Matka habilitowana wszechwiedząca.

Nie rozumiem syndromu matka habilitowana wszechwiedząca. Tego dziwnego przeświadczenia niektórych kobiet, że wraz z urodzeniem dziecka stały się nagle ekspertkami w sprawach dzieci, narodzin i wychowania. I mają czelność tą wiedzą chcieć się dzielić ze wszystkimi, nawet z tymi, którzy wcale sobie tego nie życzą.


Byłam wczoraj na koncercie Pink. Uwielbiam babę od lat. Za całokształt. Za piosenki, w których śpiewa o tym, jak kurewsko trudne są związki, za kilka (naście) piosenek o kulcie ciała (Sobie włóż szczoteczkę do zębów głęboko do gardła i jedziesz bejbe, może jak pozbędziesz się kompletu bioder, on w końcu na Ciebie spojrzy. Może. Ale niestety raczej nie. Może.) i ogłupianiu kobiet. Kocham jej przesłania o najważniejszym w życiu zadaniu pozostania sobą bez względu na wszystko. Nie odwaliło jej jak wielu artystkom. Lubię.

Też za to, że jest fajną matką. Ze swojego macierzyństwa nie uczyniła towaru i nie każe się podziwiać. Jest matką, która wyjeżdżając w trasę, na przykład na koniec świata, do Australii, zabiera ze sobą dzieci i tego męża czasami całkiem wkurzającego też. Bo w sumie czemu miałaby nie zabierać? Która matka chciałaby miesiącami być daleko od najbliższych?
I nawet, będąc taką Pink, codziennie zapełniającą areny na całym świecie, masz tak samo pod górkę jak każda inna matka. I ja Ci teraz powiem tak. Żodyn. Żodyn, nawet urodzony w eLAju milioner, nie zna lekarstwa na dziecięce fochy, choroby i kamienie milowe.

Pink opublikowała zdjęcie. Nie wiem, co wszyscy specjaliści od PR myślą, ale to zdjęcie bardzo ewidentnie ukazuje, jak bardzo Pink ma wyje##ne. To zdjęcie pokazuje dzieci, sztuk dwa. Jedno w kąpieli, półnagi chłopczyk, drugie obok tańcuje, córka. Pisze Pink, już od kilku dni, że w Australii zima, że chore, że jej sił brak. 

Patrzę i myślę. Babo. Masz dziś show dla 15 tys osób. Miałaś wczoraj i będziesz miała jutro. Dla swojej najlepszej publiczności. Musisz. Dla nich, dla siebie. Bo to jest Twoje życie. Pasja. I Pink też pisze, że jedno dziecko ma temperaturę, drugie i ona sama też, ale przecież kogo to obchodzi, że matka chora. No przecież. Matki nie biorą urlopu.
Zdjęcie pochodzi z konta Pink na IG https://www.instagram.com/pink/
Olaboga i wszyscy święci, jakaż się tam gównoburza pod tym postem rozpętała. Od razu się znalazły obrończynie „biednych dzieciaczków”. Od razu posypały się komentarze, że to jedno to gołe, jak to tak, przecież prywatność trzeba chronić, nie wszystko na sprzedaż, a spekulacje, że to pewnie dziś nie zagrasz, w domu przecie czas zostać, z dziećmi, katar leczyć, a niech ta mała uważa, bo się poślizgnie, co z Ciebie za matka! Kocham Cię, ale każ jej natychmiast zejść z tej wanny. No i gdzie mały ma czapeczkę? Najlepsze były miliony porad z domowymi sposobami na przeziębienie. Przecież wiadomo – matka wie najlepiej. Jedna nawet była na tyle skromna, że swoją znakomitą radę – osobne szczoteczki do mycia zębów i osobna pasta, żeby się zarazki nie przenosiły – podpisała – nie jestem lekarzem ani pielęgniarką, tylko matką czwórki. No przecież, bo jakby tylko jednego, to się nie liczy, co Ty wiesz o dzieciach.

Jeszcze później wyczytałam, że to, że Szczęsny o swojej żonie napisał, ze jest bohaterką, po tym jak urodził się im synek, to gruba przesada, tak nie wypada i niech innych matek nie obraża, bo przecież żona miała cesarkę!!!! A nie od wczoraj wiadomo, że poród liczy się tylko wtedy, jak się w bólach rodzi 20 godzin, bez znieczulenia i jak się popęka do samego odbytu. Tylko wtedy jest się „prawdziwom madkom”, a nie to, co leniwe lambadziary, jadą na znieczuleniu, nawet im się dziecka urodzić nie chce. I te dzieci potem biedne, nie mają nawet urodzin tylko wydobyciny.

Nadal tego nie rozumiem. Nie rozumiem syndromu matka habilitowana wszechwiedząca. Może jestem ułomna. W końcu przecież nie rodziłam, wiec wiadomo, żw żadna ze mnie matka. Może to dlatego, w całej tej matczynej ułomności, mój wadliwy instynkt macierzyński nie rozpościera się na wszystkie dzieci na tej ziemi. I pierwsze, co myślę, jak widzę wrzeszczące dziecko na środku marketu, to ulga, że to nie moje, a potem, że współczuję. Nie włącza mi się automatycznie chęć pouczania i przekonanie, że JA, Matka habilitowana wszechwiedząca, na pewno wiem lepiej!

Czemu nikt nie reaguje na dzieci katowane, szarpane na placach zabaw, dzieci z siniakami na wuefie, dzieci głodne? Ja Wam powiem czemu. Bo to przecież wcale nie chodzi o dziecko. Chodzi o to, żeby przysrać. Przysrać z wyżyny macierzyńskiego profesjonalizmu.

Matka habilitowana wszechwiedząca, zwykle jako największe życiowe osiągnięcie uważająca poród siłami natury, musi. Po prostu musi przysrać. Pod przykrywką fałszywej troski, wbija szpilę tam, gdzie nas wszystkie matki boli najbardziej. Bo tego nie sprawdzisz, tych przechwałek, szczególnie w sieci. Nic jej w życiu lepiej nie wyszło, jak Brajanek czy Dżesika, więc może chodzić po necie i rozprzestrzeniać mądrości. Bo kto jej zabroni każde zdjęcie podpisywać #mojewszystko #jestembojesteś. Dziecko to przecież 500+ do lansu! Skąd mają na to czas i co robią w tym czasie, kiedy one pół świata pouczają jak być lepszą matką, ich dzieci, nie wiem. 

Męczy mnie okrutnie ta licytacja, ta ciemna strona macierzyństwa, te wojenki, konkursy na matkę roku i zatroskane komentarze. Nawet jak pomyślę, że sama zrobiłabym inaczej, nie czuję potrzeby informowania o tym nikogo. To na pewno przez to fabryczne moje wybrakowanie i za mało matki w matce. No i ja mówię głośno – dzieci są dla mnie najważniejsze, ale nie są wszystkim. W moim życiu ważna jestem też ja, mój mąż, moja dalsza rodzina, moje zdrowie psychiczne, mój półmaraton, mój relaks, moje wino z przyjaciółkami i moja samotna podróż. Ja, ja, ja. I nie uważam wcale, żeby to było jakieś bardzo egoistyczne. W końcu chcę tym dzieciom czymś trochę zaimponować, czymś ich zainteresować, coś im pokazać poza tym, że kaszkę umiem dobrze zamieszać. 

Matka habilitowana wszechwiedząca jest moją zmorą. Bo, jak ktoś pięknie napisał pod gównoburzą u Pink – YOU DO YOU, czyli, w wolnym tłumaczeniu, Ty rób jak Tobie pasuje. A ja sobie zrobię po swojemu. Pamiętaj, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, a dobre rady to sobie można wsadzić. Jak widzisz matkę stosującą inne metody wychowawcze niż Twoje – zlokalizuj swój nos i pilnuj go. Obce dzieci jakoś się obędą bez Ciebie.

P.S. 
Na koncercie Pink nie wspomniała o dzieciach, nie pojawiały się ich podobizny na telebimach. Nie miała potrzeby udowadniania światu jaka wspaniała z niej matka. Dała koncert, na którym znakomicie się bawiła, dosłownie skakała pod sufit i tupała nóżką. I to całkiem głośno. 

I ja o dzieciach pomyślałam dopiero po koncercie. Miałam nadzieje, ze dadzą na następny dzień pospać, bo miałam jeszcze ochotę chwilę się pobawić.

Nie dały. 🙂
Zdjęcie: źródło

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:

  • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
  • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
  • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
  • Zapisz się do Newslettera. Dzięki temu prosto na swoją skrzynkę dostaniesz info o nowościach i będziesz zawsze na bieżąco.
  • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i plaży.