Nic mnie już nie zdziwi.

Moja trwająca pięć lat kariera matki nie przestaje mnie zaskakiwać. NIGDY nie sądziłam, że kiedykolwiek w życiu przyjdzie mi robić niektóre rzeczy, że pewne zachowania staną się normą, a przede wszystkim, że NIC, absolutnie nic mnie już nie zdziwi.

Kupa.

Słowo kupa staje się słowem klucz. Towarzyszy matce przez kilka pierwszych lat życia potomka. Rozmowy o kupie prowadzi się nawet z obcymi ludźmi, na przykład z lekarzami, przy świątecznym stole „sprawdź, czy on nie ma kupy, coś tu śmierdzi”, na eleganckim przyjęciu, z koleżanką i inną, spotkaną przypadkowo mamą. Słowo kupa przestaje być jakimkolwiek tabu. To temat numer jeden ani nie wstydliwy, ani nie problematyczny. Ręka podniesiona do twarzy zalatująca podejrzanie, mokre chusteczki kupowane na tony, grzebanie w kupie w celu określenia konsystencji. Standard. Kupa łączy się z emocjami. Na początku ze strachem, czy aby dobrego koloru, potem ze złością, jak nie trafi do nocnika, z czasem ze wzburzeniem – majtki brudne od kupy po przedszkolu? Co one sobie, te przedszkolanki, myślą! Powiedzenie nic co ludzkie…, powinno brzmieć „Nic co ludzkie nie jest rodzicom obce”. Bo przecież mocz, papki podejrzanie wyglądające, wymioty o każdej porze dnia i nocy zbierane z siebie, z dziecka, z fotelika samochodowego, wygrzebywane z włosów, to normalka. Nic mnie już nie zdziwi.

Wymagania.

Zachcianki celebrytów to jest malusieńki pikuś w porównaniu do zachcianek dzieci. Wanna szampana, w której chciała się kąpać diwa Mariah Carey, to naprawdę mało wygórowane pragnienie. Weźmy na przykład naleśniki. Dziecko chce naleśników. Najpierw prosi, potem wymusza, żąda, straszy, w końcu urządza strajk głodowy. Od hasła „chcem naleśniki”, które pojawia się i w środku nocy i na zakupach i kiedy spóźniony, tuż przed ósmą rano, próbuje wyjść z domu, rodzic dostaje czkawki i podejrzanej wysypki. W końcu kapituluje. Będą naleśniki, inaczej będzie dziura w brzuchu. Osobiście nie znoszę smażyć naleśników. Po pierwsze dlatego, że śmierdzę potem jak po wizycie w tanim barze mlecznym, w którym stołuje się kwiat polskiej żulerki. Po drugie dlatego, że po naleśnikach czuję się jak napompowany węglowodanami balonik o kształtach taty świnki Peppy. Po trzecie dlatego, że kuchnia po naleśnikach wygląda jak… nie wygląda. Mąka wszędzie, nutella wszędzie, co to będzie, co to będzie? No ale smażę, bo rodzic jest naiwny i często wcale się na swoich błędach nie uczy. A nawet jeśli się uczy, to na cichutkie „plosę mamusiu” i oczy kota ze Shreka zawsze da się złapać. Już w trakcie smażenia, delikwent zdradza oznaki zniecierpliwienia i nutkę niezadowolenia. Kiedy naleśniki są gotowe, nagle się okazuje, że wcale nie o TAKIE chodziło, przecież czy ja nie wiem, że mają być złożone w trójkąty, a nie zrolowane i dlaczego ja chcę mu życie zrujnować dżemem truskawkowym, którego dziecko przecież od ZAWSZE nienawidzi!!!! Na delikatne sugestie, że przecież dziś rano, dwie godziny temu, samo w sklepie włożyło ten właśnie dżem do koszyka, ostentacyjnie wybiega z płaczem. A miało być tak pięknie. Nic mnie już nie zdziwi.

Gadżety.

Mój dom jest żywą reklamą kiczu. Co rusz biję brawo specjalistom od marketingu. Motywy Krainy Lodu są WSZĘDZIE. Na skarpetkach, majtkach, bluzkach, rękawiczkach, spinkach, zeszytach, plecakach, ręcznikach, szlafrokach, piżamach, kubkach, książeczkach, nawet na butelce wody moich dzieci. Każda z córek posiada w swojej szafie kostium Elsy. Włącznie z koroną, rękawiczkami i doczepianym warkoczem, żeby nie było. Choć każdemu dorosłemu, który obejrzy bajkę, to Ana wyda się prawdziwą, godną naśladowania bohaterką, Elsa rządzi. Nieskazitelnie piękna, dumna królowa lodu. No i ta magiczna moc. Moja pięciolatka biega po domu i w przypływie szału grozi wszystkim, że zamieni ich w lód. Ech. Wcześniej było tak ze świnką Peppą, kucykami Pony i Psim Patrolem. Oczywiście na pytanie, co wpisujemy do listu do Świętego Mikołaja, jaka była odpowiedź? No jaka? Puzzle z Elsą! Wspaniale! Mamy już 158 gadżetów z Krainą Lodu, chętnie przygarniemy 159. Nic mnie już nie zdziwi.

Głupota.

Uważam, że przy dzieciach jestem głupsza. Nie mówię już nawet o sytuacjach, kiedy siedząc w restauracji mam zamiar panu z naprzeciwka powiedzieć: „Ale brokułki! Jemy brokułki! Am, am, brokułki mają dużo witamin”! Czy też podbiec do mijanego na mrozie nastolatka i powiedzieć, że przecież zachoruje, po czym zawiązać mu ciasno szalik na szyi i pogrozić, żeby zawsze słuchał mamy. Nie wspominam nawet o tym, że moje rozmowy z dziećmi opierają się na wymyślaniu 100 razy przekonującej odpowiedzi na pytanie „dlaczego nie można jeść cukierków zamiast obiadu”. Nie. Mówię o takich sytuacjach, w których ja od trzech lat próbuję moje dziecko oduczyć jedzenia kóz z nosa, a tu jakaś mama dziecka w tym samym wieku co moje donosi, że jej dziecko właśnie przeczytało najnowsze przygody Harry’ego Pottera i zabiera się za recenzję, którą napisze w trzech językach. I takich sytuacjach, kiedy ja dumna i blada, podaję mojemu dziecku kanapkę z awokado, jemu się oczy aż świecą, ślinka leci, ręce wyciąga, a tu jakiś przemiły krewny protestuje: „Fuj!!!! Co to jest to zielone? Co? Awo co? Bleee, obrzydlistwo, czemu mu to dajesz? Nie jedz tego, masz tu pysznego danonka kochanie”. Nic mnie już nie zdziwi.

Wino.

O ile od poniedziałku do czwartku trzyma mnie przy życiu kawa, dużo kawy, na zmianę z meliską, pitą na wiaderka, tak w weekend otuchy dodaje świadomość, że się napiję winka. I kiedy opadam na sofę o 20:01 w piątek, z kieliszkiem wina w ręce, świat wydaje mi się piękny. Tak piękny, że prawie zapominam, że już jutro dziecko obudzi mnie o 5 rano, kiedy będzie jeszcze ciemno. Myślałam, że to tylko ja wyznaję taką patologię i ostatnio zwierzyłam się jednej mamie. Takiej bardzo religijnej, z zasadami i żelaznym kręgosłupem moralnym. I mówię, że mnie to bardzo martwi, że to patologia, że chyba uzależnienie, bo ja sobie nie wyobrażam rodzicielstwa bez tego kieliszka wina w ten piątek. Popatrzyła na mnie co najmniej jakbym właśnie oświadczyła, że głosowałam na PIS, po czym powiedziała, że po wyjątkowo trudnym dniu z dziećmi u nich już od wtorku jest mały weekend. Od tego dnia wierzę, że wszyscy abstynenci to na pewno osoby bezdzietne. No i oczywiście chwilowo matki karmiące (dacie radę!!). Nic mnie już nie zdziwi.

Krętactwo.

Odkąd jestem matką, stałam się przebiegła. Tak bardzo, że aż mi czasem głupio, bo jak tak można, własne dziecko? Czy to nie rodzic od początku zmyśla różne historyjki, które wykorzystuje w niecnych, rodzicielskich celach? A kto opowiada, że Mikołaj wszystko widzi i przychodzi tylko do tych grzecznych dzieci, które jedzą brokułki, sprzątają pokój, nie biją brata, myją rączki (niepotrzebne skreślić)? A kto przekręca zegarek, żeby wieczór szybciej się skończył? Już 19! Do kąpieli dzieciaki, pora spać! A kto przemyca nielubiane warzywa w zmiksowanej zupie? A kto wciska dzieciom, że nie ma już w domu żadnych słodyczy, choć doskonale wie, że ma dwie czekolady schowane na czarną godzinę? A kto pomaga dzieciom szukać batonika, który przecież jeszcze wczoraj tutaj był, mimo tego, że sam go zeżarł godzinę temu? A kto bawi się w chowanego i kryje się w miejscu, w którym dzieci na pewno go nie znają przez najbliższe 10 minut, akurat na szybką drzemkę? A kto na zakupach mówi, że nie ma już pieniędzy, po czym bezczelnie płaci kartą? A kto raz mówi, że bajki są be, a potem puszcza cztery pod rząd, żeby tylko móc na chwilę usiąść? A kto pod pretekstem zakupów wyrywa się z domu choćby na momencik? A kto mówi, że piękny ten kotek na zamazany, poplamiony bohomaz, który mimo ogromnych starań przedstawia… absolutnie… nic? A kto ma podwójne standardy? Pije kawę w spokoju, kiedy słyszy podejrzaną ciszę w pokoju dzieci, skrada się więc na przeszpiegi, po czym wraca uśmiechnięty. Co dzieci robią? Wyrywają nogi Barbie. A, to spoko. I pije dalej kawę. No, kto? Rodzicielstwo to triki i ciosy poniżej pasa. Nic mnie już nie zdziwi.

W przypadku dzieci nic mnie już nie zdziwi. Bo życie z dziećmi jest cudowne. Czasami. A czasami jest jak niekończące się negocjacje z cierpiącymi na rozdwojenie jaźni, groźnymi piratami. Arrrrr!

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!