrobienia nigdy się nie kończy. Byłam za to ciągle w wykańczającym rozkroku.

DIY.

Lubię mieć w domu ciasto, które sama upiekłam, obiad nie z torebki, zupę na rosole nie z kostki, a w wazonie kwiaty z ogródka. Lubię zrobić moim dzieciom do szkoły kanapkę, zamiast dawać im pieniądze na zakupy w szkolnym sklepiku. Dużo na tym oszczędzam, że umiem sobie sama wiele rzeczy wyczarować.

Nie jesteś robotem.

Przed szkołą, jak i po szkole przy trójce dzieci w domu, nie ma fizycznie kiedy podrapać się po głowie. Cały czas ktoś coś ode mnie chce albo się bawimy, albo jemy, albo czytamy, wszystkie te czynności wymagają uwagi. Kiedy zostaję w domu, mam chwilę na własny rozwój. Dzięki temu jestem lepszą mamą i żoną. Zwyczajnie lepszą wersją siebie. Wiem, że pojawi się tutaj argument, że praca rozwija dużo bardziej niż siedzenie w domu. To jest bardzo indywidualna kwestia. Bazując na badaniach, większość etatów wcale jednak nie oferuje rozwoju czy możliwości awansu. Rozwój osobisty, który wymaga czasu i poświęcenia, może przynieść dużo więcej korzyści niż praca bez perspektyw. Siedząc w domu rozwinęłam na przykład blog, który teraz czyta ponad 100 tysięcy osób miesięcznie. Takie tam pomiędzy pulpetami, grządkami, a wybielaczem. Wiele mam w tym czasie wpada na pomysł własnego biznesu lub totalnej zmiany kariery. Wiele uczy się nowych umiejętności, które poprawiają jakość ich życia.

Odciążasz męża.

Kiedy wraca z pracy, nie musi rzucać się do garów czy prania, jak to bywało wcześniej, kiedy oboje pracowaliśmy. Poziom stresu w naszym domu znacznie się obniżył, przestaliśmy czuć ciągłą frustrację i napięcie. Mąż w czasie po pracy jest obecny w życiu dzieci, bo ma na to czas i siłę. Ja pracuję w domu, on poza domem i taki układ sprawdza się w naszej rodzinie.

Życie dzieje się teraz.

Pracując na etacie, nasze życie działo się w weekend. Tydzień był od niemiłych obowiązków, od padania na pysk o 22, kiedy w końcu udało się zamknąć zmywarkę, powiesić ostatnie pranie i zapłacić rachunki. Fajne rzeczy działy się tylko w weekend, a to i tak pomiędzy obowiązkami. Teraz weekend jest nasz. W weekend w końcu jesteśmy w komplecie, możemy odetchnąć i cieszyć się sobą. W naszym zwariowanym życiu jest nam to potrzebne. To dla mnie dwa dni, w których ograniczam prace domowe do minimum. Nie muszę na pół dnia iść do supermarketu, nie ślęczę przy garach czy pralce. Nie muszę wtedy załatwiać swoich spraw, dzieci podrzucając dziadkom, żebym mogła pójść do fryzjera. Mogę ten czas poświęcić rodzinie. I sobie. 

Oczywiście, że przydałaby się nam kolejna wypłata. Moglibyśmy kupić sobie większy dom, nowszy samochód, pojechać na wypasione wakacje. Bardziej jednak niż na rzeczach materialnych, zależy nam na czasie. Życie jest bardzo krótkie, a czas, który mamy z dziećmi, ograniczony. To dlatego doceniam możliwość spędzania weekendów i dni w tygodniu z dziećmi. Pomiędzy 15 a 20 jestem z dziećmi i dla dzieci. Nie muszę wtedy biegać jak oszalała pomiędzy pralką, a piekarnikiem, z odkurzaczem w ręce. Mogę po prostu być mamą.

Osobiście nie zgadzam się z twierdzeniem, że matki pracujące robią dokładnie wszystko to samo, co matki nie pracujące, tylko mają na to dużo mniej czasu. Zapewne jest mnóstwo wyjątków, ale sama będąc po dwóch stronach tej sytuacji wiem, że zwyczajnie się nie da. I mówię to z perspektywy dni, w których samo pranie, ogarnięcie domu, obiadu i wyszukanie wolnego terminu u specjalisty, zajęło mi każdą wolną minutę czasu, w którym dzieci były w szkole, a ja „siedziałam w domu”. Bywa, że te dni zlepiają się w tygodnie wypełnione obowiązkami domowymi, wizytami u logopedy, zajęciami szkolnymi i pozaszkolnymi, kinderbalami i w pocie czoła, z trójką dzieci pod pachą, kupowanymi butami na wiosnę. Zabawa w dom potrzebuje solidnego przygotowania, organizacji i planowania z zegarkiem w ręce.

Kiedy matka pracuje, nie jeździ ze szkołą swojego dziecka na wycieczki, kiedy ono jest chore w pewnym momencie musi skorzystać z pomocy, dużo więcej obowiązków dzieli z partnerem, nie bywa na każdym treningu, kiedy może chodzi na skróty. Zwyczajnie, robi to, co musi, żeby wszystko się udawało i nie ma w tym absolutnie nic dziwnego. Nie podziwiam matek pracujących bardziej ani nie piętnuję tych, które zostały w domu. Każda decyzja, czy to o powrocie do pracy, czy pozostaniu w domu, posiada swoje plusy i minusy i morze dylematów.

I o ile każdy doskonale rozumie konieczność (lub wybór) powrotu do pracy, tak o wiele trudniej zrozumieć powody, dla których matki pozostają w domu. Nawet wtedy, kiedy ich dzieci chodzą już do szkoły. Pamiętaj jednak – możesz siedzieć w domu i nie mieć wyrzutów sumienia. Wykonujesz kawał niedocenianej przez wielu pracy i nie daj sobie wmówić, że jest inaczej.

Jeśli zainteresował Cię ten artykuł, poruszałam podobne tematy tutaj:

https://www.calareszta.pl/czuje-sie-gorsza-matka/

https://www.calareszta.pl/droga-mamo-w-domu-droga-mamo-w-pracy/

https://www.calareszta.pl/to-wystarczy/

https://www.calareszta.pl/bycie-mama-tez-praca/

https://www.calareszta.pl/nie-kura-domowa-a-domowa-krolowa/

Zdjęcie: źródło.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!