Normalność to luksus.

Dlaczego nie będę matką, która poucza trenera? Bo w grupie jest kilkanaścioro dzieci, a każde z tych dzieci ma rodzica, który uważa, że jego pociecha jest najważniejsza na świecie i będzie kolejnym Ronaldo. I to jego dziecko ma być traktowane wyjątkowo, ma mieć fory. A rodzic na każdym treningu będzie koszmarem trenera. Słać będzie instrukcje z najlepszym składem, swoim piskiem przekrzykiwać wszystkich, swoją obecnością zawstydzać dziecko, zamiast na ławeczce, stać na murawie. Każdy rodzic mimowolnie staje się arbitrem dziecka, niestety bez cienia obiektywizmu. Bo dzieci maja teraz być nieprzeciętne, idealne. A przecież normalność to luksus.

Chciałabym, żeby mnie to ominęło. Może dlatego, że sama jako dziecko byłam dość przeciętna. Nie mało ambitna, bo ambicji mi nie brakowało. Byłam po prostu normalnym dzieckiem, w niczym się nie wybijałam. Trochę takie były czasy, że wszyscy mieliśmy być w szeregu. Teraz każdy uwierzył, że jest wyjątkowy, a więc i dzieci mają być nadzwyczajne. Za wszelką cenę. Mam wrażenie, że talent zawsze znajdzie swoje ujście. W końcu rodzice wszystkich znanych sportowców mówią, że dzieci magicznie same pokazywały zainteresowanie jakimś zajęciem, a oni tylko potem wspierali. Szczerze przyznaję, że wyjątkowe talenty moich dzieci jeszcze się nie ujawniły. No może oprócz jednego. Rewelacyjnie wychodzi im wiercenie dziury w brzuchu.
 
Zamiast świecenia przykładem, moje dziecko mówi kupa i od dwóch lat nie mogę go tego oduczyć. Dłubie w nosie i też nie widzę, aby zamierzało przestać. Przeżywa fascynację żelkami, które zajadałby garściami, kiedy tylko znajdzie się w ich zasięgu, najczęściej na urodzinach kolegi. I ja się tego nie wstydzę, choć przecież inne matki patrzą. Nie umie jeździć na rowerze, a z literek umie napisać tylko mama i swoje imię. Czasami nawet z błędem. Ale od czego jest szkoła? Moje dziecko na czytanie i pisanie ma jeszcze czas. Nie odczuwam z tego powodu presji, ani wyrzutów sumienia, nie martwię się też, że sobie w życiu nie poradzi. W czasach, w których przyszło nam żyć, normalność to luksus. Chcę w tej dziedzinie rozpieścić moje dzieci i pozwalać im na normalność bez żadnych ograniczeń.
 
Ja w tym wieku nie wiedziałam nawet, że jest w ogóle coś takiego jak jakiś język angielski, co to jest balet i ile to jest dwa plus jeden. Żyję, jakoś skończyłam studia, mam tytuł magistra inżyniera i dyplom studiów podyplomowych (zrobionych po angielsku). Wiadomo, że w naszych czasach wiemy już, że to jakoś, to nie to samo co jakość, ale nie dajmy się zwariować. Na tych wszystkich zajęciach widzę często umęczonych rodziców, którzy z wywieszonym jęzorem latają od zajęć do zajęć. I ciągną za sobą zagubione dzieciaki.
 
Świadomie nie wtłaczam mojego przedszkolaka w machinę rywalizacji. Samej wcale nie wyszła mi ona na zdrowie. W korporacji czułam się średnio. Zawsze stawałam po stronie zespołu, a nie sztywnej kadry kierowniczej. Bo Ci ludzie mieli swoje uczucia i pomysły. Zostawanie po nocach i podpieprzanie kolegów nigdy nie było u mnie w cenie. A to był błąd, bo tacy właśnie najczęściej awansują. Kiedy stają się pupilkami swojego szefa, bez cienia krytyki akceptują każdą prawdę. Jak marionetki zaprogramowane ciągle na aplauz, boją się wyrazić swoje zdanie. I po jakimś czasie rzeczywiście stają się “równiejsi” od reszty, bynajmniej nie z powodu wyjątkowych zdolności. Chociaż wchodzenie do dupy szefowi to też przecież jakiś talent.
 
Moje dziecko ma jeszcze czas. Na wszystko właściwie. Walki rodziców z dziećmi na zajęciach dodatkowych są dla mnie żenujące. Po co to robić? Porównywać dziecko do innych dzieci, obrażać, straszyć. Jeśli moje dzieci nie będą chciały, więcej nie pójdą, po dwóch tygodniach zrezygnowaliśmy z piłki, dziewczynki słabo kumały. Jeśli będą chodzić na balet, chylę im czoła, będę wozić i wspierać! Ale nie muszą, naprawdę nie. Nie realizuję moich niespełnionych ambicji przez dzieci. Chciałabym dać moim dzieciom czas na odkrycie siebie, swoich talentów i pasji. Średnio to widzę, kiedy każde popołudnie będzie się kończyło zasypianiem w samochodzie po kolejnych nielubianych zajęciach.
 
Mogę zachęcać i motywować, nie będę jednak zmuszać i ciągnąć na siłę. Powiem szczerze, że po prostu uważam, że to są zajęcia mojego dziecka, nie moje. To jemu ma zależeć na tym, żeby na nie chodzić, nie mnie. Rozśmieszyła mnie ostatnio instruktorka baletu, która co bardziej gorliwym rodzicom, przy każdej okazji zaglądającym do sali, podsunęła informację, że lekcje baletu dla dorosłych są piętro niżej.
 
To nie jest tak, że mnie to nie interesuje, bo oczywiście wszystko to, co dotyczy moich dzieci, interesuje mnie bardzo! Ale dzieciaki, zachęcone, chętnie pokazują to, czego się nauczyły, w domu. Robimy pokazy i domowe show. A na każdych dodatkowych zajęciach pod koniec semestru lub roku instruktorzy robią występy, na które zapraszani są rodzice.
 
Kiedy jestem na zajęciach, moje dzieci gorzej się koncentrują. Cały czas chcą do mnie coś ważnego powiedzieć, krzyczą, że teraz mi coś pokażą, każde ziazia wymaga mojego dmuchania. Zamiast skupiać się na zajęciach, skupiają się na mnie. Kiedy w końcu trafiliśmy na porządnego trenera, który nakazał nam opuszczać basen, dzieci w jeden semestr nauczyły się pływać. Kiedy słuchałam jego instrukcji, byłam zaskoczona. Jego podejście do poszczególnych dzieci było zupełnie inne niż nasze. Możliwe więc, że  to my staliśmy na drodze do opanowania pływania. Oczywiście wszystko zależy od dziecka, bo z Dominikiem mogę spokojnie iść na trening, siedzieć na trybunach, a on i tak skupia się na zajęciach, zagaduje mnie tylko w trakcie przerwy. I uwielbia, kiedy tam jestem, kiedy go widzę i kibicuję. Bo to jest jego czas, w którym mama jest tylko dla niego, co zdarza się bardzo, bardzo rzadko.
 
I jeszcze jedno. W czasie, kiedy moje dzieci biegają za piłką, pływają, tańcują, odpoczywam. Zamykam oczy i przez tę krótką chwilę mam czas na kawę, na włóczenie się po galerii, na przeczytanie kilku stron książki, na drzemkę w samochodzie. Na chwilę zwalniam. Już za moment znowu będę skakać, podawać obiad, tulić, ścierać, prać, malować, tańczyć, grać i lepić. Teraz się na chwilę zatrzymam. Czasami mam wrażenie, że gdyby nie te krótkie przerwy, gdybym upadła, nie potrafiłabym wstać. Ten reset procentuje – wracamy wszyscy jak nowi.
 
Pozwólmy sobie na zwyczajność. Chora ambicja jest bardzo szkodliwa. Dystans do siebie, do swoich dzieci i otoczenia pozwoli nam lepiej żyć. Normalność to luksus.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!