Matka płacze, ale matki zawsze płaczą.

Matka płacze, ale matki zawsze płaczą. Bo nie wiedzą dokładnie, kiedy to się stało. Gdzieś może pomiędzy „królu mój, ty śpij, ty śpij”*, „żeby tylko nie wypluł”, a błaganiem w myślach „niech się tylko nie kłóci o rajstopy, jest za zimno”.

Już z głodu by już nie umarły, płatki sobie umieją nasypać. Ani z brudu, podkoszulek brudny idzie do prania. Ani z zimna, goło na ulicę nie wyjdą. Zapną nawet kask i odjadą na rowerze. Papa. Mama już nie potrzebna do wszystkiego. Już coraz częściej nawet nie pada „ja sam”. Już jest ta pewność, z odrobiną zuchwałości, że już jestem duży.

Szkoła, plecak i zadania domowe. A przecież jeszcze wczoraj była to tylko aż kreska na teście.

Tyle pracy, żeby te zęby codziennie umyte były. Do znudzenia powtarzane mikro czynności potrzebne do zrobienia kanapki. Zmarznięte nosy jako ilustracja ubrania do pogody. Ile razy jeszcze zaklęć wypowiem miliony, żeby z tego małego okruszka zrobił się całkiem duży człowiek?

Już nie kłócimy się o tosta pokrojonego w krzywe trójkąty. Już książkę czytamy wspólnie. Już możemy porozmawiać nie tylko o przygodach świnki Peppy. Możemy pójść pod rękę do kina.

Oddycham z ulgą. Tego chciałam przecież? Wyjście z niemowlęctwa, z pieluch, ze smoczków, ze wstawania przed 5 nad ranem. Spocznij. Wszystko okupione heroicznym wysiłkiem, chronicznym brakiem snu i codzienną chęcią wyrwania sobie wszystkich włosów z głowy, z niedowierzaniem kręcąc głową, że to może być takie trudne i można to przeżyć jako dar od losu.

Czas bez fałszywej skromności powiedzieć sobie – przeżyłam pierwszą fazę. Albo drugą czy piątą? Czy to ważne? Najlepiej jak mogłam dałam tyle, ile mogłam. Jeszcze tyle przed nami, choć już te małe rączki, już to gugu gaga, to się nie wróci.

Nie tęsknię.

Codziennie.

Tylko wtedy, kiedy sobie przypominam, że dzisiaj potrafią sobie zrobić kanapkę, a jutro, już jutro, drzwi za nimi się zamkną. Nie tylko na czas lekcji.

Tylko wtedy, kiedy sobie przypominam, że za późno już będzie na niektóre powroty. Na zbaczanie z kursu. Na traktowanie każdego dnia z nimi, jakby był świętem.

Może wtedy będzie czas na kolejny rozdział.

Może.

Włosy będę miała siwe.

Oby nie żałować.

Naczyń w zlewie czekających na koniec przytulania.

Awansów, po które nigdy nie sięgnęłam.

Milionów, których się nie dorobiłam.

Szans, których nie wykorzystałam.

Nocy, które przetańczyłam przy małym łóżeczku.

Niech się zatrzyma. Niech świat na chwilę stanie. Niech mi pozwoli nacieszyć się odrobiną samodzielności, ale jeszcze potrzebą mamy, choćby wieczorem, kiedy zgaśnie światło, choćby w środku nocy.

Zanim przyjdą gorsze problemy. Większe dzieci, wielki świat.

„Matka płacze, ale matki zawsze płaczą”**.

Bo dały życie. Bo oddały swoje. Bo to dar.

I wcale nie żałują.

Oddychają tylko z ulgą.

Dobrnęłam. Spocznij.

Na moment.

Już za chwilę kolejny rozdział.

I tylko nie do końca pamiętam każdy fragment poprzedniego.

A przecież wydawało się, że tego się nigdy nie zapomina.

*Raz, dwa, trzy „Ballada dla okruszka”
**Jacek Kaczmarski “Korespondencja klasowa Trzy Listy”

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!