Kiedy niedawno pojechałam na weekend do Trójmiasta, po powrocie opublikowałam satyryczny post, w którym z rozczuleniem wychwalałam męża, który podczas mojej nieobecności wyprał całość prania, dając mi w prezencie rzadką możliwość obejrzenia dna kosza na brudy.  Zdarzenie było dla mnie o tyle niezwykłe, że przez trzy dni był sam z trójką dzieci, miał bardzo intensywne plany i zdawałam sobie sprawę z tego, że to pranie musiał robić po nocach i nieźle się nagimnastykować, żeby ze wszystkim się wyrobić. Sam fakt prania nie był dla mnie niezwykły, bo w moim domu facet nie zbiera braw za kiwnięcie palcem. Czytaj dalej