Dzieci, którym nie wolno.

Nie wolno to taki skrót myślowy, używany przez rodziców na całym świecie. Nie wolno, nie rób, nie dotykaj. W większości przypadków nie działa na dzieci, bo to pusty komunikat, w stylu nie bo nie. Powtarzany stale, staje się powietrzem, nic nie wolno, bla, bla, bla. Przynajmniej taka jest moja obserwacja trójki dzieci z charakterem.

Dzieci od małego kumają świat po swojemu. To dlatego plastikowa lalka, która wygląda jak kiepsko umalowany transwestyta, podoba się kilkulatce, choć jej eleganckiej mamie już niekoniecznie. Jest różowe? Jest! Jest świecące? Jest! Są kolorowe włosy? Są. Co miałoby się nie podobać? Łóżko jest po to, żeby po nim czasami poskakać, a piasek, żeby w nim kopać. Dla dzieci życie jest proste. Wstają o świcie i chcą się bawić, biegać, psocić i odkrywać świat. Wielu zgredów tego właśnie zazdrości dzieciom. Spontaniczności, niespożytej energii i odwagi.

Jednocześnie zazdrości, ale bezwiednie powtarza komunikaty, które przeczą tej naturalnej ciekawości świata. Dzieci chcą dotknąć, zobaczyć, przeżyć. A dorośli by chcieli, żeby to się zrobiło samo, bez kłopotów i wysiłku.

Nie osądzam rodziców, którzy mówią nie wolno. Sama często używam tego zwrotu. Szczególnie w sytuacjach, które są nagłe, np. moje dziecko stoi na szczycie bardzo wysokiej drabinki i chce zeskoczyć, albo już ciągnie brata z włosy. To są szybkie akcje, w których nie ma czasu na wywody. Podobnie jest w przypadku zachowania, które przemaglowaliśmy milion razy, w tym trzy sekundy temu milion pierwszy raz. Zwykle wtedy albo pytam dziecko, dlaczego nie wolno, albo proszę, żeby sobie przypomniało. To oczywiście działa w przypadku większych dzieci. Ponieważ nikt nie wie, od którego momentu dziecko zaczyna myśleć logicznie, czy też w ogóle rozumieć to, co się do niego mówi, warto po prostu od pierwszych chwil życia dziecka mówić, co się dzieje, dlaczego coś robimy, a czegoś innego nie.

Niestety jest teraz taka tendencja, że dzieci utrudniają życie. Są głośne, wymagające, drogie. Rodzice umęczeni, wiecznie styrani, marzą o chwili dla siebie albo chociaż gorącej kawie. W tym wszystkim jest kilka skrajnych obozów. Obóz perfekcyjnych rodziców idealnych dzieci, obóz rodziców, którzy rodzicielstwa mają po kokardy. Obóz rodziców, których dzieciom nic nie wolno, no może ewentualnie oprócz siedzenia po cichutku w kąciku z edukacyjną zabawką lub zatopionych w lekturze Newsweeka w oryginale i obóz rodziców, którzy wierzą w bezstresowe wychowanie, więc ich dzieciom wszystko wolno.

Moje dzieci są po prostu dziećmi. Moim dzieciom dużo wolno. Przede wszystkim dlatego, że marzę o wychowaniu ludzi, którzy będą wierzyli, że świat stoi dla nich otworem, znajdą się w każdej sytuacji, będą pewni siebie i odważni. Jest to dla mnie ważniejsze niż niejeden dyplom, czy kolejny język. Jest to też dla mnie ważniejsze niż chwilowo mój święty spokój. To dlatego pozwalam moim dzieciom na eksperymentowanie życia. Chcą się kąpać w morzu, które ma 6 stopni? Proszę bardzo. Chcą wyjść bez butów na śnieg? Nie ma problemu. Chcą spróbować sushi? Częstuję.

Mam wrażenie, że wielu rodzicom zwrot nie wolno, jest na rękę. Bo on ucina dalszą dyskusję. Jest skrótem wychowawczym. Nie wolno i koniec tematu. Po co się wysilać, skoro można powiedzieć nie wolno i mieć z głowy. A przynajmniej w swoim mniemaniu z głowy. Bo w dziecka postrzeganiu życia to nie wolno nic nie załatwia. Nie wolno, ale nadal kusi.

Zwrot nie wolno, jest też idealną przykrywką i wymówką w miejscach publicznych. Dziecko zachowuje się niestosownie? Rzucam nie wolno i od razu w oczach innych rodziców mam idealne wytłumaczenie. Przecież wychowuję, w końcu zabraniam! Plus 100 punktów na drabinie rodzicielskiego wyścigu do tytułu „Jestem lepszym rodzicem niż Ty”.

Dla mnie za bardzo nie liczą się opinie obcych osób. Dla mnie najważniejsza jest moja relacja z dzieckiem, a nie to, co sobie ktoś o mnie pomyśli. Ktoś, kto widzi mnie pierwszy i ostatni raz w życiu. Liczy się dla mnie dziecko i mój komfort. Nie przejmuję się presją otoczenia. Bo kto powiedział, że nie wolno? Inni. A przecież innym zawsze coś w nas się nie podoba. To samo tyczy się dzieci. Dzieci obcych ludzi zawsze są grzeczniejsze, mądrzejsze, sprytniejsze. Na szczęście tylko w opowiadaniach, bo już w szkole, czy na placu zabaw okazuje się, że są dokładnie takie same, jak nasze.

Oczywiście to rodzic jest dorosły i wyznacza granice tego, co wolno, a czego nie. Szanuję spokój innych osób, więc w miejscach publicznych trzymam mój cyrk w ryzach. Zwykle zanim wyjdziemy z domu, albo przed wejściem do miejsca publicznego, pytam dzieci co wolno, a czego nie i to one mówią, a ja tylko dodaję, jeśli o czymś zapomniały, lub powtarzam coś, co jest dla mnie ważne.

W domu też pozwalam dzieciom na bycie głośnymi, na rozwalanie zabawek, na chlapanie wodą w wannie. Nie mieszkam w muzeum. Zabawki po dobrej zabawie mają trafić na swoje miejsce, a wodę w podłogi można zmyć jednym ruchem. Skoro wolność człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna wolność drugiego, dopóki moje dziecko nie krzywdzi innych, w tym siebie, pozwalam mu na podejmowanie drobnych decyzji i nie karcę na każdym kroku. Chce biegać po parku boso? Niech biega. Kupę z gołej stopy też samo musiało zetrzeć. Czy mnie to obeszło? Nie. Od wtedy wie, czym chodzenie na boso pachnie. Dosłownie. 🙂

Wszyscy chcielibyśmy, aby nasze dzieci były wybitne, podziwiamy ludzi, którym się w życiu udało. I kibicujemy naszym dzieciom, aby wygrały życie. Poza domem dzieci mają być liderami, mają być przebojowe i asertywne. Mają ambitnie dążyć do celu. Mają być kreatywne i nigdy się nie poddawać. W domu jednak mają być cicho i nie przeszkadzać. To jest paradoks naszych lat. I ogromna trudność rodzicielska. Jasne, że żyłoby mi się łatwiej, gdybym zabroniła dzieciom wszystkiego, posadziła na kanapie i dyskutowała o globalnym ociepleniu, popijając zieloną herbatę. Byłoby mi łatwiej, gdyby moje dzieci robiły absolutnie wszystko tak, jak ja chcę i DAŁY MI W KOŃCU ŚWIĘTY SPOKÓJ! Czy gdyby moje dzieci zachowywały się dokładnie tak, jak sobie tego życzę, byłoby lepiej? Czy wyrosłyby na wolne i asertywne, czy tylko marzące o tym, żeby na chwilę uwolnić się z więzienia mojego nie wolno?

Nie wolno to skrót od myślenia „nie rób tego, co nie jest po mojej myśli”. Nie wolno, bo ja tak nie chcę, bo mi się nie chce, bo jest zmęczony, bo mam dość. Nie wolno to zawoalowany komunikat „Twoje zachowanie nie jest zgodne z moim planem”. A czy dziecko może mieć swój plan? Kiedykolwiek? Czy ma głównie nie przeszkadzać zajętym sobą dorosłym?

Dzieci się buntują, bo mają bardzo mało wolności. To rodzice wybierają jedzenie, które będą mogli zjeść. To rodzice decydują o planie dnia i placówkach, do których prowadzą dzieci. To rodzice ustalają, jak wygląda pokój dziecka i o której chodzi spać. Kiedy niczego nie wolno, a dziecku nawet zabawa jest ograniczana szeregiem nie wolno, w końcu kiedyś następuje wybuch. I wtedy idzie po bandzie i jest spektakularny. Bo w końcu ileż można?

To dlatego kluczowe wydaje się ustanowienie reguł i włączenie trybu „wolno”. Można ustalić miejsca lub czas, którym dziecku wolno dowolnie dysponować. Na przykład plac zabaw. Jak nazwa wskazuje, to jest plac ZABAW. Nie jest to teatr, w którym należy być cicho i zachowywać się powściągliwie. Jeśli ktoś tego nie rozumie, to jego problem. Może swoje dziecko zabrać do muzeum i tam pobyć w ciszy. Na placu zabaw wolno się brudzić, wolno skakać, wolno szaleć i być głośno. Dopóki szanujemy innych, na placu zabaw można wszystko. Często kurczowo się tego trzymam i jak mantrę powtarzam. Jesteśmy teraz u lekarza, musimy przestrzegać ciszy, ale za godzinę będziemy w parku i tam możesz sobie pobiegać do woli. W wielu wypadkach działa.

Dziecku wolno wybrać to, co dla rodzica nie powinno mieć wielkiego znaczenia, np. co ma ochotę zjeść. Wyobraź sobie, że nie lubisz rosołu. Po prostu nie lubisz i koniec. A tu codziennie ktoś KAŻE jeść Ci rosół, a jak nie zjesz, to daje Ci karę. Jasne, że są sytuacje, w których ciężko zaspokoić gust wszystkich, codziennie, trzy posiłki na dobę. Można jednak próbować dawać wybór, nawet wtedy, kiedy wiąże się z odrobiną naszego wysiłku.

Dziecku wolno popełnić błąd. Obserwując wielu rodziców, dochodzę do wniosku, że są idealni. Strofują swoje dziecko w tak wielu absurdalnych sytuacjach, że aż jest ich żal. Życie musi być naprawdę ciężkie, jeśli co trzy minuty wypowiadasz zwrot nie wolno. Dla postronnego słuchacza może się nawet okazać, że nic nie wolno. Nie wolno nawet rzeczy, które są naturalne. Np. jedząc kanapkę, na pewno zostawisz po sobie okruszki. Rzeczy lubią się wysypywać, woda rozlewać, a talerze tłuc. Który dorosły nigdy nie rozbił szklanki, ręka do góry. Dlaczego więc oczekujemy, że nasze dzieci zawsze będą nieomylne? I zamiast empatii, częstujemy je stale wyrzutami? Zamiast tłumaczyć, zabraniamy?

Żadna metoda wychowawcza nie zadziała, jeśli na uwadze będzie tylko święty spokój rodziców. Bo według mnie często to nie wolno właśnie temu służy. A dziecko ma biegać. Ma być głośnie. Ma skakać. Ma się głośno śmiać. Ma płakać, kiedy coś go przerasta. Ma krzyczeć. Zadaniem rodzica jest stworzyć przestrzeń, aby wszystkie emocje i te pozytywne i negatywne, mogły być okazywane. Dziecku należy pozwolić być sobą. Dyscyplinować, ustalać zasady i reguły, ale i dawać wolność.

Jeśli dziecku będzie się tylko zabraniać, bardzo możliwe, że z czasem zabije się w nim naturalną ciekawość. Dzieci nieśmiałe często pochodzą z domów, które były obite pluszem, na każde potknięcie dziecka reagowano ojojaniem, trzymano go na każdym kroku kurczowo za rękę. A przecież życie to siniaki, zadrapania, zawody i złamane serca! To wszystko trzeba samemu przejść, żeby czegoś się nauczyć. Jeśli nie wskoczysz do wody, nie nauczysz się pływać!

Dzieciom trzeba ułatwić rozładowanie energii i radzenia sobie ze stresem i własnymi emocjami. I przede wszystkim traktować jak równych sobie, przynajmniej w sytuacjach, w których jest to możliwe. Czy partnerowi też mówimy nie wolno, kiedy nalewa sobie szklankę soku? Czy koleżance też każemy iść do kąta, kiedy obleje się kawą? Czy dziecko to synonim od głupsze? Gorsze? Odrobina empatii i dystansu wiele zdziała. I rozmowa, tłumaczenie. Czasami to dosłownie kilka dodatkowych sekund. Najlepiej z pozycji dziecka, czyli tak, aby oczy rodzica były na tym samym poziomie, co dziecka.

Oczekujmy adekwatnie do wieku. Dwulatek może mieć problem z wytrzymaniem sześćdziesięciu minut w Kościele. Trzylatek może nie usiedzieć 40 minut za stołem w restauracji, czekając na obiad. To naprawdę tylko dziecko. Zamiast jak katarynka powtarzać nie wolno, idź z dzieckiem na spacer, odejdź na bok i zrób konkurs stania na jednej nodze, zabierz ze sobą kredki. Myśl z wyprzedzeniem.

Lubisz łamać zasady, chodzić spać omijając kąpiel, na śniadanie jeść tłustego pączka, napić się soku z kartonu, wygłupiać się ze znajomymi i obejrzeć jeszcze jeden odcinek ukochanego serialu? Może czasami pozwól dziecku na małe szaleństwo? Łatwiej jest wtedy, w wielu innych sytuacjach oczekiwać powagi, rozsądku i przestrzegania reguł. Może już dziś uda się znaleźć kilka chwil, w których, dla odmiany, coś WOLNO?

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!