Prawo matki do narzekania.

Dostałam ostatnio taki komentarz (pisownia oryginalna):

„Nie rozumiem czegoś.. Ciągle słyszę narzekanie matek jak to mają przerąbane ze swoją trójką, czy czwórką. Po co w takim razie rodzić tyle dzieci? Lepiej pozostać przy jednym ew. dwójce i cieszyć się życiem, a nie marudzić. Po co stwarzać taką dużą rodzinę i żyć w biegu, byle jak, być nieszczęśliwą? Ciągle słyszę mamranie matek, te wszystkie komentarze i naprawdę raczej nie zachęca to do posiadania większej liczby dzieci. Więc po co kobiety rodzą jedno po drugim, a później płaczą, że nawet wysikać w spokoju się nie można, itd., itd.”?

Chciałam Ci powiedzieć, droga czytelniczko, że to właśnie przez takie matki jak Ty, macierzyństwo okryte jest grubą kołderką lukru. Takie matki jak Ty, wpędzają inne kobiety w poczucie winy! Bo nawet przy jednym dziecku bywa, że cieszenie się życiem jest chwilowo niedostępne.

To, że ktoś wybrał rodzinę i zdarzyła się ona być duża, to nie patologia. Powszechny jest teraz pogląd, jakoby już nawet trójka dzieci była nadmierną wolnością i nieodpowiedzialnym wyborem. Rodzajem głupoty i bezmyślności. A wcale tak nie jest. Życie nie polega tylko na wygodzie, na ciągłym cieszeniu się z niego i ideologii zen, na lenistwie i dążeniu do wszelkich materialnych dóbr. Są wartości, które dla wielu są ważniejsze niż cokolwiek innego. Na przykład rodzina. Wynikają nie tylko z widzimisię, czy jednej, upojnej nocy. To pragnienie zbudowania czegoś, czego się nie miało, pragnienie miłości i bezpieczeństwa, które daje dom. Bywa też tak, że ta duża rodzina jest dziełem przypadku (jak u mnie i innych wielodzietnych mam). Co absolutnie nie oznacza, że jest czymś, czego się kiedykolwiek żałuje.

Macierzyństwo trzeba odczarować. Koniecznie trzeba przygotować kobiety, pary i nawet potencjalnych dziadków. Czasy się zmieniły, a więc i podejście do rodziny powinno się zmienić. Presja, którą obarcza się matki, staje się nie do zniesienia. Takie poglądy jak Twój, że ciągle tylko słychać ich mamranie, są tak strasznie krzywdzące, że nie wiem nawet od czego zacząć.

Zacznę od podstaw.

Kłaniam się w pas każdej matce. Każdej jednej. Bo macierzyństwo to najważniejsza życiowa misja. Wyprawa na Everest, która nigdy się nie kończy, ekstaza i udręka. Łzy i miłość bez granic. To matki (zwykle) dźwigają na sobie ciężar wychowania. I kiedy zostają same w domu, w którym wielokrotnie nikt im nie jest w stanie pomóc, z koktajlem rozczarowania, emocji, uczuć, których nie rozumieją i zadań, którym nie są w stanie sprostać, wirtualnie klepię je po ramieniu. Chcę powiedzieć: oczywiście, że dasz radę! Choć wydaje Ci się to chwilami niemożliwe, poradzisz sobie, bez snu, momentu czasu dla siebie, z ogromnymi wyrzutami sumienia, poniesiesz ten ciężar. Bo jesteś matką. Powołałaś na świat życie, które na wiele lat stanie się ważniejsze od Twojego własnego. Od teraz nauczysz się wielozadaniowości, logistyki, negocjacji i tysiąca innych rzeczy, które staną się niezbędne do przeżycia tej wyjątkowej przygody.

Czasami osaczy Cię rzeczywistość, w której partner, z konieczności, ale jednak z ulgą, opuści środek cyklonu i wróci do pracy, teściowa wbije nóż w plecy, bo przecież wychowała gromadkę, bez pralki, bez pampersów, a jednak bez narzekania (ci młodzi wszystko mają, w dupach im się przewraca), koleżanki, choć sfrustrowane i półprzytomne ze zmęczenia, spacerują po parku z tępym uśmiechem skierowanym w stronę idealnego przecież dziecka i społeczeństwo, które nagminnie uważa, że oto wybrałaś się na all inclusive na Majorkę. Burżuj!

Droga autorko komentarza! Jeśli w tym całym zamieszaniu, obawach, frustracjach i euforiach, jedynym lekarstwem i chwilowym wytchnieniem dla matki jest narzekanie, to ja mówię to teraz (bardzo głośno i wyraźnie), niech narzeka do woli! Jeśli to przyniesie jej ulgę, pocieszenie, lub chociaż złudzenie, że kogoś, gdzieś tam, to interesuje, że ktoś jej wysłucha, to niech robi to kiedy chce. I Tobie, moja droga, nic do tego. Prawo matki do narzekania jest święte.

Kiedyś też wydawało mi się to niemożliwe, że matki są takie wiecznie umęczone, złe i zaniedbane. Nadal wydaje mi się to przesadą, choć macierzyństwo codziennie przejeżdża po mnie traktorem. Teraz już wiem, że byłam najlepszą matką, zanim nie urodziłam dziecka. Widuję i znam mnóstwo matek, które swoją rolę wypełniają znakomicie, najlepiej jak umieją, godząc miliony obowiązków, z uśmiechem nie poddając się losowi, są zadbane, spełnione, świadome, szczęśliwe. Ale mam takie dni (i te fantastyczne mamy też), że nie jestem w stanie sklecić nic pozytywnego. I wtedy, choćby na moment, pomaga mi pośmianie się z naszych macierzyńskich dramatów z inną matką. Zaczyna się zwykle od płaczu, braku sił i gorzkich żali. Przechodzi przez żarty z absurdów naszego nowego życia z dziećmi. A kończy się na gorących zapewnieniach, że to przecież wszystko minie, dzieci są wspaniałe, a my nie zamieniłybyśmy się na nic innego, nawet na te wczasy all inclusive na Majorce!

I najgorsze, co w tym całym bagienku może być, to inna matka (nawet własna, czy teściowa), która Ci wytyka, że robisz coś nie tak. Nawet wtedy, kiedy jest to coś tak prozaicznego, jak narzekanie, do którego zresztą wszyscy mamy prawo i uprawiamy ten sport narodowy z lubością. W końcu o czymś trzeba rozmawiać!

Nie chcę nawet oglądać tych idealnych matek, które nigdy nie narzekają, tyłek mają nadal taki jak na 18-kę, dziecko, które nigdy się nie brudzi i ma zadatki na Einsteina, ubierają w beże, a w sterylnym, pachnącym wegańskim ciastem, udekorowanym na biało-czarno domu, piją herbatę w porcelanowej filiżance, z własnoręcznie zerwanej o poranku pokrzywy. Wysiadam z tego pociągu, który dąży do perfekcyjności. To nie moja bajka i nade wszystko nie mam zamiaru dodawać swoich trzech groszy do kreowania wizji, która jest niemożliwa. Wszystkie puszczamy naszym dzieciom bajkę, kiedy w końcu musimy dokończyć obiad, wszystkie dajemy dziecku białą bułę, aby móc zrobić zakupy i każda z nas stosuje sztuczki, aby nakarmić, przebrać, nakłonić do powrotu do domu, uśpić i odłożyć.

Błagam! Nie oszukujmy się! Nie ma dzieci, które nie chorują, siłą perswazji oddają smoczek, siadają na nocnik po pierwszym treningu i przesypiają 8 h w drugim tygodniu życia! NIE MA. Każde dziecko “coś ma”. Coś, co spędza jego mamie sen z powiek. I każda z nas na swój sposób nie daje rady. Niektóre tylko lepiej to ukrywają.

I to właśnie wtedy, kiedy ta matka, podpierając się nosem, tysięczny raz próbuje i przegrywa, właśnie wtedy chce sobie przeczytać, że wcale nie jest najgorszą matką na świecie. Są dzieci, które mają podobne problemy i matki, które im w tym towarzyszą. Pocieszenie, choćby i nawet wirtualne, jest bardzo potrzebne. To, że od czasu do czasu sobie ponarzekamy, nie robi z nas złych matek! To wcale nie oznacza, że nie kochamy naszych dzieci! Wręcz przeciwnie! Odnajdywanie zabawnej strony i absurdów macierzyństwa to czasami jedyne antidotum na atak paniki i zwątpienia. Prawo matki do narzekania to jej przywilej.

Każda grupa zawodowa narzeka: lekarze na pacjentów, nauczyciele na uczniów, policjanci na kierowców. Dlaczego tylko matka nie może powiedzieć – to mnie wkurza?! I niech nawet to będzie ciąg takich dni, kiedy nic się nie składa i nie udaje. Ale przecież zawsze kiedyś wychodzi słońce, w końcu następuje kolejny milowy krok, bezzębny uśmiech dodaje skrzydeł i znowu można rzygać tęczą.

I absolutnie nie piszę tutaj o macierzyństwie opartym na narzekaniu. Nie znam go zbyt dobrze, matki w moim środowisku wszystkie na swój sposób są bohaterkami. Żadna nie narzeka na to, że musi opiekować się dzieckiem, wręcz robią to z przyjemnością, nigdy się nie poddają, choć wiele z nich nie ma lekko. A to środowisko, za sprawą bloga, jest ogromne. Nie piszę też o przechwalaniu się patologią, o braku jakichkolwiek metod wychowawczych i o ignorowaniu dzieci. To nie o to chodzi. Piszę o normalnych dziewczynach, takich jak ja i Ty. O matkach, które kochają na zabój, chcą dla swoich dzieci najlepiej i zwyczajnie, po ludzku, czasami brakuje im sił. Albo odrobiny wiary? Przespanej nocy? Gorącej kawy? Grama cierpliwości? Jeszcze jednego takiego samego, jak sto poprzednich, zdania?

Droga autorko komentarza, my, matki mamroczące, jesteśmy prawdziwe. W obłędzie, którego codziennie doświadczamy, sięgamy czasami przytomnie po pomocną dłoń. Nawet taką, która jest tylko symboliczna. Bo przecież wiemy, choćby w realu wszyscy próbowali nam udowodnić, że jest inaczej, wiemy, że ktoś, gdzieś tam, ma podobnie. A to oznacza, że i dla nas jest nadzieja.  

Sama codziennie sięgam do tej grupy wsparcia. Jest nas tak wiele! Jeśli więc, matko, chcesz sobie ponarzekać, bo na to akurat masz ochotę i czujesz, że to Ci pomoże, zapraszam. Będzie nas dwie. Zakochanych na zabój, z rzeczywistością, która czasami nas przerasta. To żaden wstyd, ani ujma. Lepsza najgorsza prawda, niż ściema i udawanie, że macierzyński lukier jest choćby zjadliwy. Ponarzekaj sobie do woli, a potem alleluja i do przodu! I tym razem dasz radę, tak jak miliony nas. Codziennie.  

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!