W końcu jestem tylko matką.

Są dni, kiedy opadają ręce. Dzieci od rana nabuzowane, krzyczą o wszystko. Nie wiadomo co zrobić, nie pomagają tłumaczenia, proszenia, odwracanie uwagi. Pierdylion razy narzekają na milion nic nie znaczących bzdur. A ja jestem tylko matką. Nie wodzem zwaśnionych plemion, ani nie supermenką. Nie mam tajemnych mocy.

Ja wiem co robić i tu, na tym blogu, często o tym piszę. Znam bardzo dobrze teorię. Każdy z nas, rodziców, przeczytał kilka książek, obserwował swoich rodziców, czy dzieciatych znajomych i nauczył się jak postępować. Ja nawet idę krok dalej i czasami napiszę tutaj taki skrót myślowy, zbiór najlepszych rad. Bo mnie samej pomaga mała ściąga i tego bardzo mi brakuje. Nie mam czasu codziennie kartkować mądrych poradników, opasłych tomów, milionów literek teorii. Żyje w szybkim świecie i czasami potrzebuję porady instant. Więc piszę tutaj takie mini listy, żebym sobie codziennie mogła na nie zerknąć. Te listy trzeba wyryć w głowie.

Nie krzycz. Pokaż empatię. Nie strasz. Słuchaj.

Ale potem kiedy setny razy powtarzam to samo, a moje dziecko odwraca się i robi po swojemu, albo co gorsza, patrzy mi prosto w oczy i robi coś, o co od 20 minut proszę, żeby tego nie robiło, mam ochotę nim potrząsnąć i zwyzywać od gówniarzy. A potem mam wyrzuty sumienia, że tak w ogóle pomyślałam. Samobiczuję się, czy to nie ulubiony, utajony sport matek? Co zrobiłam nie tak? Dlaczego nie umiem inaczej? Czy kilkulatek naprawdę może przepychać się ze mną codziennie o władzę?

Czytasz pewnie tego bloga, bo jest Ci mnie trochę żal. Współczujesz mi, bo nie radzisz sobie z jednym dzieckiem i codziennie włosy wyrywasz. A ja mam trójkę. Więc zaglądasz do mnie, żeby się pocieszyć, że inni mają gorzej. Czasami Cię wkurwiam, bo nie piszę codziennie, że mi źle, bo walczę, bo mam siłę. Pokazuję Ci, że mam wewnętrzną motywację. I to Cię boli, myślisz “pojadła wszystkie rozumy”. Czasami Cię rozczulam, jak piszę o tych małych rączkach, w których zapominam o tym, że bycie matką średnio mi wychodzi. Śmiejesz się też ze mną czasami, jak ja leję z absurdów, jakimi są negocjacje z maluchami. Czasami mnie podziwiasz. Daje radę z trójką i jeszcze nie oszalała.

Chcę Cię dziś poklepać po ramieniu, wirtualny przyjacielu, rodzicu teraz lub kiedyś. Jest nas wiele z takimi samymi kiepskimi dniami. Nie tylko ja. Każde dziecko jest bardzo podobne. Jak to powiedziała Martyna Wojciechowska, rodzicielstwo jest jak wyprawa na Mount Everest, z taką różnicą, że ta wyprawa nigdy się nie kończy. I mnie czasami trzeba takiego poklepania po ramieniu. Żeby ktoś powiedział “dobra robota”, bo przecież od dzieci jeszcze długo, a może nigdy, tego nie usłyszę.

Piszę tego bloga, żeby czasem Ci powiedzieć, że każdy z nas ma gorszy dzień. Najważniejsze, żeby po tym gorszym dniu wyciągnąć jakieś wnioski. Albo po ciągu takich dni, bo przecież i takie się zdarzają. I nie okłamujmy się. Żeby powstrzymać się przed krzykiem i waleniem głową w ścianę, prze pół roku, codziennie, czytałam te same zdania. Wbijałam sobie w głowę jak gumową pałką “Nie krzycz, to nie ich wina, to Ty w tej relacji jesteś słaba”.

Niektóre rzeczy nie przychodzą od razu, nie tak łatwo jest je zmienić. Ale musisz przed samym sobą zastanowić się, jak zmienić to, co Cię uwiera. Możliwe, że nigdy Ci się nie uda. Do teraz, choć moje dzieci skończyły pięć lat, zdarza mi się, że puszczają mi nerwy, krzyczę, denerwuję się, mówię coś, czego wcale nie myślę. Jestem wściekła i zdaje mi się, że dzieci robią mi na złość, że specjalnie testują moje nerwy. A przecież wiem, że wcale tak nie jest.

Zdarza się, że budzę się rano i marzę o tym, żeby spędzić kilka minut w samotności. Chcę spokojnie wypić kawę. Nie mam wielkich marzeń w danym momencie. Nie chcę mieć mniejszego tyłka, bogatego męża, torebki Chanel, domu z basenem. Chcę po prostu wypić spokojnie kawę. Proszę tylko o 15 minut na zebranie myśli. Ale ich nie dostaję, w zamian często licytację o bajkę na poranek i krzyki, bo ona oddycha moim powietrzem mamo.

Bywa, że jestem przerażona i oblewa mnie zimny pot. Czy dam radę? Czy podołam? Ile jeszcze tak pociągnę? Czy nie zgubię się gdzieś w tym labiryncie pomiędzy kolejnym rodzicielskim wyzwaniem, rachunkami do zapłacenia, stosem prania, pustą lodówką i notorycznym zmęczeniem? Wiem, że będzie jeszcze gorzej. Że awantury o to, kto się teraz huśta, zastąpią poważne problemy. Przecież małe dzieci to małe problemy.

Świat zewnętrzny średnio pomaga. Podczas gdy ja jak głupia cieszyłam się, że dzieciaki w wieku lat trzech nauczyły się same pedałować i stabilnie jeździć na 4 kołowym rowerze, w tym samym czasie inne matki uczyły swoje dzieci czytać. I teraz czytam, że jesli ja tego nie robiłam, to zła matka jestem. A ja czytałabym bajki, uczyłabym czytać i pisać. Nie wiem tylko kiedy. Bo moje dzieci, jak przychodzi pora czytania, chcą trzy bajki. Jak siadam z jednym i pokazuję jak napisać imię, pozostała dwójka się nudzi, odchodzi, a za 5 minut robi coś, w co muszę ingerować.

Nie dam sobie jednak wmówić, że jestem (naj)gorszą matką, choć wołają tak do mnie ze wszystkich stron parentingowe blogi, portale i poradniki. Poświęcam dzieciom cały swój czas, z którego wyrywam tylko czasami chwilę dla siebie. Żeby z matki z wyrzutami sumienia nie stać się matką poświęcającą się. Nie chcę się poświęcać, bo to słowo nie pasuje do mojej definicji macierzyństwa.

Nie umiem się bawić z dziećmi. Czy jestem złą matką, bo torturą było dla mnie turlanie się po dywanie? Nie, poprawka – kochałam to. Ale przez piętnaście minut, a były dni, że trzeba było tak sześć godzin. Czy nie mogę głośno się przyznać, że czytanie tej samej książeczki pięćdziesiąty ósmy raz mnie męczy, a wynajdywanie kreatywnej odpowiedzi na setny raz zadane pytanie “A dlaczego” wykańcza? Czy jest coś zdrożnego w tym, że bywają takie momenty, że mam ochotę zamknąć się w szafie i przeczekać do jutra?

Są dni, które dobrze się zaczynają. Nie wiem nawet co robię inaczej, ale jesteśmy wszyscy szczęśliwi i zadowoleni. Dzieci współpracują, wspólnie wybieramy ubranie, wychodzimy z domu i żegnamy się w przedszkolu nadal pogodnie. Taki poranek daje mi tyle siły. To takie auto-poklepanie samej siebie. Dobra robota, dałaś radę. Ale niestety dużo jest też takich dni, kiedy od rana dzieci się złoszczą i wszystko jest na NIE. A ja czuję się jakbym stała nad przepaścią. Jadę potem często w ciszy, nawet radia nie mam siły włączyć. Mam wrażenie jakby balonik, który zwykle unosi mnie nad ziemią, pękł z wielkim hukiem. Ale zaciskam zęby i łudzę się, że jak przyjdę do przedszkola popołudniu, odczaruję zły poranek.

Nie martw się więc. Rodzicielstwo to najtrudniejsza z lekcji życia. Nikt nas tego nie uczy, nikt nie potrafi nas przygotować, nie ma instrukcji obsługi. Pełno jest wyrzeczeń, bólu, niepewna jest też przyszłość. Ale i tak zapłata w postaci miłości dziecka jest nieporównywalna z niczym.

I choć masz ochotę czasami wrzeszczeć i wystrzelić swoje dziecko w kosmos, jednocześnie wiesz, że wydłubiesz oczy każdemu, kto spróbuje je choćby dotknąć. I patrzysz na ten skarb i wiesz, że jest wszystkim, całym Twoim światem. I dziwisz się jak to się stało, że to mini Ty biega teraz po Twoim domu. To cud.

Pocieszam się stale, że jeśli moje dzieci wyniosą z domu poczucie bezpieczeństwa, bezgraniczną miłość i wolę walki, wszystko inne może jakoś mi wybaczą.

W końcu jestem tylko matką.

IMG_1502

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!