Można inaczej.

Poranek. Właściwie nieważne, jaka jest pora dnia. Rano, południe, czy wieczór, zwykły dzień, weekend, czy święto. Moje dziecko nie robi tego, co chcę, żeby robiło. Bywają takie okresy, że wydaje mi się, że NIGDY nie robi tego, na czym mi zależy. Ba, są takie dni, kiedy uważam, że dziecko robi mi specjalnie na złość. I nie słucha. Nie słucha absolutnie ani jednego słowa, które do niego mówię. No chyba, że brzmi “ciasteczko”. Czy można inaczej?

Kilka dni temu mój pięcioletni synek bawił się moimi kluczami. To był poranek, jeden z wielu poranków, który mimo wstania wcześniej przed dziećmi, ogarnięcia rzeczywistości, w której z godziny i piętnastu minut, które mam przed wyjściem z domu, dla siebie mogę poświęcić tylko 5 minut. To wystarcza dokładnie na ubranie się, umycie zębów i zrobienie kawy. Zrobienie, nie wypicie, bo piję już w biegu. W biegu na schody, bo mały głosik coraz głośniej woła z góry maaaaamooooo. Ubieramy getry, foch, ubieramy sweter, foch, myjemy zęby, foch. I tak razy trzy. Muszę pomagać, asystować, być, widzieć każdy krok, komentować, ponaglać, przypominać, upominać, powtarzać jak zaklęcia te same komunikaty. Proszę nie rób, nie dotykaj, skup się. Czas leci nieubłaganie. Moja cierpliwość z każdą minutą jest coraz mniejsza. Jak w klepsydrze, piasek powoli się kończy.

Posiadanie dzieci jawi mi się w takich momentach jako wyrafinowana tortura. O 9 rano jestem zmęczona jak po bardzo długim dniu. Ale zmęczenie to nic. Jest zaprogramowane w bycie rodzicem. Najgorsze są wyrzuty sumienia. Bo w ten dzień, kiedy mój synek bawił się kluczami, ja go kilkanaście razy poprosiłam, żeby uważał. Kilka ostatnich razy możliwe, że już głośniej, niż zamierzałam, bardziej szorstko, niż wymagałaby tego sytuacja. I w końcu, tak jak się obawiałam, stało się. Breloczek nie wytrzymał i piękna Wieża Eiffla została w ręce, łańcuszek i reszta z trzaskiem upadły na podłogę. Mój synek zamarł. Stoi bezradnie nad zepsutym breloczkiem, podnosi, próbuje naprawić, w końcu cichutkim głosikiem mówi: “Zobacz mamusiu co się staaa”…

To już było przebranie miarki, nie pozwoliłam dokończyć. Złapałam małego gnojka za kurtkę, podniosłam do góry, żeby wyraźnie widział moją wściekłą twarz. Krzyknęłam, głośno, żeby popamiętał. Potrząsając nim kilkakrotnie pytałam: wiesz, co się stało? Czy ja niszczę Twoje zabawki? Ze złości kopnęłam leżącą obok ukochaną ciężarówkę, którą bawił się jeszcze przed momentem.  To było coś, co było dla mnie ważne! Słyszysz? Kupiłam to dopiero kilka dni temu, dlaczego, do cholery, musisz to niszczyć? Poleciały pierwsze łzy. Łzy nie naprawią mojego breloczka! Przestań się mazgaić, a zacznij myśleć. Ciągle tylko w kółko powtarzam, żeby nie ruszać moich rzeczy! Ale nie, nie da się. Płacze. I dobrze, niech płacze. Co Ty sobie gówniarzu myślisz, że wszystko tylko dla Ciebie, a jak jedną rzecz ja sobie kupię, to mi ją zniszczysz? Ile razy prosiłam?! Ale mamusiu… Co mamusiu? Zobacz! Zobacz co zrobiłeś! Podsuwam pod nos breloczek. Zepsuty, zniszczony. A taki był piękny. Ależ jestem wściekła! Jak wrócisz z przedszkola będziesz miał karę! Zobaczysz.

Wychodzimy. Szarpię pasy fotelika, głośno trzaskam drzwiami. Nic się cholera nie ukryje, wszystko zniszczą, zepsują, podeptają. Mówię niby do siebie, ale mając pewność, że wszyscy doskonale mnie słyszą. Jedziemy do przedszkola w milczeniu. Okrzyk radości na widok kolegi syna tłumię gromkim spojrzeniem. Cedzę przez zęby “zakładaj buty”. Wychodzę z przedszkola, oddycham głęboko. Uff, spokój na sześć godzin. Bachory wstrętne.

Brzmi znajomo?

Trochę to podkolorowałam, ale w mniejszym lub większym stopniu widzę takie obrazki każdego dnia. Bo dziecko strąciło pomarańczę  i cały misterny stosik posypał się po podłodze supermarketu. Bo wylało na siebie sok. Bo nie chciało odejść od kolorowej kolejki na wystawie. Bo nie potrafiło zapiąć kurtki. Bo getry okazały się wyzwaniem nie na wtorkowy poranek. Bo zmęczone odmówiło współpracy przy kąpieli. Bo spodnie nie chciały się zapiąć. Bo klocki znowu się rozsypały. Bo talerzyk upadł. Bo szklanka się rozbiła. Bo pasta uciekła za szybko z tubki. Bo makaron wylądował na swetrze. Bo rękaw się w zupie umoczył.

W dni, w których cierpliwość się skończyła, chcemy odwetu. Chcemy wyładowania. Chcemy szacunku do naszej pracy i okazania odrobiny chęci. I tego wszystkiego szukamy w interakcji z kilkulatkiem. Dlaczego to dziecko nigdy mnie nie słucha? Dlaczego nigdy nie robi tego, co trzeba? Dlaczego nie robi tego, czego ja od niego chcę? Dlaczego nie uważa?

Dziecko nad sobą nie panuje, nie kontroluje swoich poczynań, choć przecież tyle razy o to prosisz! Powtarzasz przecież w kółko! A to jakby o ścianę! A jednak robisz przecież tak samo. Kiedy wybuchniesz, pokazujesz swoje słabości przed widownią, która ma kilka lat, nie rozumie jeszcze świata, choć to Ty dla dziecka nim jesteś. Jesteś światem, w którym depta się wszystkie uczucia przez breloczek, przez plamę na koszulce i rozsypane klocki.

Można inaczej.

Widzę ten zniszczony breloczek. Wiem, że mam opcje. Instynkt podpowiada agresję lub ucieczkę. Pomiędzy mną, a synem są trzy metry, w środku drzwi do łazienki. Ten poranek dał mi się we znaki. Skręcam szybko, wchodzę do łazienki, zamykam drzwi. Liczę do dziesięciu, jak trzeba do stu. Przeklinam pod nosem. Oddycham głośno. Patrzę w lustro, siłą prostuję zmarszczkę nad czołem, podnoszę kąciki ust. Wychodzę ze słowami: “Mój breloczek! Tak bardzo mi się podobał”! Widzę jak synkowi zaczyna drgać dolna warga. “Potrzebuję pocieszenia”, mówię, rozkładam ręce, tulimy się. “Pozbieraj breloczek, kochanie, włóż go do pojemnika, postaramy się go naprawić wieczorem”.

Czy warto o breloczek, który udało się w końcu naprawić, o koszulkę, którą można uprać i o szklankę za kilka złotych złościć się, straszyć, krzyczeć? Czy warto deptać dziecięce zaufanie? Czy warto o byle co wychodzić z siebie?

Nie warto. Bo te rzeczy, o które zwykle tak się wściekamy, nie są tego warte. Nie są warte malutkich łez, tego przestraszonego malucha, tego złamanego serduszka. Tego poczucia, że jakaś rzecz jest dla nas ważniejsza niż dziecko. Zamiast powtarzać sto razy, mogłam breloczek zostawić poza zasięgiem dziecka. Mogę kupić kurtkę, którą łatwiej będzie zapiąć i zastawę, której nie będzie żal potłuc. W końcu mam małe dzieci.

Licz do ilu trzeba, aż pierwsza złość mija. Przeklnij, jeśli trzeba. Kopnij w ścianę, jeśli to pomoże. Popatrz w lustro, jesteś dla tego dzieciaka całym światem. Odetchnij głęboko. Zawsze. A przynajmniej zawsze wtedy, kiedy zdołasz przypomnieć sobie te słowa. Twoje dziecko i więź między Wami jest ważniejsza niż jakakolwiek strata materialna. Naprawdę można inaczej.

I absolutnie nie mówię o pobłażaniu. O darowaniu, przymykaniu oka na wszystko, bo dzieci muszą się nauczyć szacunku do nas, do rzeczy, do poleceń i obowiązków. Mówię o dystansie, o łagodności i codziennej pracy nad swoimi reakcjami. Dzieciom trzeba tłumaczyć świat. Ale nie można tego świata opierać na wiecznym poczuciu winy, bo ono niczego nie uczy. Naprawdę można inaczej, można rozmawiać, nie krzyczeć, można szanować, nie oskarżać i wykazywać się empatią, zamiast oceniać.  

Na koniec pomyśl, że przecież Tobie też, choć jesteś duży, uważasz i znasz konsekwencje, zdarzają się wypadki. Oblejesz się kawą, strącisz szklankę z blatu, wjedziesz w słupek. Nie wpadłbyś na pomysł, żeby zbesztać znajomego za to, że coś rozlał, stłukł, lub wysłał Ci maila z błędem ortograficznym. Dlaczego więc od dziecka, które wciąż zdobywa nowe umiejętności, wymagamy braku potknięć? Tak jak i w swoim i innych dorosłych, w przypadku dziecka też naucz się częściej mówić “nic się nie stało”. Można inaczej.

Codziennie sama sobie to powtarzam. Bywa, że sto razy, bywa, że się nie udaje opanować emocji. Ale każde małe zwycięstwo to światełko w tunelu.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!