Jak zrobić, żeby Ci się chciało bardziej, niż Ci się nie chce?

Jak matce trojaczków chce się wstać o 6 rano z własnej, nieprzymuszonej woli? Takie pytanie pojawia się wielokrotnie, odkąd rozpoczęłam nowe wyzwanie. 28 dni intensywnych ćwiczeń, połączonych z eliminowaniem syfu z jadłospisu i stawianiem sobie codziennie celów. Zaczynam teraz 3 dni w tygodniu od sesji w parku. Wybrałam ćwiczenia o 6 rano, bo to aktualnie jedyna pora w całym tygodniu, kiedy jestem pewna, że mojemu mężowi nic w pracy nie wyskoczy, a moim dzieciom nic w szkole. To jedyna pora, kiedy zwyczajnie nikomu nie jestem potrzebna i moim czasem mogę dysponować dowolnie. Jest ciemno, aktualnie też już chłodno. Czy mi się chce? I o jak! Odpowiadam więc na pytanie jak zrobić, żeby Ci się chciało bardziej, niż Ci się nie chce? 

Nie robię tego z nudów, czy żeby mieć o czym pisać, żeby sobie zdjęcie przed i po wrzucić i edukować kogokolwiek jak schudnąć x kilo, jak wyrobić kaloryfer, czy inne takie. To nie pierwszy taki mój „wyczyn” w życiu. I nie robię tego dla lajków, żeby się przypodobać mężowi, żeby mieć mniejszy tyłek, czy w końcu, żeby się zmieścić w jakąś kieckę. I może właśnie tutaj jest odpowiedź na pytanie, które czytelnicy najczęściej mi zadają. JAK? Jak ja, matka trojaczków to robię, że wstaję o 5:20, żeby iść ĆWICZYĆ!? Czy mnie Bóg opuścił? Czy nie wolę leżeć sobie w cieplutkim łóżeczku, ewentualnie sączyć kawkę przy plotkarskiej gazecie? Ano nie wolę. Bo ja, moi drodzy, robię to dla siebie.

I na to pytanie należy sobie najpierw szczerze odpowiedzieć. Czy chcesz ćwiczyć, bo masz cel, bo chcesz się lepiej czuć, bo chcesz sobie pokazać, że się zmobilizujesz, bo masz dość przekładania wszystkiego na nigdy nie nadchodzące jutro, bo zazdrościsz innym motywacji, czy tylko i wyłącznie dlatego, że taka jest moda?

Zawsze byłam osobą ekstremalną. Kiedy się bawię, to na maksa, kiedy pracuję, to po nocach, kiedy zaszłam w ciążę, to z trojaczkami, jak mąż, to z Australii. Kumacie o co w tym chodzi? Ja nie, ale takie jest moje życie. Odkąd jestem mamą, moje ekscytacje i poziom adrenaliny znacząco się obniżyły. Ekscytować to się mogę ewentualnie nową bajką Disneya, a poziom adrenaliny mi się podnosi, kiedy się nagle orientuję, że w domu zapadła złowroga cisza. Dla mnie to zdecydowanie za mało. No ale co zrobić, kiedy wcześniej na adrenalinę mogłam sobie pozwolić codziennie, a teraz raz na ruski rok, bo przecież jestem mamą, uczesaną i przezorną, spokojną jak kwiat lotosu na środku jeziora? Zabić w sobie to uczucie, czy kupić sobie motor i zabić się na drodze?

To sport stał się moją adrenaliną, narkotykiem zapewniającym poziom endorfin potrzebny do zneutralizowania wszechogarniającej stagnacji, rutyny i momentami przytłaczającej dorosłości. To sport teraz daje mi emocje, których nie doświadczam „siedząc w domu z dziećmi”. Kiedy godzinę poćwiczę, czuję, że żyję. To moje wow! I to uczucie ciężko podrobić. Nie dają go ani zakupy (próbowałam), ani alkohol (ups), ani sex (Co to jest sex pytają młodzi rodzice? Nie znam.), ani nic innego. I nie ma to nic wspólnego z dziećmi. Kocham do bólu, ale bez przesady – matka nie zabiła w moim życiu kobiety, nie pozbawiła mnie chęci bycia sobą i ze sobą. Pieluszkowe zapalenie mózgu nie wyżarło wszystkich moich komórek i nie zamieniło ich na gugu gaga, teraz jestem matką, jak cudownie, nic więcej mi od życia nie potrzeba.

Wiem, że matkom nic teraz nie wolno, a jak wolno, to znowu nie wypada, bo może i wyrodne. Kiedy wychodzę z domu przed świtem i zostawiam moje dzieci SAME z mężem (kocham ten zwrot, zapewne wymyśliła go jakaś nawiedzona perfekcyjna teściowa), szczerze wierzę, że nie zginą przez tą godzinę, kiedy mnie nie ma. Niech i mąż dostąpi zaszczytu łagodzenia jęczenia o tosta posmarowanego od lewej do prawej, a nie tak, jak lubi, z góry na dół, niech pobawi się w policjanta szorowania zębów, niech w końcu uczesze kilka kucyków i poszuka bielizny w odpowiednim odcieniu różowego. Że to niby nie męskie? W moim domu bardzo męskie! Ja też noszę spodnie i jak przybijam młotkiem gwoździe, to nawet nie muszę podtrzymywać korony.

Dzieci wiele nam, matkom zabrały. Oczywiście, dały coś w zamian, czego nie da się z niczym porównać i co jest niewyobrażalnie pięknym, najsilniejszym na świecie rodzajem miłości, obłędu, przywiązania i euforii. Ale i brakuje nam spontanicznego wyjścia z domu, myślenia w kategoriach innych niż ja matka, paraliżującego poczucia odpowiedzialności, zrobienia czegoś dla siebie, czy w końcu popatrzenia na siebie w lustro i dostrzeżenia iskierki pozostałej po tej dziewczynie, którą byłyśmy kiedyś. I dlatego między innymi ćwiczę. Bo kiedy kopnę się w tyłek i ruszę moje szanowne cztery litery, choć nie zwróci mi to ciała sprzed ciąży, to daje mi satysfakcję i poczucie walki. I ten sport to jest moje uzależnienie od poczucia, że się nie poddałam, nawet, jeśli choćby grawitacji.

Kiedyś, w erze przed dziećmi, mogłam sobie pozwalać na wszystko, na pizzę popijaną piwem i zagryzaną bezami, a potem trzy wieczory nie jadłam kolacji i chudłam. Teraz, kiedy się kilka dni zapomnę, mam wrażenie, że cellulit pojawia mi się nawet na uszach. Wygląd nie jest najważniejszy, jasne, ale co, jeśli chcesz po prostu dobrze się czuć w swojej skórze? Jeśli chcesz czuć energię i lekkość? Sport daje te uczucia. Ludzie zadbani mają jedną cechę wspólną – są pewni siebie. A pewność siebie pomaga żyć. Pomaga przeżyć kolejny dzień, kiedy zamiast spacerować po galerii i pić latte z sojowym mlekiem, oblatujesz kolejny plac zabaw.

Wiem, że zaraz odezwą się matki pracujące, które przecież muszą, oprócz dbania o dzieci i dom, chodzić do pracy, ale prawda jest taka, że i ja kiedyś chodziłam i znajdowałam czas na ćwiczenia. Bo to jest tak, że jak chcesz, to ZAWSZE znajdziesz sposób, a jak nie chcesz, to znajdziesz wymówkę. Albo milion. Przecież zawsze jest niedobra pogoda, bo albo wieje, albo leje, albo za gorąco, zawsze jest się po/przed/w trakcie okresu, zawsze coś boli, można sobie coś naciągnąć, nie ma dobrego stroju, a jak już strój jest, to nie ma butów, w końcu nie ma z kim, a jak już jest z kim i strój dobry, to daleko, za wcześnie, za późno, nie wiem jak, karnet na siłkę za drogi, a biegać przecież nienawidzę. Jak już się zmuszę, to o, jedna chmura na niebie! Nie idę, bo na pewno będzie padać. I tak w kółko, do usranej śmierci. To są tylko wymówki. Jeśli uważasz, że wszyscy mogą, tylko nie Ty, rozejrzyj się. Ludzi z nadmiarem wolnego czasu nie uświadczysz, a jeśli nawet, to nie będą to rodzice. Serio, nie tylko Ty masz pracę, dzieci, obowiązki, nie tylko Tobie nikt nie pomaga. Śmiem twierdzić, że na tym polega dorosłość po prostu. Jasne, bywają w czepku urodzeni, ale są nieliczni. Cała reszta nas, szaraczków, ma kredyty, pieluchy, obowiązki i rachunki do zapłacenia. Taki lajf. Nie użalaj się nad sobą, bo jeśli dobrze się rozejrzysz, na pewno ktoś ma gorzej. Tylko po co taka motywacja? Patrz na tych, którzy idą, często pod prąd, zdobywać swoje sukcesy.

Kiedy wstaję rano, ta godzina, oprócz mojego snu, nic mnie nie kosztuje. Oczywiście, mogłabym wtedy pleść Wielkanocne koszyki, lizać podłogę, czy gotować gar zupy, no ale wolę jednak nie. To samo wieczorem. Gadanie, że przecież muszę jeszcze poprać, poprasować, poukładać, kończy się często tym, że siadasz niby na chwileczkę przed tv, kiedy dzieci usną i wstajesz paczkę czipsów i cztery seriale potem. W końcu Ci się należy, a prasowanie przecież poczeka. Wiem, jak to jest, bo, hello, mam trójkę dzieci i miliony spraw na głowie. Mówimy o GODZINIE dziennie, jakieś trzy razy w tygodniu. Ona w prasowaniu i bałaganie nic nie zmienia, a w Twoim życiu, sympatii do siebie, wyglądzie, poziomie energii i ogólnym lepszym samopoczuciu zmienia bardzo wiele.

Jest wiosna, jest ciepło, jest pięknie, życie jest wspaniałe, a sport da Ci takiego kopa, że nie uwierzysz. Idę, im bardziej mi się nie chce, im ciemniej i zimniej. Idę i walczę. A potem uśmiecham się do siebie. Dam radę, nic bez walki nie oddam. Będę przegrywać, będę cierpieć, ale otrzepię kolana, poprawię koronę i włożę ręce do kolejnego wyzwania, które przygotował dla mnie los. Bo mogę.

Jak zrobić, żeby Ci się chciało bardziej, niż Ci się nie chce? Zwyczajnie. Musisz tylko chcieć.

P.S. Jutro rano idę na boks. Wiesz jakie to uczucie ściągnąć rękawice i zobaczyć na kostkach krew od mocy zadanych ciosów? Ja wiem. Zajebiste.

Zdjęcie: źródło.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!