Jestem mamą, nie supermodelką.

Kocham lato. Wieczory, kiedy skóra pachnie, nagrzana słońcem. Wylegiwanie na plaży, spacery brzegiem morza. Odkąd jestem mamą kocham lato, bo pranie szybciej schnie, dzieci nie trzeba ubierać godzinami i jest zdecydowanie więcej dla nich rozrywek niż zimą. Ale i nie lubię lata. Zawsze kojarzyć mi się już będzie z tym, że moje uda są grube, na brzuchu mam za dużo skóry i pępek, który wcale nie jest moim pępkiem. To efekt ciąży, dodatkowych 30 kilogramów w siedem miesięcy i operacji na przepuklinę. Bo teraz jestem mamą, nie supermodelką. 

To jest takie głupie gadanie, że czuć się można atrakcyjnie pomimo wyglądu, że to ciało to zdrowe ma być przede wszystkim, że dzieci dało. Tak, jest tak, oczywiście. W nosie mam kanony piękna, które każą się głodzić i na normalne rozmiary, które nosi ulica, mówią „plus”. Nie dbam o to, dopóki nie znajdę się na plaży, gdzie z zazdrością podziwiam szczupłe, jędrne ciała, a sama szukam stroju, który moje mankamenty zakryje.

Te idealne to zwykle nie mamy. Bo mamy poznaję od razu. Albo brzuch rozorany, albo piersi po wykarmieniu kilku potomków już nie te, albo kostium typu niekoniecznie modny, a wygodny, żeby za dziedzicem można było podbiec, schylić się bez obaw, że gdzieniegdzie coś wyskoczy. Od razu wiem, która to mama. Ona tam przyszła oczy mieć dookoła głowy, a nie na pokaz mody, który mogła kiedyś urządzać. W erze przed dziećmi, przed wałkami, lata świetlne węglowodanów temu.

Wkurza mnie totalnie gadanie o tym, jak to niektóre matki to się robią rozlazłe, stają się nudne i jeśli je facet zostawi, to ich wina, bo ani już oka na kim zawiesić nie ma, ani porozmawiać o czym, bo tylko w kółko te dzieci. Ano tak, jest tak. Głównie w tych domach, gdzie zamiast partnera jest książę (niestety nie z tej bajki), którego czas się nie ima, proporcjonalnie do mniemania o sobie. Nadal mu się wydaje, że z łysiną, mięśniem piwnym na około 7 miesiąc i przerzedzonym zarostem, jest szczytem marzeń każdej.

A tu matka może i by chciała zadbać o siebie, poćwiczyć, coś zdrowego zjeść, u kosmetyczki pół wypłaty zostawić. Ale często nie ma kiedy i jak. Bo ważniejsze jest dla niej dziecko. Jego dobre samopoczucie, dieta, zdrowie, edukacja, rozrywki. Ważniejsze jest dla niej wiązanie końca z końcem. I obiad, który często sama je na szybko, na stojąco, byle jak. Pada na pysk i ani nawet nie myśli o tym, żeby sobie coś dietetycznego przygotować. Siłownia? Ona ma trening pomiędzy mopem, a trzydziestym ósmym praniem. To nie jest tak, że nie chce, że wpieprza tylko plastikowe fast foody i opycha się drożdżówkami.

Czasem po prostu same chęci nie wystarczą. Tego lata zrobiłam przegląd matek w bikini. Niektórych ciał już nic nie uratuje, oprócz kosztownych operacji, obstrzykiwań i bolesnych zabiegów. Kto na to ma czas? Pieniądze? Odwagę? To nie ich wybór, ani lenistwo, czy zaniedbanie. Ciąża, czasami gorsze geny.

Biorąc sobie kogoś na całe życie, powinniśmy doskonale zdawać sobie sprawę z tego, że nie będzie wyglądał tak, jak dziś, zawsze. To się nikomu jeszcze nie udało, bo człowiek to nie figura woskowa. Szczególnie wtedy, kiedy jest kobietą i jej ciało wydało na świat innego człowieka. Może przydałoby się trochę szacunku, a nie tylko ślepego powielania ciągle tych samych ideałów. Chude jest piękne? Czy tylko rozmiar S się liczy?

Mam dzieci. Chcę wyglądać dobrze, ale i chcę zjeść z nimi loda i kiełbaskę z ogniska. Jestem mamą, nie supermodelką, przez tego loda nie stracę intratnego kontraktu. Przeczytałam ostatnio kilka tekstów, którymi karmimy nasze córki od urodzenia, mimowolnie przekazując im negatywny obraz ciała i stosunku do niego. Mamusia jest na diecie. Mama nie je glutenu. Mamusia nie może dzisiaj loda. Mama się odchudza. Mama jest za gruba.

A może by tak w ogóle nie mówić o dietach, rozmiarach, cellulitach (który i tak wszystkie przecież mamy)? Wybierać lepsze jedzenie, z dbałości o zdrowie rodziny i żeby dobrze się czuć. Ćwiczyć, kiedy się tylko da, nawet wspólnie, dla lepszej mobilności, motywacji i rozładowania stresu, dbać o siebie z szacunku, a nie tylko z uwagi na dążenie do idealnego wizerunku? Stawiać na dystans i umiar, nie demonizować jedzenia?

Bo to wszystko sprawia, że o ile opakowanie staje się atrakcyjne, to, co w środku, robi się coraz bardziej umęczone, niepewne, zestresowane i w potrzasku. W pułapce wyobrażeń o ideale, którego nie ma, ciężko o pewność siebie i zadowolenie z życia tu i teraz.

Pieprzę to. Lato szybko minie, kostium razem z kompleksami schowam znowu głęboko do szafy, a dzisiaj przybiję piątkę innej mamie, na przykład z blizną po cesarce, na przykład mojej mamie.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!