Cesarka to nie poród.

Na Facebooku ostro rozgorzała dyskusja po tym, jak grupa religijna o nazwie Disciples of the New Dawn rozpoczęła kontrowersyjną kampanię głoszącą hasła, że cesarka nie jest prawdziwym porodem.

“Bóg nie nagradza za niekompletną pracę”.

“Uzmysłów sobie pewne fakty: w rzeczywistości nigdy nie urodziłaś dziecka. Pofarciło Ci się. Okaż szacunek lepszym kobietom, które rzeczywiście zrobiły to, co do nich należało.”

“Wybrałam naturalny poród, bo chcę, żeby moje dziecko coś wyniosło z życia. Podobnie jak genetycznie modyfikowane jedzenie i szczepionki, znieczulenie zewnątrzoponowe i zwykle znieczulenie zawierają niebezpieczne neurotoksyny, które są szkodliwe dla dziecka”.

To jedne z haseł hańbiących matki, które urodziły przez cesarskie cięcie, które propaguje grupa na portalu społecznościowym. W sumie nie sądziłam, że zechce mi się to nawet komentować. Ot, kolejna grupa fanatyków, tudzież krzykaczy, chcących kontrowersyjną kampanią zwrócić na siebie uwagę. Ale Internety huczą, a ja przeczytałam wiele komentarzy i widzę, że tysiące kobiet właśnie tak uważa, albo spotkało się z takim właśnie podejściem. Są fora, na których pomiędzy poradami zawsze znajdą się wpisy bohaterek, które “cierpiały”, w bólach rodziły i karmią ponad wszystko, bo tylko to świadczy o ich prawdziwym powołaniu do bycia Matką.

Czy ktoś pomyślał o osobach takich jak ja? Urodziłam trojaczki w 32 tygodniu. W tej ciąży nic nie poszło tak jak chciałam, tak samo poród. Nie dane mi było zadecydować, tak jak tysiącom innych kobiet, które każdego dnia dowiadują się, że nie będą mogły urodzić swojego dziecka naturalnie. Z rozmów i doświadczeń kobiet, które rodziły naturalnie, miały cesarkę i tych, które doświadczyły obu porodów, wiem, że ból w trakcie porodu jest pojęciem względnym. Niech skala bólu nie świadczy o naszym macierzyństwie!

Żyjemy w świecie, który pozwala nam na decydowanie o sobie, w tym na nasz odbiór bólu, czy chorób. Kobiety, które wybierają cesarkę na życzenie, też mają swoje powody, które mogą być absolutnie niezrozumiałe dla innych, ale powinny być uszanowane.

Przecież nie istotne jest to, jak dziecko przyszło na świat, czy był to efekt przyjemnej, czy trudnej ciąży, czy kobieta urodziła jedno, czy pięcioro dzieci. Jest matką. Najprawdziwszą. Cesarka często boli bardziej niż poród naturalny. Boli podwójnie. Rana na brzuchu uniemożliwiła mi pozycję wyprostowaną na 4 dni. Bolało tak, że nie mogłam oddychać, chodzić, spać. Bolała psychika, przez całe 24 godziny nie widziałam swoich nowonarodzonych dzieci, a one pierwsze, przerażone chwile na tym świecie, spędziły nie na mojej piersi, ukojone moim zapachem i dotykiem, znajomym głosem, a w inkubatorze, dotykane rękawiczkami. Do końca życia będę też miała bliznę. Mam szczęście, moja jest dość estetyczna, ale bywa inaczej. Czy ja nie jestem prawdziwą matką? Poszczęściło mi się?

Na forach aż huczy od tekstów, że przecież cesarka to nie poród, a operacja, a nasze dzieci przecież się nie urodziły, bo zostały wyjęte. Co za idiotyzm. Na wszystkich moich dokumentach jest wpis o “porodzie przez cesarskie cięcie”. Jeśli moje dzieci się nie urodziły to znaczy, że co? Mamy teraz celebrować dzień wyjęcia?

Zaryzykuję i powiem, że bywa, że poród naturalny boli dwie godziny. Działają ogromne dawki hormonów, z których najważniejsze to oksytocyna, endorfiny, adrenalina i prolaktyna – to one powodują, że często mówi się o porodzie w ekstazie. Powinnam teraz napisać, że ból po cesarce jest większy, bo tych hormonów w trakcie cesarki nie ma, więc to ja jestem bohaterką, a nie te, co rodziły naturalnie ze “wspomagaczami”. Cóż za debilizm. Taka licytacja, czy lepszy jest biały, czy może czarny. Zawsze znajdzie się przecież ktoś, kto powie, że beżowy. Ile ludzi, tyle opinii.

Wielokrotnie cesarka jest wynikiem stanu zdrowia matki, komplikacji w trakcie porodu, czy w końcu ułożenia malucha. Jeśli idziemy tym tropem, że cesarka to nie poród, to wróćmy do średniowiecza, kobiety będą na siłę rodziły naturalnie, co spowoduje wzrost zgonów matek i urodzeń martwych dzieci. Za to nad ich grobem będzie można z dumą powiedzieć “była prawdziwą kobietą”!

Idąc tym tokiem, raka też nie leczmy. Zachorowaliśmy, jak przyszło, to samo przejdzie, a jak nie, to przecież ból to dar od Boga. Paranoja.

Zawsze bałam się porodu naturalnego. Nie bólu, ani cierpienia. Bałam się komplikacji. Ryzyko powikłań jest przy porodzie naturalnym dużo wyższe, niż przy zaplanowanej cesarce. Zdarza się przecież, że lekarze popełniają błąd, czekają zbyt długo, są tylko ludźmi i dziecko rodzi się z poważnymi wadami. Jako przyszłej matce moim jedynym marzeniem nie był łatwy poród, a to, aby moje dziecko było zdrowe! I tego bardzo się bałam. Bo jeśli moje dziecko urodziłoby się niepełnosprawne, nikogo z krzyczących propagatorów porodu naturalnego nie byłoby przy mnie, aby walczyć każdego dnia o lepsze życie mojego chorego dziecka.

Karmiłam piersią dwa miesiące (ale za to troje dzieci, to może liczy się jako moje planowane, idealne sześć?). To pytanie jest mi stale zadawane, choć uważam je za przekroczenie pewnej intymnej granicy. I następujący zaraz po nim komentarz, “No tak, poddałaś się”. Ludzie! Macierzyństwo to nie wojna! Karmienie piersią jest dla mnie czymś bardzo intymnym, bliską relacją między matką, a dzieckiem. Jak długo to trwa, może być uwarunkowane wieloma czynnikami: fizjologią, upodobaniami dziecka, ale i TAK! egoistyczną, okrutną, wstrętną preferencją perfidnej, leniwej matki, która postanawia przestać karmić. I ma do tego pełne prawo.

Jestem za karmieniem piersią tak długo, ile obu stronom pasuje. Choć osobiście wydaje mi się to dziwne, ale jeśli kobieta wewnętrznie tak czuje, to niech nawet karmi swoje dziecko do piątego roku życia. Nikt jej tego nie zabroni, to jej prawo, prawo matki, a przede wszystkim – prawo dziecka! A my, postronni obserwatorzy, dajmy jej to prawo. Ja nie dałam rady dłużej. Moje dzieci budziły się co trzy godziny. Ja budziłam się pół godziny przed, żeby ściągnąć mleko, zanim wstaną dzieci. Potem karmienie, odbijanie, przebieranie, średnio godzinka. Dzieci do spania, a ja – do sterylizowania laktatora i butelek, ponowne zasypianie. Zostawało mi średnio około dwóch godzin. Zwykle budziłam się zalana mlekiem, z buczącym laktatorem przy uchu. Byłam masakrycznie zmęczona, nie dawałam rady. W dzień byłam sama z dziećmi, ogarniała mnie rozpacz, bo zwyczajnie brakowało mi snu. Tak, poddałam się, jeśli ktoś tak woli. W moich oczach – ratowałam siebie. Dzieciaki bardzo szybko zaczęły przesypiać od północy do świtu, a dla mnie te 6 godzin ciągłego snu okazały się wybawieniem. Odzyskałam uśmiech, siłę, energię, a dzieciaki – mamę, która nie pada na pysk.

Wychowanie dziecka to czyn heroiczny. Oczywiście, bywa, że trafi się nam “prosty” egzemplarz i tabun dostępnych pomocników. Niestety, częściej jest tak, że dziecko nas przerasta, bywają momenty zwątpienia, rozgoryczenia, braku siły, rozpaczy wręcz. Ale walczymy, chcemy, bo wiemy, że to przecież najważniejszy egzamin, najtrudniejszy test, a nagroda wyjątkowa. Z miłości zdolne jesteśmy do wszystkiego, nawet ze zrezygnowania z siebie, żeby tylko dziecku dogodzić. Ostatnie, czego potrzebują matki, to lincz. Bo wybrały inaczej, bo może inaczej nie mogły. Macierzyństwo to nie podręcznik, nie wszystko toczy się po naszej myśli, bo też nie wszystko jest w naszej mocy.

Nie daję nikomu prawa do zaglądania w moją macicę, piersi, czy sumienie. To, jak urodziły się moje dzieci, czy piły mleko modyfikowane, czy śpią ze mną w jednym łóżku, niech pozostanie moją decyzją, do której nikt nie ma prawa się wtrącać. Jestem matką, taką samą jak ta, która rodziła w bólach i krzykach. I tak jak ta, która adoptowała.

P.S. Na zdjęciach ja w 5 miesiącu ciąży, nie tydzień przed porodem 🙂