Ojciec moich dzieci nie wie.

Ojciec moich dzieci nie wie o wielu sprawach, które są moją codziennością.

Kilka dni temu na treningu piłki usiadł koło mnie spocony ojciec, spóźniony na trening 10 minut. Siedmiolatka odstawił na trening, roczniak na rękach. Popatrzył melancholijnie w dal i ciężko westchnął „naprawdę nie wiem, jak wy kobiety to robicie. Przewinąć, nakarmić i ubrać jednego, drugiemu strój na zmianę zabrać, wodę, szybką przekąskę do samochodu spakować, buty, kurtki i czapki dopilnować, trzydziestu tysięcy fochów wysłuchać, śpiki wytrzeć, dom ogarnąć, żeby się wejść dało po powrocie i to wszystko bez pudła w 15 minut. I jeszcze zawsze wszędzie na czas jesteście, o wszystkim pamiętacie i tak mało narzekacie. Niebywałe, niebywałe”.

Ewidentnie chłop miał „jeden z tych dni”, jak to zwykle mówią matki. Tak jest. Jesteśmy wielkie. Każdy, kto codziennie obcuje z dziećmi (nie mówię tutaj o wracaniu do domu po 20 i popatrzeniu na słodko śpiącego, pachnącego bobaska) wie, że to zwyczajny wyryp.

Moje dzieci mają 5 lat. W tym czasie 4 lata „siedzę w domu”. Na rok wróciłam do pracy, niestety moje dzieci tak chorowały, że pogodzenie dwóch kierowniczych etatów w korporacji z wychowaniem trójki chorujących trzylatków, bez jakiegokolwiek wsparcia, stało się niemożliwe. Szukaliśmy niani. Właściwie do teraz szukamy. Niestety nie jest to łatwe i nigdy się nie udało. Nianie, które potrafią jeździć samochodem (aby mogły odebrać dzieci z przedszkola, które niby jest blisko, ale idź kilometr po ciemku, w śniegu, czy deszczu, z trójką nie swoich dzieci, nawet ręce masz tylko dwie) i chętnie zajmą się trójką dzieci na raz, nie istnieją. Kiedy udało się z jedną sensownie porozmawiać, chciała połowę mojej wypłaty. Miała warunki – nie gotuję, nie sprzątam, nie wywieszę prania. Płaciłabym więc taką cenę za widzenie dzieci dwie godziny dziennie, a po tym, jak usną, musiałabym ogarniać pranie, sprzątanie i gotowanie na kolejne dni. Zasypianie na stojąco i kompletne wyczerpanie, bez sekundy dla siebie.

Frustracja życiem i męczącą codziennością stała się dla nas chlebem powszednim. Długo się tak żyć nie dało, więc trzeba było jakoś ustalić priorytety. Zdecydowaliśmy, że moja kariera poczeka. Poza tym, nie oszukujmy się, mężczyźni w tym kraju zarabiają więcej. Tak więc siedzę w domu. I choć mój mąż ogromnie mnie wspiera i kiedy nie jest w pracy, zajmuje się dziećmi, nie ma zielonego pojęcia o wielu sprawach, które pochłaniają mój czas.

I ja w tym momencie wiem, że wiele osób myśli: nie wie, co mówi. Są samotne matki, które też pracują, a przecież domem muszą się zająć, muszą ugotować i uprać. Są w końcu matki pracujące. Jasne, że są. Każda sytuacja jest jednak inna, więc do nikogo się nie porównuję. Są też przecież dzieci mniej absorbujące (są, prawda? Niech ktoś powie, że są!).

Wiem, że choć nie do końca jest to moja wymarzona życiowa rola, że zżera mnie ambicja, a obawy o przyszłość często nie pozwalają spać, wiem, że to, że mogę być w domu, to jakiś tam przywilej. Wybór, a przecież tak wiele matek tego wyboru nie ma. Są wręcz stawiane pod ścianą przez pracodawcę, partnera, rodzinę bliższą i dalszą, w końcu kredyt.

Ojciec moich dzieci nie wie, jak wygląda nasz pediatra. Nie ma pojęcia, gdzie zawożę mocz naszych dzieci do analizy. Nigdy nie trzymał naszego dziecka za rękę podczas dermatologicznej krioterapii. Kiedy jedno z naszych dzieci zachorowało, nie był z nim u ani jednego z sześciu specjalistów, którzy wydali diagnozę. Ojciec moich dzieci nie wie, jak wygląda mechanik, u którego naprawiam auto. Nie wie jak wygląda kierowca lawety, który niedawno zbierał mnie razem z autem do domu. Ojciec moich dzieci nie wie, jak na imię mają nauczycielki w przedszkolu naszych dzieci. Nie wie, jak wygląda dyrektorka przedszkola. Nie był nigdy na wywiadówce. Nie ma pojęcia, kto jest w radzie rodziców. Nigdy nie zaplanował menu, gotuje tylko w weekendy i śniadania. Lubi płatki z jadalnych kasztanów, ale nie wie, gdzie można je kupić. Nie widział nigdy strony z zakupami on-line, na której w każdym tygodniu napełniam naszą lodówkę. Nie ma pojęcia, ile miesięcznie płacimy za prąd, gdzie trzeba wysłać rozliczenie wodomierzy i jak często płaci się podatek od nieruchomości. Nie wie gdzie jest nasz Urząd Skarbowy. Nie wie, do której pralni chemicznej oddaję ciuchy i jak wygląda krawcowa, która skraca jego koszule i spodnie. Ojciec moich dzieci nie wie, jaki rozmiar ubrań one noszą. Ojciec moich dzieci nie był przy wyborze butów ortopedycznych, ani przy szeregu wizyt, które doprowadziły do tego momentu. Nie organizował baletu, logopedy czy basenu. Nie widział na oczy naszego hydraulika i gościa, który już trzy razy był naprawiać pralkę. Nic dziwnego, nie mówi przecież po polsku, a w czasie, kiedy ja organizuję te rzeczy, jest w pracy. Musi ją szanować, bo to nasze źródło utrzymania. A rzeczywistość pracy w korporacji to godziny od 9 do 18, co średnio obchodzi lekarzy, czy przedszkole, które Jasełka ustala na poniedziałek o 14.30.

To tylko przykłady, które na szybko przychodzą mi do głowy, takie z ostatnich kilku tygodni. Ojciec moich dzieci nie wie tych rzeczy nie dlatego, że nie chce, albo dlatego, że to przekracza jego kompetencje. Nie wie, bo nie musi, bo to moja działka. Jakiś przecież porządek musi być. Rewelacyjnie by sobie poradził, gdyby musiał, regularnie zostaje z dziećmi sam, kiedy wychodzę lub wyjeżdżam na weekend. Nie musi robić tych rzeczy, bo on pracuje poza domem, a ja w domu. To wszystko samo się nie dzieje. Wkurzające jest to, że ja, magister inżynier ze studiami podyplomowymi w kieszeni, zajmuję się takimi bzdurami, które często nudzą mnie do łez. Ale jak nie ja, to kto? Kto inny zrobi, żeby grało i buczało? Te bzdury to przecież nasze życie. On ma swoje obowiązki, ja swoje. Jedno drugiemu w drogę nie wchodzi. Ja też nie wiedziałabym do czego ręce włożyć, gdyby ktoś posadził mnie za jego biurkiem.

W tysiącach domów istnieje taki podział. On pracuje, ona siedzi w domu z dziećmi. I dobrze. Mój mąż szanuje pracę, którą ja wykonuję. Tak samo jak ja szanuję jego. I jak w tym śmiesznym memie krążącym po Internecie, on nie pyta mnie, co ja robiłam cały dzień, skoro w domu jest bałagan, a ja nie pytam go, co on robił, skoro nie jesteśmy milionerami. On rozumie, że ja chcę od czasu do czasu wyjść z domu i odpocząć od domowych pieleszy, tak samo jak i on potrzebuje resetu. Wie, że czasami nie mam siły i nie ma pretensji, że w ten dzień na obiad jest pizza. Wie, że moim największym hobby nie jest pranie, więc sam też ładuje pralkę.

To nie jest bełkot sfrustrowanej matki polki. Podkreślam, że ja miałam wybór. I codziennie go mam. Wkrótce jeszcze większy, bo moje dzieci pójdą do szkoły, a patrząc na ostatnie półtora roku, chorują już tylko dwa razy w roku, a nie dwa razy na miesiąc jak wcześniej. Możliwe, że miałam szczęście. Możliwe, że dobrze sobie wybrałam, mądrze. Możliwe po prostu, że mam w sobie odrobinę asertywności i po prostu nie dam nikomu się wykorzystywać i zajechać.

Niestety codziennie dostaję listy od kobiet, które nie mają tyle szczęścia, nie mają siły walczyć z wiatrakami. Mąż każe sobie bić brawo za zabranie dziecka na spacer. Mąż „tego nie czuje”. Tego, czyli dziecka. Partner sam sobie nie poradzi, więc nie mogę wyjść z domu. Boi się sam zostać z dziećmi. Nie potrafi wykąpać. Nie wie, czym nakarmić. W nocy nigdy nie wstaje do dziecka. Nie potrafi sprzątać. Brzydzi go fizjologia. Nie chce mu się gotować. Po pracy potrzebuje spokoju i kiedy tylko się przebierze, siada z laptopem na kanapie. Ma ciągłe wyrzuty, kiedy w domu coś nie jest zrobione. Ma wymagania, którym trudno sprostać. Nie rozumie zmęczenia kogoś, kto nie wyszedł cały dzień z domu. Nie pojmuje, że można mieć wtedy dość i że chce się wyć, ale trzeba robić dobrą minę, bo dziecko patrzy.

Jest i druga strona medalu. Doceniam bezpieczeństwo, które zapewniają rodzinom mężczyźni pracujący. I wiem, że mają prawo do zmęczenia, chwili odpoczynku i nic nierobienia. Zdaję sobie sprawę z tego, że czasami ciężko jest im się wtrącić w układ matka-dziecko, od którego zostali kategorycznie odsunięci. Rozumiem ich frustrację, kiedy od progu wita ich narzekająca, zaniedbana frustratka, wyrzuty i burdel. Kumam presję, którą czują w pracy, w domu. Wierzę, że dziecko przewraca również ich życie i czasami nikt nie potrafi pojąć ich frustracji i zagubienia, ogromnego poczucia odpowiedzialności za rodzinę, potrzeby grania najważniejszej roli Ojca, głowy rodziny, w czasach, w których możliwe, że nie mieli dobrego przykładu w domu.

Ludzie! Życie jest cholernie trudne i nikt nas nie uczył tego jak bardzo. Kiedyś pęka balonik złudzeń i okazuje się, że nic nie jest takie, jakbyśmy chcieli, aby było. W domu potrzeba bezpieczeństwa. Nauczmy się dialogu i szacunku do siebie! Kiedy o to pytam, zawsze odpowiedź jest podobna. On nic nie rozumie, ona nie słucha. A to trzeba dotąd rozmawiać, aż posłucha, aż zrozumie. I się nie poddawać.

Ojcowie! Ona nie została w domu, żeby bawić się domkiem dla lalek. Macierzyństwo to ciężka, niewdzięczna harówka. Odpowiedzialna i frustrująca. Pokażcie jej czasami jakie to, co robi jest ważne, zabierzcie jej dziecko z rąk, wyślijcie do fryzjera, wysłuchajcie. Dziecko to w równej mierze taki sam Wasz obowiązek, jak matki.

Kobiety! Nie dajcie się. Nie musicie czuć wyrzutów sumienia, kiedy coś nie zostanie zrobione na czas, kiedy padacie na pysk, kiedy Święta nie okażą się idealne. Możecie nie zapominać o sobie! Wymagajcie równego traktowania! Ale i doceńcie faceta, który się stara, haruje, żeby wszystkim w tym domu było dobrze.

Jeśli czujecie, że Wasz bank jest pusty, że za chwilę wybuchniecie, bo nadmiar negatywnych emocji się przepełnia, rozmawiajcie. Bardzo możliwe, że taka szczera rozmowa, zwykłe okazanie odrobiny szacunku i zrozumienia, wyrzucenie z siebie frustracji bez obwiniania i wyrzutów, pomoże. Może to będzie tylko wierzchołek góry lodowej, może początek wielkich zmian, ustalenie nowego podziału obowiązków i czasu na odpoczynek, może po prostu zwykła, partnerska rozmowa?

Łatwiej żyć we dwójkę. Związek nie powinien być wyzwaniem i frustrującym obowiązkiem. Doceniajcie nawzajem swoje role, wpływ, jaki każde z Was osobno ma na dzieci, na dom. Wykażcie się zrozumieniem codzienności każdego z Was. Zaakceptujcie ograniczenia i różnice, nawet te trudne do zrozumienia. Pozwólcie sobie nawzajem doświadczyć, z czym się borykacie. Wymagajcie wsparcia, równości i poważnego traktowania. Nie dajcie się wykorzystywać.

Największym problemem wielu związków jest nasza nieumiejętność czytania w myślach! Ten poważny deficyt może zastąpić tylko szczera rozmowa. Codziennie.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!