Pułapka poranka, czyli jak nie zwariować z samego rana. Poradnik dla rodziców.

Pułapka poranka w którą znowu wpadasz i zaczynasz dzień na wkurwie? Jutro wstanę wcześniej, napiję się kawy, porządnie się rozciągnę, przygotuję plan dnia, wstawię pranie, zrobię kanapki do szkoły i pracy, wezmę prysznic, wskoczę w ciuchy i w doskonałym humorze obudzę resztę domowników. Myślisz tak czasami? I nic z tego myślenia nie wynika, bo znowu wstajesz za późno, z wrzaskiem i w oparze kłótni, zdenerwowania i frustracji docierasz do placówki, a kiedy jej drzwi pochłoną Twoje dziecko, wzdychasz ciężko, myśląc, że pomimo 8 rano to był bardzo długi dzień?

Każdy z nas tak ma. W moim domu, w którym codziennie rano trzeba do pracy i szkoły wyprawić 5 osób, nie ma czasu na puste przebiegi. Każda minuta jest cenna. Każde potknięcie zbiera tragiczne żniwo, a foch powoduje straty nie do odrobienia. Nadal zdarzają nam się wpadki. Jesteśmy tylko ludźmi. Bywa, że wstajemy lewą nogą, mamy zły dzień, włosy nie chcą się układać, kawa się skończyła, a za oknem dupówa, żal psa wygonić, a gdzie tu dopiero udawać, że to będzie dobry dzień.

Poranek w moim życiu jest najważniejszy. To on generuje samopoczucie na cały dzień i to od niego, w głównej mierze, zależy, czy ten dzień będzie udany. Mam za sobą całe lata porannego stresu. Trójka dzieci, dom, w którym jakby o poranku wybuchło tornado i mąż szukający spinek. Całe lata nerwowego biegania, popędzania, wyrzutów i wpadania w ostatniej chwili do szatni, wprost na kartkę, na której od miesiąca jest napisane, że właśnie na dziś trzeba było coś przynieść, no ale oczywiście zapomniałam. Te poranki wywoływały ogromne poczucie winy, stres i niechęć. Niechęć z jaką zasypiałam każdego dnia z trwogą myśląc o scenariuszu, jaki przygotuje dla mnie jutro życie.

To dlatego, kilka miesięcy temu, opracowałam własny plan, dzięki któremu codziennie przychodzę do szkoły moich dzieci z uśmiechem na ustach, one są zadowolone i ja również. Mamy wszystko na swoim miejscu i jesteśmy gotowi brać życie za rogi. Oddycham w końcu z ulgą. Poranna pułapka mnie omija, już w nią nie wpadam. 

Z listów, które dostaję na ten temat, można wysnuć wniosek, że to dzieci robią nam na złość i za nic nie kumają tego, że rano nie ma czasu na deliberowanie nad kolorem getrów, nie ma czasu na szukanie misia, który zginął w poprzednie wakacje, ani na warsztaty plastyczne. Rano czas jest policzony, dlaczego te dzieci tego nie mogą tego zrozumieć i dlaczego właśnie rano są najbardziej rozlazłe?

To właśnie tutaj zaczyna się problem. I ten problem nie jest z dziećmi, tylko z nami. Poranna pułapka jest na nasze własne życzenie. Wpadamy do niej, ciągniemy za sobą dzieci, a wygramolić się z niej trudno i jak już się uda, to zwykle kosztem spóźnienia lub koszmarnego nastroju, z którym potem zaczynamy dzień.

Mój poranek opiera się na rutynie. Czyli codziennie powtarzanym ciągu czynności. To dzięki rutynie każdy członek mojej rodziny doskonale wie, co aktualnie robimy, a na co nie możemy sobie pozwolić. I to dzięki rutynie nasz rozkład jazdy działa bez zarzutu.

Nie będę odkrywcza, jeśli powiem, że zasadą numer jeden jest wstawanie wcześniej. Aby ogarnąć moją rodzinę potrzebuję 90 minut. Żeby poranek był miły i produktywny, muszę wcześniej pójść spać, ale oglądanie nawet najfajniejszego serialu, czytanie nawet najlepszego bloga, czy robienie czegokolwiek innego nie jest warte spieprzonego poranka, bez żalu więc skracam te czynności. O wstawaniu wcześniej pisałam tutaj: https://www.calareszta.pl/zmienic-jeden-nawyk-stac-sie-lepszym-rodzicem/

Zasadą numer dwa jest śniadanie. Jemy je zwykle razem, choć zdarza się tak, że męża już nie ma, a ja nie mam na śniadanie akurat w tym momencie ochoty, ale dzieci zawsze jedzą śniadanie razem, a ja im przy tym asystuję, nawet jeśli tylko piję w tym czasie kawę. Moim trikiem jest pudło śniadaniowe. Zwykłe, plastikowe pudło, w którym znajdują się produkty bazowe na śniadanie. Jest zawsze gotowe, wszyscy wiedzą, gdzie się znajduje, a ja dbam o zaopatrzenie. W pudle śniadaniowym są rzeczy, które nasza rodzina najbardziej lubi na śniadanie – płatki kukurydzane, owsianka, rodzynki, suszona żurawina, cynamon, miód, masło orzechowe (polecam bez dodatku cukru i soli). To z tego można codziennie wybrać, co kto je. Albo tosta, albo płatki, albo owsiankę. I tyle. W weekendy jest większa swoboda, ale od poniedziałku do piątku, czyli w dni, w które się spieszymy, na tym opiera się nasz poranny jadłospis. Nie ma zlituj, nie ma szans na inne opcje. Dochodzi oczywiście chleb, masło, banany i mleko, ale wybór jest prosty i ograniczony, choć nadal pozostawiający dziecku dowolność i możliwość wyboru.

Kiedy skończę swoje śniadanie, zabieram się do przygotowania śniadaniówek do szkoły i do pracy. Można to robić wieczorem, polecam dla osób które mają problemy ze wstawaniem, lub mają jeszcze mniej czasu rano. I tutaj u mnie sprawdzają się pewne założenia. Pojemniki mam przygotowane dzień wcześniej na blacie, a skład pudełek opracowany raz, a porządnie, każdego poranka ulega modyfikacjom ze względu na sezonowość owoców lub zawartość lodówki. Baza pozostaje jednak taka sama – kanapka, owoce, przekąski i woda. Pisałam o tym tutaj: https://www.calareszta.pl/sciaga-ktora-bardzo-ci-sie-przyda/.

Podczas gdy ja przygotowuję śniadaniówki, moje dzieci mają za zadanie umyć zęby, ubrać się, schować piżamę i pościelić łóżko. Ubieranie u nas jest proste i nieskomplikowane, bo do szkoły mamy fartuszki. Kiedy jeszcze ich nie mieliśmy, ubrania przygotowywaliśmy wspólnie poprzedniego wieczora. Ubranie dla siebie też mam przygotowane wieczorem. Wcześniejsze przygotowanie ubrania pomaga w ograniczaniu pułapek w postaci gorączkowego poszukiwania pasujących skarpetek, rozpaczy z powodu nieodpowiedniego odcienia różu na getrach naszej małej diwy, czy też przypomnienia sobie, że akurat dziś jest apel, a biała bluzka jest w praniu.

Kiedy dzieci się ubiorą, mają czas wolny. I to jest mój kolejny trik, którego opanowanie wprowadziło do mojego domu poranną harmonię. Moje dzieci potrzebują rano kilku minut dla siebie. Czasu, którym same mogą zarządzać. Mogą wtedy robić to, co chcą. Układać klocki, rysować, bawić się lalkami, obojętnie. Czasami bawią się razem, choć kiedy widzę, że są nastroje do kłótni, rozdzielam każde do swojego pokoju. W żaden sposób nie ingeruję w ten czas, zachęcam tylko czasami lub podpowiadam, jeśli widzę, że humor nie sprzyja. Można zawsze zrobić laurkę dla Babci, czy też napisać list do Mikołaja.

Kiedy skończę śniadaniówki, zajmuję się przygotowaniem do wyjścia, na co składa się prysznic, ubieranie i makijaż, razem około 15 – 20 minut. Bardzo często bywa tak, że moim dzieciom się w tym czasie nudzi. Ja nie mogę się nimi zająć, bo stoję akurat pod prysznicem. Dzieci znudzone zwykle dokazują. I tutaj pojawia się kolejny trik. Pudło rozrywek. Mam takie pudło, w którym mieszkają pogromcy nudy. Zasada jest prosta – każde dziecko może sobie rano wybrać z pudła jedną rzecz i się nią zająć. Zanim wskoczę pod prysznic, wyciągam pudło i pomagam wybrać. W pudle są przeróżne rzeczy. Kolorowanki, kredki do malowania wodą, ciastolina, szablony do wykonania masek, pachnące pisaki, gra dla jednej osoby, wyklejanki, bibuła, nowa książeczka, naklejki, papier i instrukcja do origami, kolorowe kartony. Gromadzę te rzeczy w tak zwanym między czasie i trzymam na czarną godzinę, kiedy nuda może zagrozić naszej rutynie i, co najważniejsze, może zabić nasz dobry humor. Trzeba uważać, aby nie strzelić sobie tutaj w kolano i nie dać dziecku do zabawy czegoś, co będzie oznaczało konieczność przebrania albo sprzątania całego domu. Należy też pamiętać o bezpieczeństwie, niech te rzeczy będą nieurazowe, żadne nożyczki, czy inne szpikulce (w zależności od wieku, bo sześciolatek już dobrze radzi sobie z nożyczkami). Mogą to też być zabawki zapomniane, którym dziecko jakiś czas się nie bawiło. Dobrym sposobem, szczególnie w przypadku mniejszych dzieci o gorszej pamięci, jest chowanie części zabawek, które dziecko dostanie na urodziny, czy na Mikołaja. U mnie działa.

Kiedy już jesteśmy wszyscy gotowi, mam zwykle w zanadrzu 15 minut czasu przed wyjściem z domu. Ten czas wykorzystuję na dwa sposoby. Jeśli widzę, że moim dzieciom potrzeba wyciszenia – czytam bajkę. Siadamy blisko siebie, czytam, opowiadam, głaszczę. Ostatnio oglądamy różne atlasy. Powodzeniem cieszą się również zdjęcia z naszych ostatnich wakacji, które wydrukowałam i ułożyłam w albumie. Kiedy widzę, że dzieci były zajęte twórczo i rozpiera je energia – puszczam na youtube piosenkę, do której robimy gimnastykę. Jest to zwyczaj zapożyczony z australijskiej szkoły, w której dzieci od takiego wesołego rozciągania rozpoczynają dzień. Mamy kilka ulubionych, ale jestem pewna, że każdy znajdzie coś dla siebie. U nas działa to: https://www.youtube.com/watch?v=KhfkYzUwYFk to: https://www.youtube.com/watch?v=9jpqO-3UU_U i to https://www.youtube.com/watch?v=4UTDPlLmp8E. Dzieci mają za zadanie kopiować ruchy osób tańczących, ale mogą oczywiście tworzyć własne układy. Mama tańczy razem z dziećmi. A czasami nawet tata, choć to bardziej w weekend. Mamy przy tym tyle radości. Znika kij w tyłku i foch, jeśli były.

Trzecim sposobem są gry. Aktualnie gramy w uno, w kółko i krzyżyk, w dobble, zgadnij kto to lub w jengę. Oczywiście rodzic musi kontrolować czas i tutaj najlepiej sprawdzi się timer – nastawiamy, pokazujemy dzieciom i konsekwentnie przestrzegamy reguły kończenia zabawy, kiedy zadzwoni dzwonek.

Moje dzieci potrzebują napełniania swojego zbiornika uczuć, o czym pisałam tutaj: https://www.calareszta.pl/potrzebujesz-10-minut-aby-stac-sie-lepszym-rodzicem/. I właśnie rano jest im to najbardziej potrzebne. I daje spokój, dzięki któremu współpracują. I moja uwaga jest do tego niezbędna. Jej brak to kiedyś była największa pułapka poranka. 

U nas w domu, w którym żyją przebojowe sześcioletnie trojaczki, musi być porządek. Ten porządek nie oznacza tylko tego, że wszystko odkładamy od razu po użyciu lub zabawie na swoje miejsce, ale i to, że na lodówce wisi lista, na której jest napisane kto dziś pierwszy się kąpie, kto dziś siedzi z przodu (jeden fotelik samochodowy mam zamontowany z przodu, ręka w górę kto codziennie przeżywa katusze uczestniczenia w wojnie o to, kto dziś siedzi koło mamy, na niebieskim foteliku, koło okna itp.?), kto wybiera bajkę do czytania itp. Wiem, że brzmi to strasznie, ale w żaden sposób nie zabiło naszej kreatywności ani spontaniczności, a daje odrobinę ładu. Dzieci chcą wiedzieć i wcale nie lubią niespodzianek, które dla rodzeństwa oznaczają rozczarowanie. Że też nie wspomnę o tym, że rodzice naturalnie faworyzują dziecko, które jest posłuszne, lub na odwrót – chcąc zapobiec katastrofie, „mają oko” na gagatka, poświęcając mu więcej uwagi. U nas też tak było, więc musieliśmy wprowadzić sprawiedliwy podział.

Rano do zera ograniczyłam korzystanie z telefonu. Nie zerkam, nie sprawdzam, nawet bardzo często nie wiem, gdzie jest. Jestem dla moich dzieci, odpowiadam na pytania. Mówię, oczywiście „zaraz”, ale moje dzieci wiedzą, że to zaraz rzeczywiście następuje. I wtedy się bawimy, czytamy czy tańczymy. Nie stosuję też żadnych „buczaczy”, czyli nie mamy w tle telewizora, komputera, żadnego ekranu. Czasami radio, ale też rano rzadko. To wszystko bardzo rozprasza.

Polecam kalendarz, w którym znajdują się rzeczy dotyczące dzieci – apele, bale, wycieczki, zajęcia dodatkowe itp. Kalendarz wisi w miejscu widocznym dla wszystkich, w telefonie ustawiam przypomnienie. Jeśli na przykład córka ma na środę przynieść materiały do wykonania robota, mam na niedzielę popołudniu ustawione przypomnienie, bo wiem, że to będzie idealny moment, aby skompletować te rzeczy i o nich nie zapomnieć, a co najważniejsze, włączyć córkę w poszukiwania. W końcu to ona chodzi do szkoły, nie ja. W weekend robię plan na następny tydzień i codziennie wieczorem go sprawdzam. Pisałam o tym tutaj: https://www.calareszta.pl/niezawodne-sposoby-ogarniecie-zyciowej-kuwety/. Chyba to najbardziej wszystkich zaskakuje w moim potrójnym macierzyństwie. Nie zdarza mi się zapominać o książce do biblioteki, apelu czy urodzinach koleżanki z klasy, a mam tych klas trzy do zapamiętania. Brak zorganizowania psuł mi humor, więc kiedyś tam postanowiłam stawić temu czoła. Nie daję się już tak łatwo zaskoczyć!

Kiedyś puszczałam dzieciom rano bajki. Wiadomo – dzieci siedzą i gapią się w ekran, więc ja mogę spokojnie przygotować się do wyjścia. Nie muszę się martwić, że ktoś komuś wydłubie oko, rozwali po całym domu brokat, ścianę wymaluje na różowo, czy wytnie wzorek w firance. Nikt nie marudzi, cisza i spokój. Nie robię tak już od bardzo dawna, bo wpływało to na moje dzieci negatywnie. Codziennie kłóciliśmy się o kolejną bajkę, był płacz i wycie, kto ma teraz wybrać, czy możemy jeszcze jedną, a w ogóle bajka się jeszcze nie skończyła, musimy obejrzeć do końca, zerkam, a tu koniec za 24 minuty. Moje dzieci po bajce były nabuzowane i niezdrowo pobudzone. I to była moja pułapka poranka. A ja przecież chciałam spokoju! To dlatego już nie stosuję bajek, z tego samego powodu nie oglądamy ich wieczorem. Jedynym czasem, kiedy moje dzieci oglądają tv jest weekend. Albo poranna gimnastyka, ale ona zupełnie inaczej wpływa na dzieci. Bo przecież ruch to zdrowie, a muzyka łagodzi obyczaje!

Mam nadzieję, że ten wpis skłoni Cię do przemyśleń. Trzymam kciuki, żeby i Tobie przestała grozić pułapka poranka. Lepiej przecież zaczynać dzień z uśmiechem. Powodzenia. A jeśli masz swoje sprawdzone sposoby na opanowanie pierwszej fazy dnia, podziel się koniecznie!

Zdjęcie: żródło.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!