Matka. Metamorfoza.

Bywałam naprawdę okropną matką. Najgorsze jest to, że wcale siebie za to nie winiłam. Uwierzyłam w to, co wszyscy na około mi wmawiali i zaczęłam sobie współczuć. Te dzieci takie niedobre, matka trojaczków – to musi być koszmar, mówili i ja też z czasem tak myślałam. 

Miałam roczne trojaczki i mieszkałam w Australii. Niby raj, cały rok pogoda, bogaty kraj, uśmiechnięci ludzie. A ja zamknięta w pięknym, nowym apartamencie z trójką dzieci, na które często brakowało mi pomysłu. Wiem, że dzieci chcą tylko jednego – czasu. Cały wieczór obmyślałam więc, co będziemy robić na następny dzień. Niektóre dni zaczynały się dobrze, zabawa, gry, przytulanki. Do momentu, kiedy w plan dnia wchodziły obowiązki, bo przecież ktoś musiał ugotować, umyć, wyprać, posprzątać. Dzieci spały godzinę w dzień, po godzinie pełnego stresu i wrzasku usypiania. W tą godzinę ledwo zdążyłam umyć trzy wysokie krzesełka po obiedzie. Stosowałam BLW i jedzenie było po prostu wszędzie. Dzieci się budziły, a ja płakałam. Znowu nie zjadłam obiadu, nie usiadłam ani na moment. Myślę, że może miałam depresję, nie wiem, nie miałam czasu się nad tym zastanowić głębiej.

Przez ten rok stałam się straszną matką. Krzyczałam, jak już nie miałam innego pomysłu. Wszystkim ludziom znajomym i nieznajomym mówiłam, że moje dzieci są niegrzeczne, nawet w ich obecności. Zdarzyło mi się je mocniej niż chciałam szarpnąć. Bywały dni, że płakałam z bezsilności, robiliśmy sobie nawzajem na złość, wyłam, że mam już dość. Zdarzały się dobre dni, w których wszystko się udawało, a ja miałam nadzieję i czułam się szczęśliwa. Jednak większość dni po prostu mnie przygnębiała. Byłam krańcowo wyczerpana, samotna, a macierzyństwo mnie przerastało. Wściekła, rozczarowana i sfrustrowana czułam się coraz bardziej zagubiona. Kochałam moje dzieci nad życie, a jednak każdego dnia powtarzał się ten sam horror i odliczanie – byle do śniadania, byle do spaceru, byle do obiadu, byle do powrotu męża z pracy, byle do wieczora. Nie wiedziałam co zrobić, żeby było inaczej.

Wróciliśmy do kraju. Pojechałam na tydzień na wczasy. Była tam rodzina z dwójką dzieci. Dziewczynka niewiele starsza od moich dzieci i mały chłopczyk. Rodzice – na oko było widać, że rodzicielstwo ich przerosło i podzieliło. Przez tydzień nie widziałam, żeby zamienili ze sobą choćby słowo. Wykonywali po prostu swoje obowiązki względem dzieci, przebierz, wymyj, idź, podaj, nakarm. Ona wiecznie zapatrzona w smartfona, on milczący. I ta śliczna dziewczynka, której nie poświęcili w tym tygodniu ani jednej życzliwej chwili. Wszyscy w ośrodku wiedzieli, że jest niegrzeczna, mama tak ją przedstawiała, obcym osobom opowiadała rożne historie z życia córki, z odpowiednim komentarzem. Przypadkiem oblała się zupą – matka zgotowała jej piekło, wyzywała ją, krzyczała, że to wstyd, szarpała. Mała płakała, bo zupa ją oparzyła. Ojciec oglądał czubki butów. Chciała wyjść na zewnątrz bawić się z innymi dziećmi – oboje udawali, że nie słyszą jej błagalnej prośby, a ona powtórzyła ją sto razy, zwrócili uwagę dopiero, kiedy ignorowana, zaczęła krzyczeć. Wtedy puścili jej bajkę, „żeby w końcu móc spokojnie zjeść śniadanie”. Do innych dzieci przybiegała wesoło, miała w sobie tyle radości. Za nią matka. „Nie rób! Nie dotykaj! ZOSTAW! Nie przeszkadzaj, bo będziesz miała karę! Jesteś nieznośna, co za niegrzeczne dziecko”. W parku huśtała się na koniku. „Mamusiu, chodź zobacz”! „Czy Ty chociaż chwilę nie możesz pobawić się sama”?? Jedząc loda, podobnie jak inne dzieci, ubrudziła się nim od stóp do głów. Matka wycierała ją pośpiesznie, szarpiąc i sycząc, że jest jak ta świnia w chlewie, że po co te ciuchy ładne jej zakłada, znowu pranie, pewnie plamy nie zejdą. W końcu, po ciągu takich zwyczajnych, dziecięcych zachowań, które według matki były niedozwolone, mała dostała lanie. Przy wszystkich, małych i dużych. Ktoś zareagował, inni spuścili wzrok. Czułam rozpacz i wstyd. Każdego dnia wracałam do swojego pokoju i we łzach przepraszałam moje dzieci. Byłam tak blisko stania się taką matką..

calareszta.pl

Od tego czasu przeszłam długą drogę i nadal codziennie ją przechodzę. Moja metamorfoza trwa od dwóch lat, jeszcze dużo muszę się nauczyć. Przeczytałam wiele książek, do dwóch stale wracam „Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły” i „Łatwo kochać, trudno dyscyplinować”. Poszłam na kurs komunikacji z dziećmi. Regularnie czytam blogi traktujące o rodzicielstwie bliskości i obserwuję kilka portali.

Zrozumiałam, że zbytnio rozpieszczałam swoje dzieci – kupowałam im coraz to nowe zabawki, licząc na to, że zorganizują im czas, kiedy mnie brakowało pomysłu. Pozwalałam na słodycze, bo dzieci zajęte jedzeniem, dawały mi wolna chwilę.

Przestałam używać jakiejkolwiek przemocy – fizycznej i słownej. Nie straszę i obiecuję tylko te rzeczy, które mogę spełnić. W momentach kryzysowych stosuję różne wyuczone techniki, na przykład zamiast wykpić, czy obrazić dziecko „tylko Ty potrafisz tak się usyfić, popatrz na siebie, wyglądasz jak fleja!”, obracam coś w żart i zamiast wygłaszać reprymendy, przechodzę do działania „Czy Ty jadłaś tą czekoladkę, czy ona Ciebie? Chodź, wypierzemy tą koszulkę i poszukamy czystej”.

Stosuję metodę naturalnych konsekwencji. Na nic zdały się kary i nagrody. Dzieci robiły to, co chciałam, po to tylko, żeby dostać nagrodę, a jak ona się skończyła, wracały do niegrzecznego zachowania. Kara nic nie zdziała. Dziecko nadal nie rozumie co zrobiło źle. Naturalne konsekwencje – po obiedzie jest deser. Jeśli obiadu nie zjesz, lub będziesz go jadł bez żadnego poszanowania innych domowników, lub osób przy stole – nie dostaniesz go. I to nic, że tym deserem na wakacjach jest od rana oczekiwany lód i wszyscy inni z naszej rodziny go zjedzą. Ty go nie dostaniesz. Twoje płakanie i obce osoby patrzące na mnie jak na najgorszą matkę na świecie nic nie zmienią. To mój cyrk i ja w nim rządzę. Tylko taka konsekwencja uczy moje dzieci, że jeśli coś powiem, to prawdopodobnie się wydarzy, niezależnie od sytuacji, mojego humoru, czy ich wymuszania. Działa to w dwie strony, jak się na coś z dziećmi umówimy, to wiedzą, że to się wydarzy, bo mama to obiecała.

W momentach totalnego kryzysu bywa, że jedyne, co pomaga, to odwracanie uwagi. Tłumaczę i negocjuję, cały dzień. Nie ciągle zakaz, nie rób, bo nie, ale tłumaczenie dlaczego czegoś nie wolno, działa najlepiej. Dziecko wszystko rozumie, od najmłodszego. Tak go traktuj i będzie Ci od razu łatwiej. Dziecko przychodzi na świat jakbyś nagle Ty wylądował w Singapurze. Wyplułbyś gumę na ulicy, zo co poszedłbyś siedzieć. Ludzie naokoło wsadziliby Cię do ciemnego pokoju, bili, krzyczeli na Ciebie, a Ty nadal nie wiedziałbyś o co chodzi i co tak naprawdę się stało. Czasami sto razy muszę wyjaśnić, dlaczego czegoś nie wolno robić. Ale pojawia się światełko w tunelu. Codziennie wchodzę na mój Everest bycia mama. Ta wyprawa nigdy się nie kończy.

Wyznaczam granice. Czasami nawet zbyt twarde i mam pokusę, żeby je rozszerzyć, ale staram się być bardzo konsekwentna. Przestałam być histeryczką, w towarzystwie której ciężko jest spędzić dzień. Traktuję dzieci jak dorosłych, zdarza się, że mówię – Byliśmy dwie godziny w parku, teraz muszę zrobić zupkę. Możesz mi pomóc, albo pobawić się czymś innym. Jak skończę, znowu zrobimy coś razem. Daje wybór, jeśli go mamy – która czytamy książeczkę? Idziemy do parku? Bierzemy rower, czy hulajnogę? Uprzedzam dzieci co się będzie działo, na przykład przed wejściem do sklepu mówię, że będziemy musieli zrobić zakupy, kupimy pyszne rzeczy, ale potem musimy stać w kolejce, żeby zapłacić. Pytam „Jaka jest zasada”? Dzieci od kilku tygodni zgodnie odpowiadają – nie wolno biegać po sklepie, krzyczeć i uciekać Mamie.

Zaczęłam zauważać dziecięce uczucia. Dzieciaki są totalnie zagubione. Wiele rzeczy rozumieją, ale jest też mnóstwo tematów, które są dla nich niezrozumiałe. A my, dorośli stale spychamy ich na margines „zaraz”, „za chwilę”, „na pewno Cię nie boli”, „daj spokój, kupię Ci nową piłkę”, „nie, bo nie”. Moje dzieci zadają w kółko te same pytania na przykład „a dlaczego”. Zaczęłam bawić się z nimi w nową grę. Po tym, jak pytanie pada trzy razy, a ja cierpliwie odpowiadam, pytam „A jak myślisz?” Albo „A co powiedziałam wcześniej” albo coś zupełnie niedorzecznego, co po prostu rozładowuje napięcie – wszyscy się śmiejemy i jest wesoło.

Częściej mówię o swoich uczuciach – “będzie mi bardzo przykro jak to zrobisz, bo proszę Cię, żebyś tego nie robiła. To mnie boli. Nie ciągnij mnie za włosy”.

Poświęcam dzieciom czas. I tak nie tyle ile bym chciała, bo zawsze jest „coś”, ale pracuję nad tym. Skupiam się na każdym z osobna, nawet, jeśli jest to krótki moment. Więcej pisałam o tym TUTAJ

Nauczyłam się prosić o pomoc i szukać czasu dla siebie, bez wyrzutów sumienia. Trójka dzieci do ogarnięcia przekracza kompetencje wielu osób, a ja nie jestem super bohaterem. Nie boję się więc powiedzieć – nie mam siły, nie dam rady, pomóż mi.

I przede wszystkim – słucham. Czasami wybuch dziecka jest tak naprawdę o nic, ale nie potrafi jeszcze ono świadomie, słownie zawalczyć o swoje, brakuje mu argumentów i właściwego działania, tak więc płacze, kopie, krzyczy. Czasami wystarczy po prostu poświęcić mu chwilę i dowiedzieć się, gdzie naprawdę leży przyczyna niezadowolenia. Naprawdę da się.

Przepraszam moje dzieci, kiedy coś mi się nie uda, kiedy poniosą mnie nerwy. Tak jak przeprosiłabym męża, mamę, czy przyjaciółkę. Nie jestem nieomylna, ale widzę swoje błędy. Te w stosunku do dzieci najbardziej mnie bolą.

Codziennie wieczorem przeprowadzam ze sobą dialog. Padają w nim te same ciągle pytania. Co jest w moim życiu priorytetem? Czy poświeciłam dziś czas najważniejszym osobom? Czy byłam cierpliwa? Czy w moim zachowaniu była agresja? Czy mogę coś zmienić? Czy trzymałam się moich postanowień? Itp. Nawet jeśli popełnię błąd, szybko wracam na właściwe tory.

To wszystko nie znaczy, że moje dzieci są aniołkami, ani, że ja stałam się matką idealną. Nadal nudzi mnie do bólu zabawa w stale to samo, czytanie pięćsetny raz tej samej książeczki. Nadal zdarza się, że mam dość, bo znowu coś się wylało, ktoś pokazał mi język, ktoś kogoś ugryzł, ktoś nie słucha. Bywa, że jestem wściekła i brakuje mi cierpliwości. Zdarzają mi się zachowania, których żałuję, które nie nadają się do opisania i z których wcale nie jestem dumna. Ale staram się, bardzo.

Doszło do mnie, że dzieci nie robią mi na złość.

Jestem dla nich wszystkim, a one dla mnie cudem świata. Dlaczego więc tak często o tym zapominałam? Nie miałam siły, brakowało mi wiedzy, przygniatały mnie wciąż takie same dni, ciąg nudnych czynności. Dlaczego nigdy nie szturchałam moich współpracowników, choć czasami wydawali mi się bandą rozpieszczonych małolatów? Dlaczego wtedy potrafiłam usiąść i na spokojnie, kolejny raz, wytłumaczyć im, o co mi chodzi? Czemu nie krzyczę na mojego męża tylko posługujemy się kompromisem? Czy miałabym przyjaciół, gdybym w rozmowach z nimi stosowała groźby i kary? Co daje mi prawo stosowania agresji w stosunku do dzieci? Czy to, że są moje? Nie. Konsekwencje moich zachowań mogą być dużo gorsze niż groźba utraty partnera, czy pracy. Już teraz pracuję na przyszły szacunek dzieci i ich przyszłość, która jest przecież dla mnie najważniejsza.

Macierzyństwo jest cholernie trudne. To najważniejsze moje zadanie, do którego totalnie nikt mnie nie przygotował. Okazało się, że bycie matką nie przyszło do mnie naturalnie, musiałam się go nauczyć. Wiele miesięcy biłam głową w ścianę, ogarniała mnie rozpacz, zamykałam oczy i liczyłam do dziesięciu. Ale jest lepiej i chyba w końcu bycie mamą nieźle mi wychodzi! Nie jestem już taka zmęczona, od jakiegoś czasu znowu jestem szczęśliwa. Nie tylko kocham, ale po prostu lubię moje dzieci (choć bywają dni, że zwyczajnie mnie denerwują, o czym pisałam TUTAJ), o których dawno już przestałam codziennie mówić tylko, że są niegrzeczne. Są po prostu fajne, żywe, przebojowe i pewne siebie. Tak, jak ja! I też, tak jak w sobie, lubię to w nich!

Na ostatnim naszym wspólnym wyjedzie dwa razy usłyszałam od obcych osób komplement „obserwuję Cię i jestem pełna podziwu jak radzisz sobie z dziećmi”. Dla tego zdania warto było wylać te wszystkie łzy. Daje mi ono więcej siły niż gdyby ktoś mi ujął 10 lat.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!