Rozpieszczam moje dziecko.

Zawsze, kiedy mówię, że rozpieszczam moje dziecko, wzbudzam kontrowersje. Właściwie w każdej grupie wiekowej, wśród rodziny, znajomych, innych rodziców czy osób zupełnie nieznajomych, które pytają, jak radzę sobie z wychowaniem trojaczków, a w szczególności z ich usypianiem.Bo to usypianie jest dla każdego rodzica problemem. Po całym ciężkim dniu z dzieckiem, marzysz o chwili dla siebie, bez wiecznych pytań, bez nikogo ciągnącego Cię za nogę, bez wiecznego „mamo, tato”, bez płakania i grymasów. Każdego wieczora, w milionach domów na całym świecie, słychać bezgłośne wzdychania rodziców i w myślach ponaglania „śpij już wreszcie”.

To nie będzie kolejny post o tym, żeby pilnować własnego nosa, pielęgnować swoje intuicyjne metody wychowania dzieci i nie krytykować innych rodziców. Cokolwiek zrobisz w życiu, znajdą się tacy, którzy to zakwestionują. Bo każdemu podoba się tylko dolar, wszystko inne ma swoich sympatyków i przeciwników. To samo jest na gruncie rodzicielskim. Każda decyzja wzbudza emocje, niekoniecznie pozytywne.

Kiedy więc przyznaję, że usypiam dzieci leżąc koło nich i czekając, aż usną, zawsze wtedy słyszę, że rozpieszczam moje dziecko, że nie potrafiąc nauczyć samodzielnego zasypiania, robię krzywdę, że to na pewno jest dla mnie katorga, że przecież mam tyle rzeczy do zrobienia wieczorem, na pewno byłoby mi wygodniej, gdyby dzieci usypiały same.

Są takie sytuacje, kiedy rzeczywiście coś mi wypada. Muszę coś jeszcze dokończyć, popracować, ktoś ma do mnie przyjść. Wtedy spokojnie tłumaczę dzieciom, że dzisiaj będą musiały usypiać same. Niechętnie, ale przyjmują to zwykle dość wyrozumiale. I potrafią same usnąć bez histerii.

W pozostałe wieczory spełniam prośby mojego dziecka i trochę też swoje. Bo w tej materii jestem egoistką i wybieram wspólne zasypianie również ze względu na siebie. Bardzo chciałabym codziennie mieć nieograniczoną ilość czasu dla każdego z dzieci. Chciałabym, żeby zabawy mnie nie nudziły, żeby obiad sam się gotował, a ciuchy nigdy się nie brudziły. W końcu chciałabym, żeby posiadanie dzieci wyglądało tak, jak wygląda na reklamach. Ja uśmiechnięta, zadbana, szczupła i wiecznie szczęśliwa, od 6 rano w makijażu i z czasochłonnymi falami na głowie, w idealnie czystym, urządzonym przez projektanta wnętrz, przestronnym, nie brudzącym się domu, szczebiocząca z moim słodkim, chodzącym jak szwajcarski zegareczek dzieckiem. Ma się to nijak do prawie każdego mojego dnia, w którym macierzyństwo przejeżdża po mnie traktorem, a ja mimo to wstaję, otrzepuję kolana i (często mimowolnie, z automatu) krzyczę głośno „Jeszcze raz! Jutro to samo poproszę! Dam radę!”

Właśnie w takie dni czekam z utęsknieniem na moment, kiedy w końcu padniemy do łóżka. Często to właśnie w tych momentach udaje mi się spojrzeć na to moje dziecko w ten sposób jak z reklamy, tymi maślanymi oczami i ukłuciem w sercu wypełnionym wdzięcznością i bezgraniczną miłością. To właśnie wtedy, po całym dniu bieganiny, negocjowania, karmienia, przebierania, podcierania, odpowiadania na każde „a dlaczego”, wychowywania po prostu, to wtedy właśnie jest moment wytchnienia. Mogę w końcu uchwycić tego małego psotnika, przytulić mocno i poczuć, jak bardzo jesteśmy blisko. Trzymam w ramionach to dziecko, coraz większe, coraz sprytniejsze i kiedy odpływa, napawam się spokojem.

To czas przebaczenia. Mogę nadrobić małe przewinienia, których oboje dopuściliśmy się tego dnia. Mogę przepracować trudną sytuację, już z dystansem i z perspektywy czasu wytłumaczyć mojemu małemu człowiekowi o co w tym całym skomplikowanym świecie chodzi. Mogę pochwalić, mogę w końcu zamknąć dzień wspominając to, co dziś wydarzyło się pozytywnego i snując plany na kolejny.

Te chwile są moimi ulubionymi. To czas, kiedy rodzicielstwo jawi się spełnieniem, a nie tylko ciężką, niewdzięczną harówką. To czas odpuszczania grzechów i stwarzania przestrzeni do lepszego jutra. Odkąd tak zaczęłam to dostrzegać, nasze wieczory są pełne czułości i bliskości. Szeptów, wyznawania uczuć, obaw, ale i śmiechów, gilgotania, bawienia się włosami, głaskania po policzku. Daję dziecku bezpieczeństwo, którego ono pragnie najbardziej na świecie. To jedna z podstawowych potrzeb małego człowieka. A i dla mnie te wieczory stały się balsamem na skołataną duszę rodzica wiecznie z poczuciem winy, że może można było bez krzyku, może trzeba było więcej cierpliwości, może jednak ta droga, którą podążam, wcale nie jest najlepsza. Ale wieczorami, przy przygaszonym świetle, kiedy moje dziecko ufnie zwierza mi się ze swoich sekretów, a potem przytulone do mnie zasypia, to wszystko nagle nabiera sensu. Dla tych chwil warto żyć.

Oczywiście nie jest to jedyna metoda na budowanie bliskości i dawania dziecku bezpieczeństwa, nie neguję wyrabiania nawyków samodzielnego zasypiania, po prostu u mnie taki właśnie sposób się sprawdza. Bywa, że to jedyny moment, kiedy dowiaduję się, że Ania z przedszkola ma nowego pieska, Tymkowi wypadł ząbek, a w szafie to chyba jest smok. To wtedy mogę zauważyć, że na nosie mojego dziecka pojawiły się piegi i że wyrosło już z bajki, którą zna na pamięć.

To w końcu czasami jedyna okazja, aby poświęcić dziecku zalecane przez psychologów dziesięć minut niczym nie zakłóconej uwagi, bez przepytywanek i reprymendy, bez żadnych zadań i planu. To moment napełniania banku miłości (pisałam o tym tutaj).

Kiedyś nienawidziłam usypiania, negocjowałam pół dnia z mężem kto będzie przechodził tą katorgę, a jeśli padło na mnie, leżałam nieruchomo i niecierpliwiłam się na każdy kolejny ruch czy słowo mojego malucha. Zerkałam na zegarek, wzdychałam głośno i przerzucałam w myślach wszystko to, co mogłabym w tym momencie robić, zamiast tego bezproduktywnego leżenia. Teraz wiem, że to ja wprowadzałam dziecko w niepokój i przez mnie trudniej było mu usnąć, dlatego stało się to niemiłe i przeciągało się w czasie. Zrozumienie tego pomogło również w ustabilizowaniu naszej rutyny, o czym pisałam tutaj.

Te, załóżmy, pół godziny, nie zrobi żadnej różnicy mojemu rozkładowi zajęć. I tak przecież wiem, że mój dom będzie znowu czysty dopiero za 20 lat, niektóre rzeczy lepiej wyrzucić, niż dziesiąty raz wybielać i nie ma takiej książki, która trzymałaby mnie przy życiu po 22. Te „kilka” minut nie robi mi różnicy, ale dla psychiki mojego dziecka ta różnica jest ogromna.

Moją dewizą życiową wiele lat temu stał się cytat Mary Engelbreit:

„Jeśli czegoś nie lubisz, zmień to, jeśli nie możesz tego zmienić, zmień sposób w jaki o tym myślisz”.

Pogodziłam się z tym, że zasypianie to proces. A że nie do końca odpowiadało mi to, że był katorgą i przykrym obowiązkiem, zmieniłam go w coś, co teraz daje siłę, przynosi spokój i ukojenie i mnie i dziecku. I w nosie mam argumenty, że to jest zły nawyk, że jest to zbytnie uzależnianie dziecka od swojej obecności, że dziecko kiedyś beze mnie sobie nie poradzi. Jest wiele sposobów na wychowanie niezależnego człowieka, nie musi nim być wieczorna tresura. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak ten wspólny, pełen miłości czas, miałby negatywnie wpłynąć na moje dziecko. Nie mam absolutnie żadnych problemów z przyznaniem, że rozpieszczam moje dziecko, jeśli ten piękny czas tak przez kogoś jest odbierany. I będę robić to tak długo, dopóki moje dziecko nie powie „weź mamo, przestań”, bo przecież wiem, że nadejdą i takie czasy. Wtedy wrócę do wspomnień mojego rumianego malucha z przejęciem wyjawiającego mi szeptem swoje największe tajemnice.

Zdjęcie: źródło.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!