Kieszonkowe dla dziecka – kiedy i ile?

Temat kieszonkowego powraca w wielu rozmowach i wiadomościach, które otrzymuję. Tak więc w końcu poruszam ten temat. Kieszonkowe dla dziecka – kiedy i ile? Jestem absolutnie za dawaniem dzieciom kieszonkowego, a tym samym uczenia od najmłodszych lat gospodarowania pieniędzmi. Kieszonkowe uczy dzieci wartości pieniądza. Tego, że droższe rzeczy wymagają cierpliwości i oszczędzania, tego, że przyjemności kosztują, nie każde zakupy kończą się kupieniem czegoś dla siebie, a rzeczy mają swoją cenę, jeśli więc je zniszczymy/zgubimy – utracimy je, a chcąc je ponownie zdobyć, będziemy musieli pozbawić się przyjemności posiadania lub robienia czegoś innego. W końcu kieszonkowe pomaga w trudnej nauce liczenia. Tak naprawę nie ma chyba jednoznacznej granicy wieku, od której powinniśmy dzieciom zacząć dawać kieszonkowe. Jest to zupełnie indywidualna kwestia. Wydaje się, że dziecko powinno znać przynajmniej cyferki, aby mogło w ogóle policzyć, ile ma pieniędzy. W przypadku niektórych dzieci będzie to wiek lat czterech, w innych przypadkach dopiero sześciolatek opanuje tę sztukę. Regularne kieszonkowe zaczęłam dawać dzieciom w momencie, kiedy poszły do szkoły, miały wtedy sześć lat. Dziecko powinno być na tyle duże, aby mogło samodzielnie odczytać cenę produktu i umieć za niego zapłacić (nie chodzi o to, aby samo wybrało się do marketu, ale o to, aby potrafiło policzyć wymaganą kwotę). Można w tym celu w domu bawić się w sklep. Dziecko powinno też umieć przestrzegać umowy – my na przykład nie zgadzamy się, aby za pieniądze z kieszonkowego dzieci kupowały rzeczy, których nie aprobujemy w diecie i których nie ma w naszym domu. Jest to dosłownie kilka rzeczy, jak napoje gazowane, słodkie bułki czy chipsy. Mogą natomiast wydać te pieniądze na lody, czy lizaka. Jest to u nas kwestia ustalona z dziećmi. Wprowadzanie zbyt dużej liczby zakazów mija się z celem, w końcu nie po to dajemy dziecku pieniądze, żeby potem wyznaczać, na co mają one być wydane. I jest to zasada, której my, rodzice, musimy przestrzegać, choćby serce nam pękało, kiedy dziecko kupuje plastikowy odlew kupy i gwizdek. W końcu naszą wypłatą szef też nie zarządza, możemy ją dowolnie wydać. Tego samego trzymajmy się w stosunku do dzieci. Chwalmy ich wybory i zachęcajmy do mądrych decyzji, ale nie ograniczajmy, bo minie się to z celem. Kolejnym aspektem kieszonkowego dla dzieci jest kwota. Ile dać? Mam koleżankę, która mówi, że jeśli ją będzie stać, to jej dziecko będzie w ciuchach od Armaniego chodziło do piaskownicy i nikomu nic do tego. I generalnie ja się z tym zgadzam również w przypadku kieszonkowego. Dajemy dziecku tyle, na ile możemy sobie pozwolić, uzależniając to oczywiście również od wieku dziecka i jego względnej dojrzałości w tym temacie. Jeśli dziecko wszystkie pieniądze będzie chciało wydać natychmiast na słodycze, trzeba się zastanowić, czy jest sens mu to ułatwiać, jeśli nam się ten pomysł nie podoba. Kwota uzależniona jest też od częstotliwości wypłat. Dla nas optymalne stały się tygodniówki, bo dla naszych dzieci tydzień to bardzo długi okres. Tygodniowe wypłaty mniejszej kwoty niejako powstrzymują dzieci od natychmiastowego wydania wszystkich pieniędzy na drobnostki. Dobrym rozwiązaniem dla maluchów jest dawanie kwoty adekwatnej do wieku – np. pięciolatek dostaje co tydzień 5 zł. Oczywiście ta kwota musi w pewnym momencie się zwiększyć, bo maluch nie potrzebuje pieniędzy na kino z kolegami, co może być pożądaną przyjemnością dla 15 latka. W przypadku zarówno kwoty jak i częstotliwości, warto przeanalizować swoją sytuację jak i zachowanie dziecka. Można spytać, na co będzie przeznaczało pieniądze i jak często je potrzebuje i od tego uzależnić kieszonkowe dla dziecka. Nieporozumieniem wydaje mi się dawanie dzieciom kieszonkowego w zamian za prace domowe. W końcu dom jest wspólnym miejscem, o które dbamy. Płacenie za prace domowe może doprowadzić w bardzo szybkim czasie do tego, że dziecko ani papierka po sobie do kosza nie wrzuci, ani wody w kiblu nie spuści, chyba, że mu za to zapłacimy. Warto dzieci uczyć, że życie nie polega tylko i wyłącznie na przyjemnościach, rodzice to nie niewolnicy, którzy mają nam usługiwać, a dom jest naszym wspólnym dobrem. Moje sześcioletnie dzieci mają za zadanie utrzymywać porządek w swoich pokojach, składać ciuchy, odkładać na miejsce buty i plecaki, brudne rzeczy wkładać do przeznaczonego w tym celu kosza, ścielić swoje łóżko, raz w tygodniu wieszać pranie (mamy kolejkę), raz w tygodniu odkurzać (też kolejka), raz w tygodniu zamiatać podłogę w kuchni (kolejka), podlewać dwa razy w tygodniu ogródek (kolejka), nakrywać do stołu (talerze, sztućce, serwetki, itp., tak, tak, kolejka), odnosić do kuchni brudne talerze (mam idiotyczną zmywarkę, przez którą mam lekką traumę, po tym, jak przecięłam się do kości wystającym nożem, dlatego mam obiekcje co do wkładania przez dzieci naczyń do zmywarki, ale jak ktoś ma sprytniejszy sprzęt – nie widzę przeciwskazań), przecierać stół po posiłku, myć lustro w łazience (nie wiem, czy ma to jakieś udowodnione psychologiczne przesłanki, ale moje dzieci upodobały sobie palcowanie, a czasami i lizanie lustra, serio nie wiem o co chodzi, może smakuje im płyn do szyb?). Zobowiązaliśmy również dzieci do sprzątania w ich łazience i toalecie, bo bywało, że się nie dało do nich wejść. Sprzątanie to polega na chowaniu piżam do kosza, przecieraniu blatu po myciu zębów, dokręcaniu kurków z wodą, opróżnianie wody z wanny, wkładanie wszystkich zabawek kąpielowych do specjalnie do tego przeznaczonego kosza, wyrzucaniu zużytej rolki papieru i zastępowaniu ją nową (czy tylko u mnie NIKT nie wie, gdzie mieszka papier i nie widzi, że się skończył?). Dzieci chcą też bardzo pomagać przy gotowaniu, ale faktycznie, ze względu na czas, dzieje się to zwykle tylko w weekend. Natomiast bardzo często do nich należy pierwsza faza przygotowania śniadania, czyli wyciągnięcie wszystkich potrzebnych do niego składników i sprzętów (jemy codziennie płatki, więc nie jest to może jakoś skomplikowane, ale biorąc pod uwagę fakt, że dwójka je owsiankę, dwójka płatki, a piąta (matka) musli, jedni jogurt, inni mleko, suszone owoce i orzechy, miód i cynamon, świeże owoce, to już robi się z tego niezła wystawka). Nie wiem, czy to jest dużo. Możliwe, że tak. Nie są to jednak czynności, które w jakikolwiek sposób narażają moje dzieci na brak zabawy, czy są ponad ich siły. Lista zadań wisi w widocznym miejscu i wcale nie muszę co chwilę … Czytaj dalej Kieszonkowe dla dziecka – kiedy i ile?