W Australii, Londku, czy Honolulu wcalej nie jest lepiej niż w Polsce.

Bardzo chcą u mnie szukać poklasku osoby, które nienawidzą Polski. Bo wyjechałam, bo zdjęcia plaży puszczam, bo tak mi tu dobrze, jakie mam szczęście. Ale niestety – muszę te osoby rozczarować, bo ja kocham Polskę i nie zgadzam się na hejt. Ja z Polski nie uciekłam, mało tego, zamierzam kiedyś wrócić. I właściwie, mając kontakt w wieloma osobami na emigracji, rozsianymi po całym świecie, uspokajam – wszędzie są plusy i minusy. Nie ma kraju bez konfliktowego, miodem i dolarami płynącego.  PiS nadal mnie przeraża, ale polityka jest chora w większości krajów. Czy za prezydenta wolelibyśmy Trumpa? Polacy są narzekaczami. Aha, mówią tak zwykle osoby, które po prostu nie potrafią dojrzeć wokół siebie dobra i same mają naturę sceptyków i pesymistów. Nie otaczam się ludźmi, którzy są malkontentami. Codziennie masz przy sobie wszystko, co jest Ci potrzebne do szczęścia. Nie pozwalaj, aby ktokolwiek Ci to zabrał! Nie musisz płynąć z prądem, kreujesz swoją rzeczywistość. Jeśli ktoś Ci nie odpowiada, jakaś grupa mierzi, nie musisz z tym kimś żyć zbyt blisko. To działa nawet w przypadku rodziny, po co się męczyć? Robię tak wszędzie, gdzie mieszkam. Tutaj też praktykuję odsiew, bo ze wszystkimi przyjaźnić się nie da.  Nie zakochałam się w Australii, wręcz mówię głośno, że wiele rzeczy mi się tu nie podoba, choć wcale nie szukam dziury w całym, po prostu jestem obiektywna. I im dłużej żyję na emigracji, tym częściej w mojej głowie kwitnie przeświadczenie, że ja to mam szczęście, że żyć mi przyszło w tym kraju nad Wisłą! Śmieszą mnie ludzie, którzy piszą “u Was w Polsce”, bo tak naprawdę nawet za sto lat Polakiem się będzie niezależnie od miejsca zamieszkania.  Chcę dziś opowiedzieć kilka historyjek, które od jakiegoś czasu sobie spisuję. Możliwe, że otworzą komuś oczy. W mojej lokalnej społeczności zawrzało. Centrum handlowe, które jest jedynym miejscem zakupów, przechodzi modernizację. Tu mała dygresja. Centrum handlowe to w Australii dość ważne miejsce, bo nie ma małych sklepów, jak chcesz mleko, musisz jechać do centrum handlowego, parkować, przechodzić całą galerię i dopiero sobie możesz kupić mleko, z głowy, przy najlepszych wiatrach, masz pół godziny. Do centrum handlowego chodzi się na obiad, do kina, dla szpanu w szkole średniej, dla zabicia nudy też. No więc w naszej dzielnicy centrum handlowe było już prawie jak relikt. Stare, zniszczone, bez podstawowych udogodnień. Więc zabrali się za remont. Będzie trwał prawie 3 lata, ale za to obiecują, że to będzie prawie jak Harrods, tylko na półkuli południowej. Będą sale kinowe, restauracje, kawiarnie. Mnie, z Krakowa, jakoś to nie dziwi szczególnie, ale tutaj naród się łatwo jara. I tak jak zaczęli remont, tak zaczęło się narzekanie. O rany, chyba w życiu swoim nie widziałam takiego bólu dupy. Nie ma dnia, żeby ktoś nie narzekał, że a bo to hałas, a bo to parking mniejszy i nie ma gdzie parkować, a bo to ulubione stoisko przenieśli, a bo to długo będzie, a bo to jakiś pył gdzieś może komuś na drzewie limonki osiądzie, a bo to żurawie za wysokie, widok zasłaniają. Dodam tylko, że następne centrum handlowe jest 3km dalej, więc naprawdę to nie jest tak, że chleba nie ma gdzie kupić i trzeba robić zapasy jakby stan wojenny miał nadejść. Mało tego, zadbano o dodatkowe parkingi i naprawdę świetną informację. Niby wszyscy sikają po nogach, że w tej akurat dzielnicy będzie teraz najlepsze centrum w mieście, ale jednak chcieliby najlepiej, żeby powstało w nocy, cichaczem, za dotknięciem magicznej różdżki.  W okresie grudzień-styczeń dwóm moim znajomym ukradziono auto stojące pod domem, jednym znajomym się włamano i wyniesiono wszystko, co mieli, w tym prezenty pod choinkę (podkreślam, bo to wyjątkowe w moim mniemaniu kurestwo), dwóm koleżankom ukradziono rowery z garażu, jeszcze komuś wybito szybę w aucie i zabrano z niego torebkę, a inna znajoma w krzakach pod swoim domem znalazła ukradzioną torebkę z tym, co mało wartościowe. To jest tutaj normalne. Włamania są na porządku dziennym i nikt za bardzo nie robi z nich halo. Jest, było i będzie, taki los. Mieszkałam w Polsce, w Krakowie, w Nowej Hucie. Kto wie, ten wie, ale generalnie nie jest to miejsce ani piękne ani nie należy do szczycących się mianem bezpiecznych. Typowe szare blokowisko, z wojnami chuliganów. Nigdy nie spotkało mnie nic złego, no może poza tym, że cofając, na parkingu pod blokiem, pediatra z przychodni stuknęła mojego ukochanego Focusa. Nikt mi się do mieszkania nie włamał, nikt mi z piwnicy nic nie ukradł, chłopaki pod blokiem mówili “dzień dobry psze pani” (to właśnie wtedy po raz pierwszy poczułam się jak stara baba, jak się przestają za Tobą oglądać, a gwizdanie zamienia się na dzień dobry – to znak – starość nadeszła). Mieszkałam też w domu, w modnej dzielnicy pod Krakowem, gdzie pod każdym domem po dwie fury, bo komunikacja kiepska. I też nigdy mi nikt nie wybił okna, nie przerysował, nie ukradł nic z piwnicy, choć rowerów miałam w pewnym momencie 10.  W Polsce smog? Tu rak skóry. W rzeczywistości wygląda to tak, że co pół roku należy badać skórę u specjalisty, który ocenia, czy nie mamy zmian rakotwórczych. To tutaj dowiedziałam się, że opalać nie wolno się w ogóle, stosowanie preparatów z filtrami ochronnymi nie powoduje znaczącego obniżenia stężenia witaminy D, a wychodząc na słońce pomiędzy godziną 10, a 15, musimy ochronić nie tylko skórę, stosując krem z filtrem i odzież ochronną, ale i głowę i oczy. Okularki bez filtra, kupione na bazarku za dwie dyszki, raczej odpadają. To dlatego na moich zdjęciach dzieci są na plaży w długim rękawie. Twarz smarujemy cynkiem, co niestety ma swój efekt uboczny – mamy na twarzy białą maskę i dzieci tego nienawidzą. Ale ta jedna jedyna metoda powoduje, że moje dzieci, o jasnej karnacji, nie mają poparzonej skóry pod oczami. Na punkcie kremu z filtrem trzeba dostać hopla, bo można sobie iść pranie wieszać i się strzaskać na mahoń, a potem, cierpiąc w nocy katusze sobie do głowy nabrać, że na pewno mamy raka (true story). Dzieci w szkole bez czapki nie mogą się bawić na przerwie na zewnątrz. W Polsce mamy parawany? Australijczycy, burżuje, przynoszą sobie na plażę … Czytaj dalej W Australii, Londku, czy Honolulu wcalej nie jest lepiej niż w Polsce.