Dziennik. After party. 3.

Dzisiejszy dziennik to same nudy. Nie mam nic ciekawego do napisania. To znaczy zależy co kto uważa za ciekawe.

Dwunastogodzinny lot minął nam bez zakłóceń. Bo przecież to, że jedno dziecko odmówiło współpracy i uparło się przy piżamie, którą samo założyło i paradowało w niej po lotnisku w Dubaju to pikuś. Jak i to, że w trakcie tych dwunastu godzin bywało, że wszyscy chcieli siedzieć na miejscu przy oknie, a próby negocjacji pełzły na niczym i odbywały się krwawe walki, ku uciesze niezamężnych par naokoło (taaak, karma wróci, karma to zdzira). Dwójka od razu przylepiła się do ekranu i pozostała niewzruszona do samego końca lotu, czasami tylko nawiązując konwersację z siedzącym kilka krzesełek dalej rodzeństwem. Wszystko przez megafon, bo przecież słuchawki mieli na uszach i nic nie słyszeli. Słyszał za to cały samolot. Na szczęście, kiedy Nina zawołała „Czekaj, idę kupę”, zwołała po polsku.

Było wesoło, ale wszyscy przeżyli. My, rodzice, wylądowaliśmy półprzytomni. Głównie ze stresu. Ale chyba zrobiliśmy dobrą robotę, bo dzieci były zachwycone, pełne energii i entuzjastycznie nastawione do życia. Emiraty wymiatają. To zdecydowanie najlepsze linie lotnicze na świecie naszym skromnym zdaniem. Mieliśmy nawet Internet w chmurach, jedzenie jest pyszne i system rozrywek na żądanie nie pozostawia wiele do życzenia.

Perth przywitało nas przyjemnymi 25 stopniami. O 2 nad ranem! Nic się tutaj nie zmieniło. Pachnie słońcem, ludzie są uśmiechnięci. Nie wiem w sumie jak to określić, ale powietrze pachnie letnim dniem, skórą nagrzaną słońcem. Służby graniczne częstują na dzień dobry sloganem „witamy w raju”. Śmieszyło mnie to od 2003, kiedy pierwszy raz się tutaj znalazłam. Raj? Dobre sobie. Wszędzie są plusy i minusy, tutaj też. Ale paradoksalnie to Australia nauczyła mnie patriotyzmu. Docenienia tego, co mamy i co u nas jest wyjątkowe. Australijczycy są zakochani w swoim kraju. Chwalą go, bronią i ciężko pracują, aby był coraz lepszy. Spróbuj rzucić papierek na ulicy. Symbolami Australii są emu i kangur – występujące naturalnie w Australii, jedyne na świecie zwierzęta, które nie potrafią się cofać. Jak i one, Australia prze do przodu. I dlatego Australijczycy są dumni z miejsca, w którym żyją i rzeczywiście uważają go za raj na ziemi. Pomaga też nastawienie, które przez lata nazywam „no worries” – czyli „bez zmartwień”, w wolnym tłumaczeniu „nie przejmuj się”. Powtarzane na każdym kroku. W kolejce, na parkingu, u lekarza. No worries powinno stać się hymnem narodowym. Tego podejścia ułatwiania sobie życia i zbytniego nie spinania się, uczę się już 15 lat.  

W domu bardzo szybko się okazało, że zamiast swoich koszul i nudnych roboczych garniturów, Stewart ma walizkę pełną różowych, studenckich fatałaszków (brew podniosłam tylko raz, brawo ja). No ale przecież takie bzdurki jak zgubiona walizka, to u nas normalka.

Zabraliśmy się od razu do roboty i w pierwszy dzień załatwiliśmy szczepienia. Ano tak, żeby zapisać dziecko do szkoły w Australii, potrzeba aktu urodzenia i zaświadczenia o szczepieniach. Przemiła pielęgniarka zerknęła na mnie spod okularów i rzekła „w czym problem”? 6 książeczek zdrowia, tłumaczenia, listy od zaniepokojonego australijskiego rządu wyrażające obawę, że gdzieś tam, w zimnej Polsce, żyje bez szczepień trzech małych obywateli Australii, podałam drżącą ręką. Wzięła pierwszą z brzegu książeczkę, pech chciał, że akurat polską. Już widziałam oczami wyobraźni, jak tłumaczę tej pani, że polska języka to trudna języka i jak razem powtarzamy „sz”, „cz”. „szcz”, „sssszzzzzczzzeeeepienia”. Zrobiło mi się gorąco, choć klimatyzacja była akurat nastawiona na Antarktydę. Ale wtedy ona położyła rękę na moim ramieniu i rzekła “Darling! Ja te książeczki widziałam już w każdym języku, nawet po chińsku. Mnie już nic nie zdziwi. No worries”. Odetchnęłam z ulga, choć od razu, automatycznie pomyślałam, że jeszcze nie zna El Trojacco, więc chyba jednak coś mogło by ją zdziwić.

Największa radość pierwszych dni w Australii dokonała się również na samym początku. Telefon. Mój stary był zepsuty rok. Kij z telefonem, ale prowadzenie strony na FB i IG bez sprawnego telefonu to katorga. Chyba cały blogowy świat zna moje problemy z kabelkami i potrzebę siedzenia blisko wtyczki. Jestem pewna, że to zemsta Steva Jobs’a za to, że po lekturze jego biografii i po obejrzeniu dwóch filmów niepochlebnie się o nim wyrażałam. Ups.

Dzieci nie cierpią na jet lag. Zastosowałam moją starą metodę walki ze zmianami czasu i po prostu od początku w każdym miejscu dostosowaliśmy swój rytm dnia do aktualnej godziny. Tylko Ninka obudziła się w jedną noc, weszła do szafy, a jak ją tam znalazłam i spytałam co tam robi, spojrzała na mnie jak na ufoludka i rzekła „I’m sorry! Do you speak English”? No cóż, jestem pewna, że te małe spryciarze za chwilkę uznają, że wcale po angielsku nie mówię. Ech.

Musieliśmy rozbić świnkę skarbonkę, bo oczywiście Dominikowi w trakcie podróży wylazł kolejny ząb w drugim rzędzie i trzeba było wyrwać dwie jedynki. Na następną wizytę u dentysty przylecimy do Polski, bardziej się opłaca. Ojtam ojtam, to nic, że jesteśmy tutaj dopiero trzeci dzień. Coś się przecież dziać musi, żebyśmy czasem nie umarli z nudów.

I tak nam mijają dni. Codziennie smażymy tyłki na plaży, narzekając, że jednak jest za gorąco, piasek parzy, a błękit oceanu razi w oczy. Dzieciaki nie znoszą nauki body boardingu, komu by się chciało surfować. Mieliśmy już spotkanie czwartego stopnia z wężem. Jest wesoło. Byliśmy w trzech szkołach, na razie jedna zdecydowanie wysuwa się na prowadzenie. Przywitali nas w niej nauczyciele, którzy szczerze ucieszyli się na myśl o trojaczkach.

Hahahaha hahahaha haha buhaha hahaha aaaaahaha hahaha haha haha hahahahaha haha hahaha haha hahahaha.

Jutro wyjeżdżam na ulice pierwszy raz po drugiej stronie drogi. Ostrzegałam, żeby potem nie było!

Na zdjęciach kilka ujęć z podróży, widok z naszego hotelowego pokoju w Dubaju na Marinę i fotki z lokalnej plaży.

P1148384 P1148391 P1148394 P1148398 P1148400 P1158402 P1158403 P1158406 P1158411 P1158413 P1158430 P1158432 P1158437 P1158440 P1158443 P1158445 P1158449 P1158453 P1158460 P1158465

 

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!