Bycie mamą to też praca.

Mija właśnie rok, odkąd rzuciłam etat i z wyboru stałam się kurą domową, pachnącą lenistwem, matką siedzącą w domu. Wróciłam na tarczy z życiowej porażki, którą był powrót na etat do korpo. Pracująca na cały etat mama trojaczków, z wyjazdowym mężem i bez niani, z najbliższą babcią 60 km drogi, a drugą na końcu świata. I chociaż doskonale sobie zdawałam sprawę z tego, na co się decyduję, obalam też codziennie mity, którym obrosło bycie mamą w domu. Są rzeczy, których nie robię, z którymi się nie zgadzam i które śmieszą mnie do bólu. Bo bycie mamą to też praca.

Nie jestem służącą. Jasne, opiekuję się domem, ale nikomu nie usługuję i nie wykonuję poleceń. Piżama pozostawiona na samym środku pokoju prawdopodobnie zostanie na środku pokoju, zanim właściciel nie wróci do domu i łaskawie nie odłoży jej na miejsce. Brudy do kosza z bielizną wrzucam swoje, bo reszta też wie, gdzie można go znaleźć. A jak zapomina, zawsze chętnie przypomnę.

Nie stałam się perfekcyjną Panią domu. Nie przeprowadzam testów białej rękawiczki, a stan, kiedy można przejść z jednego pokoju do drugiego, uważam za porządek. Bywa, że pranie w pralce trzeba trzy razy prać, zanim ktoś się nad nim zlituje i je powiesi. Jeden pokój zamienił się w pralnię, zamykamy go na klucz i problem na chwilę znika, abrakadabra. Bywa też, że przewrócę pół domu do góry nogami bo doprowadza mnie do szału bałagan i nadmiar gratów. Jasne, miewam fiksacje kuchenne i potrafię zrobić trzydaniowy obiad z deserem, zaprosić 20 osób na grilla lub upiec, a potem fantazyjnie ozdobić, 40 babeczek. Ale nie robię tego codziennie i wątpię, aby którakolwiek mama w domu to robiła. Większość mam w zwykłe dni przygotuje coś, co wszyscy chętnie zjedzą. Repertuar pierogi-spaghetti-pomidorowa to zwykłe menu polskiej mamy. Nie znam nikogo, kto na co dzień piecze pasztety z kaczki i trzypiętrowe torty. Zdarza mi się nawet zamówić pizzę, bo jak każdy inny człowiek miewam dni, że brakuje mi czasu albo energii. Nie wróciłam się do lat 50-tych, nie chodzę po domu w sukience w delikatne różyczki i włosami w gustownych falach, nie myję podłogi w 10 centymetrowych szpilkach, na stałe nie noszę żółtych, gumowych rękawiczek, a mój dom nie pachnie miksturą wybielacza i babki drożdżowej. Kiedy mąż przychodzi do domu, nie podsuwam mu gazety i taboretu do położenia na nim spracowanych stóp, jednocześnie półszeptem ostrzegając dzieci, żeby były pół tonu ciszej, bo tata wrócił.

Jednocześnie śmieszy mnie pogląd, że nie sprzątam, bo dzieci i tak zrobią bałagan. Idąc tym tropem nie powinnam im dawać śniadań, bo przecież będzie obiad. Sprzątamy po każdej zabawie, zanim opuścimy dom i przed pójściem spać. Wszyscy. W pokoju, w którym jesteśmy stale, są dwie skrzynie na zabawki, pudełka na klocki i półka na przybory „plastyczne” i książki. Mój dom nie zamienił się w plac zabaw, wszystko ma swoje miejsce. W miarę zadbany dom jest po prostu przyjemniejszym miejscem do życia, chaos i brud nie sprzyja porządkowi w głowie.

Mam swoje pasje i czas. Też chcę wyjść z domu i to nie tylko po to, aby w supermarkecie kupić składniki na ciasto, detergenty do sprzątania i piwo dla pana domu. To, że zostałam w domu nie oznacza, że cały dzień pachnę. Wiem, że podobno istnieją, ale moje dzieci same się nie wychowują, a obiad sam nie gotuje. Możliwe, że to był mój wybór, możliwe, że konieczność. Gwarantuję, że większość kobiet w mojej sytuacji wie, że nie będzie to trwało wiecznie i zastanawia się co dalej. Niektóre szukają pomysłu na siebie, odnajdują sposoby pracy z domu, wpadają na kreatywne pomysły, tworzą swoje miejsca pracy, zakładają firmy. Inne cieszą się z tego, że mogą spełniać marzenie o obserwowaniu dzieciństwa swoich dzieci, dla nich bycie mamą wystarczy. Bo naprawdę wystarczy.

Śmieszą mnie ludzie, którzy uważają, że moim największym marzeniem jest powrót do pracy i na pewno wychowując swoje dzieci jestem nieszczęśliwa, bo robię coś, co nie ma znaczenia. Praca jak praca. Ani jakaś bardziej znacząca, ani mniej. Stresująca – nie. Frustrująca i męcząca – tak. I posiadająca wiele plusów! Nie uważam, że zmieniam losy ludzkości, bo jest nas miliony, każdy człowiek na ziemi ma mamę, czy tatę. Nie uważam jednak, że praca w domu jest mniej ważna czy mniej wartościowa od jakiejkolwiek innej. Byłam po drugiej stronie i praca w korpo też nie była na miarę Nobla. Po prostu. W domu moje talenty się nie marnują, a ja nie przestaję być sobą na korzyść domowej kury. Nadal mam ambicję. Nie tylko do zrobienia udanej Pavlovej. W ciągu tego roku nie zamieniłam się w potarganą dzikuskę. Wychodzę i robię to, na co mam ochotę, bo ja to nadal ja, a nie część większej całości, przyrośnięta do dziecka. Dom żyje beze mnie, dzieci mają też ojca, babcie, opiekunki, przedszkola.

Są dni, kiedy moją pracę w domu wykonuję na poziomie master. A są takie, kiedy mam gorszy dzień i czekam tylko aż się skończy. Tak samo było kiedyś w biurze! Były przebłyski ale i dni, kiedy czas w nieskończoność się dłużył. Nic się w tym względzie nie zmieniło.

Z momentem pozostania w domu nie zamieniłam potrzeby interakcji z innymi ludźmi na rozmowy o najnowszych wybielaczach i przepisach. Nie tworzę klik z innymi mamami. Mało tego, jak już znajdę się na placu zabaw, trzymam się z daleka od gadek nad wyższością czapeczek nad zimnym chowem. Jasne, mogę życzliwie się do kogoś uśmiechnąć, ale zwykle nie uczestniczę w utyskiwaniach o potwornym zmęczeniu i frustracji, które daje zamknięcie w domu. Zdarza się, że znajdę w tym tłumie bratnią duszę, wtedy wyłączam oceniającą francę i potrafię się zaprzyjaźnić z inną mamą. Ludzi nie dzielę jednak na tych, którzy należą do klubu rodziców i tych bez.

Mój intelekt nie maleje przez siedzenie w domu. Wręcz niektóre umiejętności np. zarządzanie czasem, logistyka, opanowanie kryzysu, czy negocjacje się rozwinęły. Nadal czytam i codziennie czegoś nowego się uczę. W domu!

Nie zapuściłam się, bo odkąd siedzę w domu nie potrzebuję fryzury, zadbanych paznokci, czy porannego prysznica. Nawet jako matka kilkutygodniowych trojaczków, brałam codziennie prysznic i nie chodziłam cały dzień w piżamie. Wydaje mi się to mitem stworzonym przez frustratów. Dzieci mają drzemki, łóżeczka, kojce i tylko zupełni nieudacznicy nie potrafią tego czasu wykorzystać na umycie zębów. To wymówka, nie stan faktyczny. Jasne, zdarzyło mi się w pośpiechu nie zauważyć koszulki na którą moje dziecko zwróciło, ale raczej z domu w takim stanie nie wychodziłam. Dbam o siebie dla siebie, a nie kiedyś dla szefa i jeśli go przez siedzenie w domu zabrakło, to znaczy, że mogę przestać. Mogę mieć dni piżamowe, ale nie oznacza to mojej nowej tradycji. Pozostałam kobietą, która lubi niepołamane paznokcie, szpilki w kolorze fuksji i brak odrostów. Jedno czy pięcioro dzieci by tego nie zmieniło. Mam wrażenie, że dzieci wszystkich matek na świecie wolą je zadbane i pachnące, a nie w wyciągniętych dresach z obłędem na twarzy i strąkami zamiast włosów.

Wiele osób zastanawia się, od czego matki siedzące w domu są zmęczone. Przecież macierzyństwo po brzegi wypełnione jest nudą. I właśnie ta nuda wykańcza. Było nie było, dzieci są dość powtarzalne i łączy je zamiłowanie do rutyny. Życie, które mija w czterech ścianach, na spacerkach i placach zabaw, jest zwyczajnie nudne. Pierwszy raz kiedy dziecko odkryje „a kuku” to nawet jest śmieszne i urocze. Po stu takich razach przestaje nawet być znośne. Podobno nudzi się tylko ten, kto sam jest nudny. No może. Jednak rodzicielska nuda jest z tych, które nie łatwo przekłuć w zajęcie kreatywne. To nuda pozostawiająca człowieka w letargu, monotonia czynności sprawia, że po całym dniu jest się wykończonym, jednocześnie nie umiejąc sobie przypomnieć nic konstruktywnego, co się dzisiaj zrobiło.

Ci, którzy posiedzieli chwilę w domu i szybciutko uciekli do pracy zastanawiają się jak ludzie (zwykle matki) mogą tak po prostu nie zwariować siedząc w domu. A ja mam się dobrze. I inne kobiety też. Choć chodzą na odmóżdżające spacerki, prowadzą rozmowy w kółko o tym samym, są wykończone ciągiem powtarzalnych czynności i rutyną, która boli do bólu. Teraz po prostu jest taki czas. Jak w każdej innej pracy. Nie zawsze robisz coś fascynującego, a większość zawodów to ciąg identycznych czynności powtarzanych codziennie. Z byciem mamą jest tak samo.

Jasne, prowadzę dom, muszę czasami sprzątać, gotować, robić pranie, być kierowcą, wstawać po nocach, robić zaopatrzenie do naszego domu, bawić się w sędziego, fotografa, trenera, bibliotekarza, lekarza, nauczycielkę, czy psychologa. Muszę doprowadzać się do porządku po ataku złości kilkulatka, liczyć do 10 kiedy zostawię dzieci na kilka minut same, wychodzić i stawać obok częściej niż kiedykolwiek myślałam, że można. Taka to jest praca. Wynagradza ją dziecko, poczucie misji i spełnienia. Jestem swoim własnym szefem, jeśli dobrze się zorganizuję, mogę się napić kawy w ogrodzie i nie muszę czekać na weekend, żeby iść z dzieckiem do parku. Właściwie mam czas na wszystko.

Siedzenie w domu to nie kara. To przywilej. A bycie mamą to też praca. Jak każda inna ma plusy i minusy.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!