Jestem matką, nie narzekam.

Jestem matką, nie narzekam. Może dlatego, że nie mogąc przez dwa lata zajść w ciążę, dokładnie zobaczyłam smutną wizję życia bez dzieci. Ciągłe powiększanie garderoby, lizanie domowych marmurów, egzotyczne wycieczki, wypasione hotele, przeraźliwie nudne biznesowe kolacje, botoksy, złote nici, diamentowe klatki, a w środku pustka, którą jest w stanie wypełnić tylko człowiek. Mały człowiek, dla którego jest się wszystkim.

Jestem matką, nie narzekam. Może dlatego, że chciałam z mężem mieć dziecko, które będzie ucieleśnieniem miłości, która nas połączyła. Chciałam kogoś, kto będzie jak my.

Jestem matką, nie narzekam. Może dlatego, że wierzyłam zawsze w taki właśnie porządek życia? Jest czas na wszystko, teraz jest czas na dzieci. Już się wyszalałam, wybujałam i wytańczyłam. Liznęłam i podróży i kariery, wiele przeżyłam. Późne macierzyństwo pozwoliło mi na nie żałowanie tego, co mnie gdzieś tam omija, kiedy jestem z dziećmi. Bo nic mnie nie omija. Życie jest tu.

Jestem matką, nie narzekam. Może w końcu dlatego, że wiem, że to absolutnie nic nie zmieni na lepsze. Można się nad sobą użalać, dywagować, co by było gdyby, widzieć szklankę do połowy pustą, obwiniać babcie i kuzynki o brak pomocnej dłoni, gminę o brak miejsca w żłobku, a noworodka o wybujałe potrzeby. Ale po co? Problem nie zniknie. Wstajesz rano na długo przed budzikiem, po kilku godzinach przerywanego snu, bierzesz dziecko na ręce i jedziesz z tym koksem, czy słońce, czy deszcz, czy masz siłę, czy padasz na pysk.

Jestem na wakacjach, które ciężko nazwać wakacjami. Bo urlop to dla mnie luz, odpoczynek i wolny czas, a ja jestem zestresowana i wykończona. Mam pod opieką trójkę małych dzieci, które są w fazie brat jest ok ale tylko wtedy, kiedy razem robimy komuś psikusa. W innym wypadku jest wrogiem, którego należy za wszelką cenę zniwelować. Najlepiej przez bolesne tortury.

Dzieci, które są w fazie sprawdzania, czy jak się położę na podłodze w supermarkecie, to kupisz mi gumkę?

Dzieci, które się nie zatrzymują i nie milkną.

Dzieci, które miewają focha o to, że nie pójdziemy na basen, bo pójdziemy na basen.

Dzieci, które jak tylko się obrócę, szaleją.

Dzieci, u których na dźwięk słowa „nie”, zapala się zielone światło z napisem „TERAZ! Zrób to teraz i powtórz kilka razy. Już! Start!”

Ale nie narzekam. Przede mną robiły to miliony matek i robią to przecież codziennie. I choć mogę sobie pożartować z picia hektolitrami zimnej kawy przed wschodem słońca w niedzielę, mogę pośmiać się z teściowej, odkryć komediodramat przy usypianiu kilkulatka, marzyć choćby o chwili dla siebie, dawać nobla wynalazcy kreskówek, porównywać sex rodziców do yeti i błogosławić gościa od pampersów, to wszystko jest dość powierzchowne. To żarty, czasami gorzka prawda, ale z rodzaju tych, że niebo jest niebieskie. Oczywista oczywistość życia z dziećmi.

Nie gloryfikuję macierzyństwa, bo dla mnie to wiatr w oczy każdego dnia. Syzyfowa praca to przy tym pikuś i bułeczka z masełkiem. Ale każda z nas wypełnia swoją rolę. Może niektóre z powołania, inne z obowiązku, część z konieczności, może nawet z poczucia misji. Jedne lepiej, inne gorzej. Czasem jakość, kiedy indziej tylko jakoś.

Choć często krew mnie zalewa, bo chciałabym przez moment nie musieć rozdzielać dzikich plemion walczących o połamaną kredkę i przemawiać do pięciolatka, którego ulubionym słowem od kilku miesięcy jest „pierdzioszek”, to mija. Strasznie szybko mija. To jutro już zastąpi nowa udręka. Albo ekstaza. Albo zupełnie nowy etap, w który wejdę ściskając małą rączkę.

Możliwe, że się cofnęłam. Możliwe, że już jestem jak te słynne matki zamiast mózgu z papką jak kaszka. Ale może lubię czuć się potrzebna, może to kwestia poczucia obowiązku, może nie mam tak naprawdę wyboru. Może w końcu pogodziłam się z tym, że takie po prostu jest życie. Trybu mama nie da się wyłączyć, ten guziczek w głowie matki nie istnieje.

Nie jest mi ciężko. To nieprawda, że z więcej niż jednym dzieckiem jest gorzej. Że matki dzieci niepełnosprawnych mają okropne życie. Że samotne matki to dopiero wiedzą coś o trudach wychowania. Że młode matki mają prawdziwą szkołę życia. Że te, co siedzą w domu, przeżywają gehennę poświęcenia. Że te kiedyś, bez pampersów i słoiczków, to miały jazdę bez trzymanki.

Nieprawda.

Najtrudniej mają te z nas, które uwierzyły, że macierzyństwo jest za karę.

Ja nie wierzę.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!