Byłam najlepszą matką, dopóki nie urodziłam dziecka.

Jako osoba bezdzietna, z boku tylko przyglądająca się dzieciom, uważałam, że matki same sobie są winne swojego losu. Snułam teorie, które miały mnie uczynić najlepszą matką na świecie. A potem zaszłam w ciążę. Nagle się okazało, że wszystko to, co wcześniej widziałam u innych jest takie samo u mnie, a ja byłam najlepszą matką, dopóki nie urodziłam dziecka.

NUDNOŚĆI. Jak kolejna koleżanka zachodziła w ciążę i przez pierwsze kilka miesięcy tetralnym szeptem obwieszczała, że się “spodziewają” i że stale jej się chce wymiotować i spać, ale przy tym jest przeszczęśliwa, wydawało mi się to lekką przesadą. Po pierwsze, jak może się komuś cały czas chcieć wymiotować? Po drugie, jeśli rzeczywiście tak jest, to chyba trzeba upaść zdrowo na głowę, żeby się z tym czuć “przeszczęśliwą”.

W tym aspekcie karma pokarała mnie podwójnie. Nudności miałam cały czas, przez całe CZTERY pierwsze miesiące ciąży, w dzień i w nocy. Apogeum nastąpiło pewnego piątkowego, słonecznego poranka, kiedy postanowiłam się wybrać na spacer i na środku Rynku Głównego w Krakowie w popłochu szukałam woreczka. Jak kara, to kara. Wisiałam przytulona do toalety, ewentualnie do szyby w samochodzie i w duchu przepraszałam wszystkie ciężarne. To samo zresztą spotkało mnie w przypadku ciągłego siusiania, smaków na jedzenie i zasypania o każdej porze, zawsze i wszędzie (na przykład w Sylwestra w okolicach 23:40).

PORÓD. Oj tam oj tam, jeśli tak znowu boli, jak mówią, to po co decydują się na kolejne? Kto zdrowy na umyśle fundowałby sobie na zamówienie takie katusze? Tak mówiłam, aż nie urodziłam.

Trzy dni nie mogłam wstać do pozycji pełnej wyprostowanej. Prysznic na siedząco, chodzenie o lasce i jedno marzenie – żeby czasem nie kichnąć. Przy każdej próbie podniesienia głowy rozrywał mnie ból, jakby ktoś na żywca chciał mnie przekroić na pół. I idiotyczna myśl, od razu po, że gdybym miała tylko jedno, na pewno urodziłabym kolejne dziecko! Głupia, no.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

FOTKI. No ileż można, ja się pytałam? Ileż można tych foci stópek, obślinionych buziek, rąsi, pysi, bla, bla, bla. Do całej rodziny, wszystkich znajomych i w społecznościówkach – wszędzie ten sam obrazek kolejnego mikro, niewidzialnego dla innych, postępu w rozwoju. Aaaaaa! Pierwszy uśmiech, o patrz! Mamy ząbek! Zrobił krok! Zamiast Anki, Haliny, Joaśki, telefon odbiera gu-gu-ga-ga.

Odkąd mam dzieci uważam, że trzeba robić zdjęcia i kręcić filmy cały czas! Bo już jutro zapomnę co dziś się wydarzyło, a dzieci przez noc rosną! I niech cały świat zobaczy jakie to małe, a jakie mądre – niby ma kilka miesięcy a tyle już umie, no zobacz, zobacz, posłuchaj sama! No czyż nie śliczny?

ROZMOWY. Ile można na ten sam temat kupek i zupek? Czy jako dorosła osoba, rozmawiająca z inną dorosłą osobą nie możesz sobie innego tematu znaleźć? Czy w Twoim życiu NIC innego się nie dzieje? Nie czytasz? Nie bywasz? Nie oglądasz?

Prawda jest taka, że pierwszych dwóch lat nie pamiętam i chyba oprócz tych słynnych zupek, kupek, kolek i ząbkowania nic się nie wydarzyło? Muszę zerknąć na zdjęcia..

NIANIA. Cóż może być trudnego w znalezieniu niani? Dajesz ogłoszenie, przepytujesz kilka babeczek i wybierasz najlepszą – doświadczoną, ale nie za bardzo, żeby nie próbowała się wymądrzać, lekko starszą, żeby czasem mąż się za bardzo nie cieszył, ale też niezbyt wiekową, żeby jej się chciało biegać za maluchem.

Okazuje się, że znalezienie niani to istne piekło. Po pierwsze jak w ogóle oddać słodkiego misia-pysia w ręce jakiejś obcej baby? Albo kretynka, albo rozpieszczona (nie gotuję, nie sprzątam, nie piorę, pampersów nie zmieniam), albo leń śmierdzący (po całym dniu każdy kąt przez który przewinęło się dziecko jest usyfiony, a niania lawiruje pomiędzy stertami klocków próbując wyjść z domu), albo za droga (za mniej niż 2500 z łóżka nie wstaję), albo nie ma prawa jazdy, więc z przedszkola nie odbierze, albo nie lubi dzieci, albo mieszka 100 km od Ciebie. Ogłoszenia i portale szybko odpadają. Znajome zdają się swoje nianie trzymać pod kluczem, bojąc się, że jak poznasz, to podkupisz, niczym wytrawny łowca talentów. Kończy się na tym, że wszystkich naokoło błagasz o kontakt do dobrej niani, a jak ją znajdujesz, jesteś szczęśliwsza niż gdybyś wygrała w lotto. Czy to nie zasługuje na zmianę statusu na Fejsie?

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

PARTNER. Byłam najlepszą matką, dopóki nie urodziłam dziecka. Wydawało mi się to dość proste. Przecież są nianie, babcie, pełno rąk do pomocy. Jak można się tak przy dziecku zapuścić i przestać dbać o swojego partnera? Nigdy na randki nie wychodzić i związek zaniedbać? Spać w osobnych sypialniach? Włosów nie myć, bez makijażu się pokazywać i paradować w rozciągniętych ciuchach? Co te matki w ogóle sobie myślą?

W realu wygląda to mniej więcej tak – chodzisz cały dzień w poplamionym dresie. To nie to, że z wyboru, ale osesek już 5 razy Cię obsikał, potraktował jak pieluszkę, zrobił na Ciebie kupę, obślinił i zwrócił resztki jedzenia. To wszystko przed 9 rano. Przerażona zauważasz stertę prania i myślisz sobie “Kto to wszystko wybierze? Wywiesi? Złoży? Wyprasuje?” Co to, to nie! Pozostajesz więc w dresie, w neutralnych odcieniach szarości, które wszystko przyjmą. Czysta ekonomia. Jak z pracy wraca mąż to ani niech nawet nie zaczyna jaki jest zmęczony. W końcu był 9 godzin poza domem! W samochodzie muzyki posłuchał, a więc się relaksował, potem siedział w ciszy za biurkiem – znowu relaks. Kawę ciepłą pił, w przerwie z kolegami gadał, a na nudnym zebraniu sprawdzał sobie maile – czysty relaks. I nikt go niczym nie oblał. Niech więc szybko się czymś zajmie zanim stanie się tragedia. I niech się czasem nie waży nawet zbliżyć, bo pomiędzy osiemnastym a dwudziestym trzecim karmieniem, kiedy o 5 nad ranem masz ochotę oko zmrużyć na trzy minutki, on akurat wtedy głośno odycha! Won na kanapę.

ODŻYWIANIE. Na pewno nigdy nie dam swojemu dziecku parówki, Nutelli, Danonka, ani frytki! Jego noga nigdy nie postanie w McDonald’s, wszelkie słodycze w naszym domu będą zakazane, a jajka tylko od kury. Czy te dzisiejsze matki nie wiedzą, że cukier to biała śmierć, że w Danonku jest 158 łyżeczek cukru (zmieści się, zmieści, bo rozpuszczony przecież), jakie syfy są w jedzeniu i jak ważna jest właściwa, zbilansowana, zdrowa dieta? Tak sobie myślałam, kiedy wpadłam raz do przyjaciółki na śniadanie, a ona podawała dzieciom tosty z nutellą i parówki.

Po kilku dniach rozszerzania diety, kiedy tarłam 15 minut marchewkę kupioną w ekologicznym sklepie, do którego jechałam w korkach na drugi koniec miasta, a która kosztowała tyle co całe pole “zwykłych” marchewek, zwątpiłam. Ta przeklęta marchewka w trzy sekundy wylądowała na moich włosach, ubraniu, butach, podłodze, ślinaku, ścianie, ubraniu dziecka, pampersie i każdym zakamarku wysokiego krzesełka. Kolejnego dnia kupiłam słoiczek. Też dobry, a jaka oszczędność czasu i pieniędzy! Nutellę dzieci poznały w przedszkolu, parówki u znajomych, a potem już nic innego nie chciały jeść. Ups.

MIEJSCA PUBLICZNE. Czy te bachory MUSZĄ być wszędzie? Człowiek sobie leci na milutkie wakacje, last minute do Honolulu, a koło niego rozsiada się matka z dzieckiem, które płacze połowę lotu. Hello! Czy nie można poczekać, aż to dziecko trochę odrośnie, no powiedzmy tak do wieku 10 lat, zanim wsiądziemy z nim do samolotu? Dlaczego to wycie psuje mi powolne rozkoszowanie się schłodzonym Charonnay i kontemplowaniem mojej pięknej, nowej torebki, kupionej na cześć urlopu? I jeszcze patrzcie na tą matkę, zdenerwowana, umęczona, spocona, po co się tu pchała? Nie lepiej w domu z dziećmi siedzieć? Ale nie, wycieczek się zachciało!

Lot do Australii, bynajmniej nie na wakacje, z trojaczkami w wieku 9 miesięcy. Dziwnym trafem opustoszały dwa rzędy za nami. Małżeństwo, które nie załapało się na wolne miejsca daleko oddalone od nas, walczyło dzielnie do końca, kierując się powiedzeniem “Jeśli nie możesz pokonać swojego wroga – przyłącz się do niego”. Kiedy stewardessa kolejny raz poprosiła nas o przeniesienie śpiącego dziecka z powodu turbulencji, oboje zerwali się ze swoich miejsc i jednocześnie krzykneli: NIEEEEEEE! ON DOPIERO CO USNĄŁ!!!!

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

MIŁOŚĆ. Nie da się nikogo tak bezgranicznie kochać, a już w szczególności płaczącego, czerwonego, pomarszczonego, obślinionego, wyglądającego jak skrzyżowanie Kalisza z buldogiem malucha.

Da się. Patrzę jak śpią, wyglądają jak aniołki. Choć dziś wyprowadziły mnie z równowagi milion razy, nie chciały usnąć, kłóciły się o to, kto śpi na której poduszce i wiem, że jak wstaną znowu doprowadzą mnie do szału. Z chwilą dołączenia do tajemnego klubu mam, kocha się ponad wszystko i nie da się tego wytłumaczyć.

WYCHOWANIE. Moje dzieci na pewno nie będą oglądały bajek, chodziły spać później niż o 20, przed pierwszym rokiem życia opanują nocnik, a przed drugim brytyjski akcent, będą od urodzenia same spały, a częstowane cukierkiem będą odpowiadały “dziękuję, od tego psują się zęby”.

W praktyce są takie chwile w życiu każdej matki, że myśli sobie – zrobię cokolwiek, byle tylko na moment zadziałało, inaczej zwariuję.

A Ty kochana moja, która nie masz jeszcze dzieci (albo Twój wybór był inny, a może już zapomniałaś jak to jest) jak widzisz taką matkę, umęczoną, łapiącą się każdej możliwości uspokojenia swojego dziecka, lepiej uśmiechnij się miło, poklep po ramieniu, pomóż. Karma to wiedźma. Więc strzeż się!

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!