Wstaję codziennie rano z ambitnym planem zawojowania świata. A potem budzą się dzieci i mój plan pęka jak bańka mydlana. Rozpoczyna się litania. Sprzątam, choć porządek w domu trwa do pierwszego krakersa. Piorę, a potem niewzruszona patrzę, jak na świeżo upranym i uprasowanym mundurku ląduje wiśniowy jogurt. Godzinami gotuję zdrowe jedzenie, na które często moje dzieci mają jeden komentarz. Fuj. Matka to Syzyf. Codziennie, w pocie czoła, pcha swój wielki kamień obowiązków, po to tylko, aby pod koniec dnia być dokładnie w tym samym punkcie, w którym zaczęła. Czytaj dalej

Kolejny dzień. Krótko spałam, poranki to bardziej zmartwychwstanie, niż pobudka. Codziennie chcę położyć się wcześniej, ale nie wiem jak, skoro życie upycham w dwie godziny między położeniem dzieci spać, a zaśnięciem. Od rana brakuje siły, pokłady cierpliwości dawno się już wyczerpały. Codziennie te same sytuacje, każdy dzień podobny do poprzedniego. Mój dzień świstaka trwa już kilka lat. Proszę, ubierz buty, nie bij siostry, odłóż ten flamaster, umyj zęby, daj buziaka, wychodzimy, no chodź. Czytaj dalej