Korpo sieroty

Czytasz te wszystkie porady gwiazd, blogerek, innych domorosłych specjalistów, którzy mają gotową receptę na wychowanie dziecka. Tego jednego wielkiego pierdolenia, że się da, że można wszystko pogodzić..

Możesz być fit, piękna, zadbana, bogata, w pracy piąć się po szczeblach kariery, w domu być najlepszą matką, żoną i gorącą kochanką, cudowną córką, przyjaciółką. Mieć pasje i wolny czas na rozwój, czytać co najmniej jedną książkę tygodniowo, piec własny chleb, a na święta pierniczki, ubrana w wykrochmalony fartuszek z uśmiechem Matki Teresy.

Nie bądź głupia. Nie da się. Sprawdziły to miliony matek przed Tobą. Zwykły bezdzietny śmiertelnik chodzi do pracy, czasem pójdzie na jakiś film, pogra trochę na kompie, a w weekend zajmuje się leczeniem kaca. Dopiero jak zostaniesz matką, coś Ci się w głowie pieprzy. Jakbyś w zamian za urodzenie dziecka dostawała bonus w postaci głosu, którego nie da się uciszyć, a który w Twojej głowie mówi stale “dalej, do przodu, dasz radę”.

Jesteś matką, więc stajesz w konkury z innymi matkami, które od teraz będą Twoim cichym, aczkolwiek największym wrogiem. Nawet nieznane baby będą Ci na każdym kroku wytykać jaka to jesteś beznadziejna, źle karmisz, źle ubierasz, źle wychowujesz, ciasta na wywiadówkę nie upiekłaś? Niby nic sobie z tego nie robisz, ale stale sama zadajesz sobie pytania czy naprawdę dajesz radę?

Od momentu dwóch kresek na teście przechodzisz do nowego klubu, w którym wpisowe płaci się ciężką harówką, za którą nikt nie poklepie Cię po plecach i nie powie “dobra robota”. Awansu nie będzie, a wręcz droga coraz bardziej wyboista, bo im większe dzieci, tym większe problemy. Ciągle będzie Ci się wydawało, że mogłabyś lepiej, że powinnaś inaczej, więcej. Poczucie misji, Twojej misji rozwoju cywilizacji, zmusi Cię do stawiania sobie coraz to nowych celów. Choć przed ciążą gówno obchodziły Cię książki, muzyka, czy dzieci w ogóle, teraz w tych tematach będziesz stawać się powoli ekspertką. Przecież musisz wiedzieć co to jest szkoła Montessori, metoda Helen Doron czy glottodydaktyka. Nie możesz odstawać.

Na byciu tysiącem osób na raz ktoś lub coś zawsze traci. Albo dzieci, albo praca, albo partner. Nie da się tego wszystkiego zrobić bez ponoszenia żadnych kosztów.

Zwykle tracisz sama siebie.

Dla wielu z nas, choć podkreślamy i nie są to puste słowa, że dzieci są dla nas najważniejsze, macierzyństwo okazało się rozczarowaniem. Nie tak sobie to wyobrażałaś. Z gazet, filmów, reklam i książek bombardowały Cię obrazki pięknych dzieci, które od pierwszego miesiąca przesypiają całe noce, matka na chorobę daje łyżeczkę syropku i gorączka znika, waga po ciąży.. Jaka waga po ciąży? Przecież ciążę przeżyłaś leżąc i pachnąc, pilnując zbilansowanej diety, pomiędzy relaksem a ćwiczeniami jogi. Nawet jeśli przytyjesz te 3 kilogramy, poćwiczysz sobie trochę z Chodakowską, podczas gdy Twoje idealne dziecko pogaworzy w kojcu i wrócisz do rozmiaru 36. Twoje życie intymne kwitnie, dzieci same zasypiają o 19, a Ty wtedy w 100% poświęcasz się mężowi.

W prawdziwym życiu codziennie zmagasz się z trudami codzienności, a z uśmiechniętej, pełnej energii, wyzwolonej dziewczyny, która kiedyś mogła podbić świat, już prawie nic nie zostało. Nawet już nie pamiętasz dobrze, jakie kilka lat temu miałaś marzenia. I tak nie mają teraz one zbyt wielkiego znaczenia. Nie masz czasu ani pieniędzy na ich realizację. I siły, aby o nich w ogóle pomyśleć. Masz jedynie cichą nadzieję, że Twój wysiłek nie idzie na marne, że Twoje dzieci to wszystko docenią, choć i tutaj masz spore wątpliwości.

Ciężar obowiązku wychowania człowieka jest na tyle przerażający, że czasem budzisz się w środku nocy zlana potem. Jednak nie możesz odejść. Tkwisz na posterunku, czy słońce, czy deszcz. Nie masz prawa na wolny dzień, na chorobę. Nawet jak masz 40 stopni gorączki i noc spędzasz w toalecie, rano robisz potulnie kakao i układasz lego.

A i tak z każdej strony czekają Cię ciosy. Dla świata nigdy nie jesteś wystarczająco dobra. Jak Twoje dziecko przygryzło sobie język, w szpitalu traktują Cię jak patologiczną matkę, jakbyś co najmniej sama mu to zrobiła. W ogóle dla służby zdrowia jesteś śmieciem, kimś, kto celowo doprowadza swoje dziecko do choroby i nie wie, co dla niego dobre.

I choć nad życie kochasz to dziecko swoje, choć skoczyłabyś za nim w ogień i własnymi rękami wymierzyłabyś karę komuś, kto próbowałby je skrzywdzić, czasem nie wytrzymujesz. Presji, poczucia winy, permanetnego zmęczenia, udawania, że jesteś taką bohaterką, choć w środku rozwalasz się na tysiąc kawałków i ledwo się trzymasz. W ten dzień, kiedy Twoje dziecko zdaje Ci się mieć wszystkie te cechy, za które nienawidziłaś kiedyś dzieci, zamykasz się w pustym pokoju i ronisz kilka łez. Nad sobą, nad własnym poczuciem bezsilności. Nawet nie umiesz się nikomu pożalić. Nie wypada, masz przecież wszystko, co potrzebne jest do szczęścia.

Czasem nie dziwisz się ludziom, którzy podjęli decyzję o braku dzieci. Ale urwałaś z nimi kontakty, samo tak wyszło. Nie wiedziałaś co odpowiedzieć na pytanie “Co tam u Was”, zdając sobie sprawę z przepaści, jaka Was dzieli. Otwierałaś usta, w głowie kłębiły się myśli, ale odpowiadałaś “Nic nowego”. Tego przecież wszystkiego nie da się opisać.

Wracasz do pracy. W sumie trochę chcesz, masz dość siedzenia w domu, no i ze względów finansowych musisz. Pełna obaw wracasz. Najpierw jednak szukasz niani, patrzysz na tą obcą kobietę, która tuli się do Twojego dziecka. Czasem ono w złości nawet powie Ci, że Ciocia mu na coś pozwala a Ty nie! Jesteś be! Twoje serce pęka, znowu wyrzuty sumienia nie pozwalają Ci cieszyć się życiem. Szukasz przedszkola, przeczesujesz, wizytujesz, przepytujesz. A potem każdego dnia zastanawiasz się, czy Twoje dziecko dobrze się tam czuje, czy nie dzieje mu się krzywda. To Twoje dziecko takie biedne, już jako ostanie czeka aż zziajana, ryzykując życiem, wpadasz do przedszkola. Bo jeszcze trzeba było jeden email wysłać, bo się spotkanie przeciągnęło, bo Cię ktoś zatrzymał i puścić nie chciał na korytarzu. Pani przedszkolanka patrzy na Ciebie jak na morderczynię, zobacz, krew masz jeszcze na rękach, jak śmiesz pracować. Przecież dziecko na Ciebie czeka! Zła! Niedobra! Wyrodna!

Podjęliście z mężem decyzję, że to on robi karierę. Nie było w sumie nad czym się zastanawiać, w czasie gdy ciąża nie pozwalała Ci normalnie egzystować, a potem byłaś na urlopach, kolejno macierzyńskim i wychowawczym on się rozwijał, teraz zarabia 5x tyle co Ty, rynek nie czeka na matki. Wkurwia Cię do granic kiedy rano odkrywacie, że dziecko jest chore. Szybka narada kto zostanie w domu, on mówi że nie da rady bo ma dziś ważny dzień. A TY????? Czy Ty nie masz ważnego dnia????? Czy Ty idziesz do pracy poczytać gazetę? Czy nie masz terminów i pełnego kalendarza? Nie jesteś zła na męża, raczej na wszechświat, który jest przeciwko Tobie. Pracujesz ten dzień z domu, na żadnym polu nie odnosząc spektalularnego sukcesu. Twoje dziecko widzi głównie Twój profil, puszczasz mu masę bajek, okazjonalnie strofując, żeby nie dotykało laptopa.

Masz jeden tydzień w kalendarzu kiedy wiesz, że po prostu musisz być w pracy i nikt Cię nie zastąpi. A Twoje dziecko ma radar, który idealnie wyczuwa takie sytuację. Bo dziecka nie da się wpisać w grafik korpo. Desepracko, z uporem, codziennie Ci o tym przypomina. Od soboty przed najważniejszym w tym kwartale tygodniu wiesz już, że Twoje dziecko jest chore i będzie musiało zostać w domu. Mąż jest w delegacji, więc zdana jesteś na siebie. Cały weekend próbujesz załatwić opiekę, w końcu się udaje. Ale i tak pomiędzy spotkaniami konsultujesz przez telefon zdrowie Twojego dziecka z lekarzem, którego zamówiłaś na wizytę domową. Tłumaczysz jak robić inhalacje. W końcu cały wieczór masz wyrzuty sumienia, bo zespół integruje się z klientem, a Ty siedzisz w domu. No cóż, masz obowiązki, a pomysł spotkania był spontaniczny. W dziale na 100 osób jesteś najstarsza, jedna z nielicznych mężatek i jedna z trzech matek. Do bólu każdy dzień przypomina Ci o tym, że na Twoje miejsce jest co najmniej 100 innych osób, które są młodsze, bardziej dyspozycyjne, chętniej zostaną po godzinach, z uśmiechem pójdą na każdą kolację, a w końcu ochoczo będą się pakować w delegację do Chin.

Siedzisz na tych wszystkich spotkaniach i myślisz sobie, czy zależy mi na tej pracy, czy tylko na wypłacie? Czasem Twoi współpracownicy, jak banda małolatów, narzekają na kacu na zmęczenie. Masz ochotę wstać i krzyknąć “Hello!!!!!!! Spałam 3 godziny!!!!!!! Od ponad trzech lat nie przespałam całej nocy. I nie dlatego, że bywam na zajebistych imprezach!!!!!!”. Tłumaczysz swoim podwładnym na czym polega motywacja, sama musisz sobie często przypomnieć po co Ci to wszystko tak naprawdę. Ale lubisz tą pracę, tych ludzi, czujesz pasję, obowiązek każe Ci być dobrą na tym polu. Też.

Przecież wróciłaś do pracy, nie chcesz być kurą domową. I tutaj musisz pokazać sobie i innym, że nie spoczęłaś na laurach, że masz ambicje, że pokażesz wszystkim, że się da. No i potrzebujesz wypłaty. Twoja szefowa, Twoi współpracownicy, okazują Ci dużo zrozumienia, wspierają, ale sama przed sobą czujesz, że powinnaś więcej, dłużej, bardziej się udzielać. W końcu w ważnym dniu posyłasz swoje dziecko z gorączką do przedszkola. Wiesz, że nurofen zadziała do 14, wtedy do Ciebie zadzwonią, powiesz, że przyjedziesz za dwie godziny i tym samym w sumie nie zawalisz dnia. Przeraża Cię to dopiero jak w samochodzie pędzisz do przedszkola. Wtedy dociera do Ciebie smutny fakt przedkładania spotkań ciągle na ten sam temat nad zdrowiem najważniejszej osoby w Twoim świecie.

Życie to nie jest film, ani bajka. Nie da się wszystkiego pogodzić. Po prostu już w to nie wierzę. Staram się, każdego dnia układać nową listę priorytetów. Zaczyna się od drugiego miejsca, na pierwszym jednak zawsze są dzieci.

Są gorsze dni.

Ale wstanę jutro z uśmiechem na twarzy, pomna mojego postanowienia cieszenia się życiem, które mam. W końcu jestem gatunkiem nadczłowieka. Jestem supermanką.

Jestem Matką.