Odnaleźć radość z bycia rodzicem.

Zapomniałam jak to jest cieszyć się z dzieci. Podobnie jak miliony rodziców na tym świecie, wpadłam w kołowrotek obowiązków, strofowania, wychowania, prania, sprzątania, zakupów, gotowania, zarwanych nocy, usypiania i huśtania. Przyzwyczaiłam się do życia z wiecznym, porozumiewawczym westchnieniem “ach dzieci, no tak”. Jak odnaleźć radość z bycia rodzicem?

Wiem, jak to jest być zajętym rodzicem, z ciągłym deficytem czasu, życiem od obowiązku do obowiązku, od gaszenia jednego pożaru do kolejnego kryzysu. W rozkroku pomiędzy mitycznym balansem między pracą, a życiem prywatnym, lub życiem bez i z dziećmi. Nauczyłam się jak zapewniać sobie mini rozrywki pomiędzy tostem, a rozlanym mlekiem. Jak bezgłośnie policzyć do dziesięciu i przedłużyć prysznic o jedną minutę, żeby tylko jeszcze chwilę posiedzieć w ciszy. Wiem, jak wygląda życie z małą kulą u nogi i uciekanie od niej z każdą nadarzającą się okazją, żeby tylko pobyć w ciekawszym towarzystwie.

Zapomniałam jednak jak to jest być radosną mamą. Czasami sama siebie okłamuję, że jutro będzie lepiej, choć wiem, że prawdopodobnie również braknie sił. Chcę się bawić, być oazą spokoju, wrzucać na luz. Jednocześnie moje życie się nie zatrzymuje, a i dzieci nie potrafię zaprogramować pod siebie. Nie potrafię codziennie zapomnieć o tym, co podam na kolację, o praniu w pralce, które już od rana się kisi, o zaległych badaniach.

Uwielbiam moje dzieci, ale często życie z nimi przypomina ciąg niekończących się obowiązków, w których ciężko odnaleźć miejsce na spontaniczną zabawę. I to dręczące poczucie winy, że mogę więcej, że powinnam dłużej, podczas gdy muszę powiedzieć „za chwilę”, żeby skończyć coś, co czeka.

Dopada mnie smutna prawda obecna w wielu domach – zgubiłam umiejętność radowania się z dzieci i zwykłego bycia mamą. Zauważyłam to już jakiś czas temu, kiedy ktoś rzucił „bawcie się dobrze”, kiedy szłam z dziećmi do parku. Ten prosty zwrot zmusił mnie do przemyśleń.

„Czy dobrze bawię się z dziećmi”?

To prawda, że organizuję pół życia tak, żeby to one dobrze się bawiły. Wyszukuję nowe rozrywki, obmyślam plan wyjść, sprawdzam repertuar, szukam ciekawych książeczek i innych sposobów spędzania czasu. Ale czy ja się wtedy dobrze bawię? Dlaczego wyjście do parku to dla mnie zwykłe zabicie czasu i kolejny punkt programu pomiędzy przedszkolem a kolacją?

Odkąd zdałam sobie z tego sprawę, próbuję odnaleźć zgubioną gdzieś między praniem, a kolacją, radość. Nauczyłam się olewać rzeczy, które są zbędne i które mnie przerastają. Po prostu wiem, że teraz nie jest dobry czas na rozwijanie czasochłonnych pasji lub planowanie skomplikowanych wycieczek. Olewam ludzi, którzy mnie ranią, wymagają ode mnie poświęceń, sprawiają mi przykrość, albo dla których nie jestem ważna. Nie robię nic bo tak wypada. Jeśli mam ochotę puścić dzieciom bajkę, puszczam taką, którą sama lubię, choćby był to klasyk Disneya, który przywoła wspomnienia. Wywaliłam wszystkie bajki, które mnie drażnią i denerwują.

Moje dzieci są częścią mnie. To nasze życie, a nie moje życie z dziećmi, stawiam pomiędzy tym znak równości. Jest mi lepiej, choć codziennie miewam momenty, że chce mi się wyć i nie wiem co dalej. Ale ja uwierzyłam w to, że jestem szczęśliwa i staram się codziennie samą siebie przekonać, że jest dobrze. Nie pomimo czegoś, a dlatego, że jest tak jak jest. Teraz. Dorosłam do tego, że wiem, co robić, aby to szczęście wydobyć. Dorosłam do tego, żeby godzić się na zmiany, które zaszły w moim życiu. I nawet cieszyć się z nich!

Wiele osób mnie pyta, czemu nie narzekam. Przecież mogę. Dopóki jesteśmy zdrowi, a ja mam na tyle rozsądku, że wiem, gdzie są moje priorytety, nie mam na co narzekać. Jasne, mogę w nieskończoność porównywać się do innych. Mają zgrabniejsze tyłki od mojego, ich dziećmi opiekuje się niania i dwie babcie, mają grube portfele, szybsze samochody i domy z basenem, na weekend latają na Kanary, a na pizzę do Rzymu. No i co mi to da? ZAWSZE znajdzie się ktoś, kto ma lepiej. Ktoś, kogo dzieci są lepiej ułożone, zdolniejsze, szybsze. W sekrecie powiem Ci, że zawsze też znajdziesz kogoś, kto ma gorzej. Ktoś, dla kogo Twoje życie jest niedoścignionym ideałem.

Wiele osób myśli, że jeśli w życiu można uważać, że szklanka jest do połowy pusta lub do połowy pełna, to dla rodziców ona jest rozbita. Ale to nieprawda. Nikt z nas, rodziców, nie zamieniłby się na życie bez dzieci. Jasne, lubimy odpoczywać, nawet wyjeżdżać daleko, ale nie wyobrażamy sobie przecież życia bez dzieci. Dlaczego więc nie bierzemy z tego życia wszystkiego, co nam oferuje?

Dzieci nas ograniczają? Też do niedawna tak myślałam. Ale to nieprawda. Popatrz wokół. Jest mnóstwo ludzi, którzy z dziećmi robią dosłownie wszystko. Podróżują, zmieniają pracę, przeprowadzają się na drugi koniec świata. Dzieci to nie jest ciężar i balast. Jasne, nigdy nie będzie już tak, jak dawniej, odpowiedzialność, nowe obowiązki, brak czasu. Chociaż, przecież kiedyś też mieliśmy obowiązki i brakowało nam czasu, prawda? Teraz będzie inaczej, może lepiej? Kiedy rodzą się dzieci, zamiast myśleć w nieskończoność o życiu, którego już nie będziemy mieć, lepiej skupić się nad nowym życiem, które właśnie powołaliśmy. I tak się zorganizować, żeby nie cierpieć.

To, czego jeszcze niedawno bardzo mi brakowało, to zwykłe siedzenie na Kazimierzu lub na krakowskim Rynku i patrzenie w tłum. Niedawno jeszcze wydawało mi się to nieosiągalne, no bo jak, z dziećmi? Kiedy nadeszły pierwsze ciepłe dni, ogarnęła mnie tęsknota i nostalgia, wszyscy siedzą na tym Kazku, a ja nie mogę. To było takie banalne, sentymentalne marzenie. W końcu zabraliśmy tam dzieci. To było jedno z najprzyjemniejszych niedzielnych popołudni. Jedliśmy na kolację zapiekanki, dzieciaki biegały za gołębiami, a ja napełniałam mój sekretny bank dobrych wspomnień. W ten dzień zadecydowaliśmy, że każda niedziela będzie wieczorem ulicznego żarcia, którego będziemy próbować z dziećmi. One też lubią robić rzeczy, które nam sprawiają przyjemność, czują się jeszcze większą częścią naszego życia. Nie muszę sterczeć przy garach. Robię to, co kiedyś, ale w towarzystwie tych, na których najbardziej mi zależy. W zamian radośnie, ponownie zakochuję się w Krakowie. Mam ciche marzenie, że moje dzieci też.

Mogę czekać na to, że moje dzieci pójdą spać i wtedy zaczynać żyć. W rzeczywistości nie mam już wtedy siły na nic konstruktywnego. Mój dzień zaczyna się od momentu, kiedy obudzę się rano. Kiedy doszłam do tego poglądu, wprowadziłam kilka poprawek. Przede wszystkim lubię zaczynać dzień od muzyki w samochodzie. I puszczam Fasolki i inne dziecięce przeboje. Ale puszczam też Marię Peszek (te utwory, które są bez wulgaryzmów). To też część mnie, mój wybór, moje zdanie odnośnie sytuacji politycznej i nie przeszkadza mi, ani w niczym nie ujmuje fakt, że moje dzieci znają na pamięć “Sorry Polsko”. Wszyscy jesteśmy zadowoleni, ja też.

Lubię sushi. Więc moje dzieci też polubiły, bo nie chcę czekać na jeden jedyny wieczór w miesiącu, kiedy przydarzy mi się randka na mieście, żeby to sushi zjeść. Bywają dni, że nie mam siły robić obiadu. Kiedy nie miałam dzieci, w te dni zamawiałam pizzę. I teraz też tak robię. “Dzieci mają prawo życia z rodzicami, którzy nie udają, że są nadludźmi” Jesper Jull. Wbijam to sobie do głowy codziennie.

Lubię czytać, ale wieczorem po prostu padam. I stało się tak, że w 2015 roku przeczytałam 6 książek! Wstyd się przyznać. W tym roku postanowiłam czytać przy dzieciach. Wtedy, kiedy oglądają bajkę, lub kiedy się bawią. Na początku próbowały mi w tym przeszkadzać, zgodnie z zasadą, że jak rodzic siądzie, dziecko znajdzie sposób, żeby wstał. Konsekwentnie jednak dbałam o te kilkanaście minut dla siebie. I teraz dzieciaki się do tego przyzwyczaiły. Same też częściej sięgają po książkę lub inne wyciszające zajęcie.

Na wakacje też w tym roku nie pojadę tam, gdzie najwygodniej z dziećmi. Pragnę przygody, adrenaliny i ekscytującej podróży i tak będzie. Razem z dziećmi. W końcu tam gdzie ja, tam i one. I to będą niezapomniane, rodzinne wakacje. Tak, jak i ja lubię.

Problemy życia z dziećmi są głównie naszym, rodziców wytworem. Zmuszamy się do robienia rzeczy, które “powinniśmy”. Ale czy musimy robić to cały czas? Codziennie? Kupiłam hulajnogę, dla siebie. Nudzi mnie zabawa w piaskownicy i huśtanie moich dzieci na zmianę przez godzinę. Wiem, jestem okropną matką. No ale nic na to nie poradzę, że do bólu mnie to nudzi. Codziennie, do znudzenia. Za to jazda na hulajnodze jest dla mnie rozrywką, a dzieciaki uwielbiają nasze wyścigi. Znalazłam rozwiązanie i już nie myślę z niechęcią o kolejnym wypadzie do parku. Teraz się na niego cieszę. Wszyscy jesteśmy zadowoleni, ja też.

Niedawno jeszcze byłam w miejscu, w którym moje życie trwało wtedy, kiedy dzieci były w przedszkolu, bo wtedy mogłam sobie pozwolić na wolność. Teraz już tak nie myślę. W spędzaniu czasu z dziećmi muszę odnaleźć zadowolenie. To długi proces i codziennie się nad tym zastanawiam, jak to zrobić, ale małymi krokami do tego dochodzę. W końcu to ja jestem szefem tej bandy i mogę pokierować nią tak, żeby wszyscy dobrze się czuli i byli jednakowo zadowoleni.

Stale wprowadzamy zmiany w naszym grafiku, aby odpowiadał wszystkim. Wstaję 10 minut wcześniej, bo zauważyłam, że poranki są spokojniejsze, kiedy pozwolę dzieciom “wciągnąć żółtko”. Leżymy, gadamy, wygłupiamy się. 10 minut, a robi różnicę na cały poranek. W takich małych zabiegach widzę światełko w tunelu.

Możliwe, że w moim życiu nadeszła pora odnajdywania radości. W końcu to dzieci są mistrzami w radowaniu się z małych rzeczy. Z listków, z głaskania psa, z nowych naklejek. Może pora, abym ja zapomniała od czasu do czasu o tym, jakie to wszystko jest skomplikowane i ciężkie i skupiła się na czystej radości z bycia mamą. Bez planowania, bez zmartwień, chociaż raz dziennie cieszenie się z inspirującego, radosnego towarzystwa moich małych ludzi. Nie z piękna, którym jest posiadanie dzieci i z poczucia misji. Z radości, jaką one dają. I cieszenia się z małych zwycięstw, celebrowania wygranych wojen i postępów. Opanowanego nocnika i redukcji liczby przebudzeń w nocy. Satysfakcja z lekcji, które codziennie dajemy, a które w końcu przynoszą skutek.

Wiem, że w końcu znajdę złoty środek, jestem na dobrej drodze, aby odnaleźć radość z bycia rodzicem. Pogodzę się z tym, że jestem jednym z wielu rodziców, którzy mają wzloty i upadki. Dbam o dzieci, ale i o siebie. Pozwalam nam wszystkim na moment nudy, samotności, zmęczenia. I w tej gonitwie odnajdę radość. Radość z dzieci, radość z bycia rodzicem. Radość z ludzi, z którymi przecież najbardziej lubię spędzać czas. Radość, która w czystej postaci stoi koło mnie, a tak często jej nie zauważam. Szczęście jest tuż obok. Ma krótkie nóżki, łobuzerski uśmiech i błysk w oku.

OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!