Dzień świstaka.

Kolejny dzień. Krótko spałam, poranki to bardziej zmartwychwstanie, niż pobudka. Codziennie chcę położyć się wcześniej, ale nie wiem jak, skoro życie upycham w dwie godziny między położeniem dzieci spać, a zaśnięciem. Od rana brakuje siły, pokłady cierpliwości dawno się już wyczerpały. Codziennie te same sytuacje, każdy dzień podobny do poprzedniego. Mój dzień świstaka trwa już kilka lat. Proszę, ubierz buty, nie bij siostry, odłóż ten flamaster, umyj zęby, daj buziaka, wychodzimy, no chodź.

Rozglądam się po pustym domu i mam szczerze dość. Kredkami pomazana ściana, rozrzucone zabawki, gary w zlewie. Od czego zacząć? Dzień poświęcam na zabawę w dom. Pranie, sprzątanie, gotowanie, rachunki, niekończąca się sekwencja, efektu żadnego nie widać. Nic dla siebie, chociaż przecież siedzę w domu, piję gorącą kawkę i powinnam być mamą na miarę Mary Poppins – ocean cierpliwości i kwiat lotosu na środku jeziora.

To jest dorosłość. Bywają piękne dni. Bywają, bo codzienność jest często szara i byle jaka. Marzenia? Mam, też. Niektóre nieosiągalne, jak to o wolnym weekendzie, żeby zebrać myśli. Nawet gdybym fizycznie uciekła na chwilę z domu, psychiczne dalej w nim będę. Nie wiem co gorsze – jechać, tęsknić i mieć wyrzuty, czy jednak zostać, podpierać się nosem, ale jednak być. Bo matką jest się do ostatniego swojego oddechu. Zawsze.

Człowiek, to brzmi dumnie. Chociaż dla drugiego, małego, przestałam na chwilę być sobą. Walczę o każdy moment, w którym mogę poczuć, że jeszcze jestem. Mogę czasami krzyknąć, złościć się, mieć dosyć i nie chcieć bawić się w chowanego. Mogę walnąć pięścią w stół i powiedzieć głośno dość! Wszystkim naokoło wybacza się błędy, dlaczego to mnie ciągle z jakiejś strony atakuje przykazanie o byciu ideałem? Bo ja matka. Mam rodzić, tak jak chcą, wyznawać jedyne słuszne prawdy i dziecko wychować tak, jak ktoś uzna, że akurat dobrze. I nie narzekać, bo to przecież zaszczyt. Nie wolno się buntować. Nie wypada, nawet wtedy, kiedy mam ochotę na chwilę uciec, rwać włosy z głowy, paraliżuje mnie bezsilność, a sił brakuje nawet na bezmyślne gapienie się w telewizor.

Mogę ten obiad olać, mogę bajkę puścić, mogę pójść na łąkę i codzienność na chwilę zatrzymać. Czasami nie warto, bo przez to jutro nawet na ciepłą kawę czasu nie starczy. Wyrzuty sumienia, że przecież sama chciałam, takie jest życie, zostaną. Jak długo można olewać? Przecież pranie samo się nie zrobi, a lodówka nie zapełni.

Patrzę na dziewczynę w czerwonych trampkach, która spogląda na mnie z lustra. Patrzę na nią czasami przez łzy. Kiedy ten czas zleciał? W duchu nadal 20 lat, chociaż na liczniku już prawie dwa razy tyle. Widzę, że ona czasami się boi, nie wie co dalej, chciałaby inaczej. Taki wysiłek, a nagrody może nie dostać. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt nie mówił, że będzie aż tak ciężko. Bycie matką okaże się górską kolejką, z której nie można wysiąść. Jedziesz do góry, czekasz, wyjeżdżasz, a tam chmury i mgła. Nic nie widać i nie wiadomo dokąd pójść.

Codziennie walczę, żeby było zdrowe, dobrze wychowane, umiało kochać i żyć świadomie. Nikt za to nie podziękuje, ciągle mało, nie dobrze, za późno. Niezaliczony kolejny test, dwója z zachowania, bo język w przedszkolu pokazało. Sto razy dziennie przegrywam. Kiedy dentysta powiedział, że ma ładne zęby, bąknęłam, że to geny pewnie takie. Dopiero jak trzy razy powtórzył, uwierzyłam, że to jakaś moja zasługa, że coś zrobiłam jednak dobrze. Czułam się tak, jakbym wygrała w lotto.

Życie w pułapce codzienności, to nie tak przecież miało być. A może zawsze tak jest, tylko nikt o tym głośno nie mówi, bo inni też się boją. Lepiej udawać, że mogę wszystko. Ale dziś akurat nie mogę, ups. Od 15 muszę znowu grać swoją najważniejszą rolę, a widzów, którym sama kupiłam bilety, nie obchodzi mój gorszy dzień i marzenia o zobaczeniu kwitnącej wiśni.

Chciałabym, żeby czasami ktoś pomógł. Ale nawet jeśli pomaga, to i tak jest ciężko. Bo przecież ciężko jest w środku. Bo wiem, że często przegrywam. Ze sobą. Teorię znam doskonale, ale często nie mam już siły. Zapnij kurtkę, zjedz zupę, nie drap mnie, usiądź, poczytamy, już idę, zaśpiewajmy razem, usiądź prosto. Litania codzienna.

Może jutro mały uśmiech i drobne rączki odbiorą ciężar świata. Warto codziennie pchać syzyfowy kamień? Dziś nie warto, bo szaro i źle, a rano byłam niedobrą mamusią. Ale jutro? Jutro może będzie lepiej.

W pogoni tych samych dni o dzisiaj przecież zapomnę.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!