Dajże lajka!

Taki dziś kontrowersyjny tytuł. A czemu nie? Przecież to tytuł zwykle najbardziej przyciąga. Dajże lajka. Aha. Zapala się czerwona lampka. Może będzie o matkach, które wrzucają do sieci miliony zdjęć swoich dzieci, żeby jakoś swoją próżność połechtać. Albo pokazać, pochwalić się. Pewnie nic innego w ich życiu nie ma oprócz dziecka, to jedno jakoś im wyszło. Jasne. Do momentu aż zacznie gadać, wszystkie są słodkie.

Nie będzie o tym. Będzie o tym, że jesteś tutaj. Jesteś na tym blogu i czytasz to, co ja do Ciebie napiszę. Nie wiem, jakie masz pobudki. Możliwe, że szukasz kilku porad, lubisz mój styl, czytasz z ciekawości jak można ogarnąć trojaczki i nie zwariować. Może szukasz pocieszenia, zaglądasz, bo koleżanka stale tu coś komentuje. Może jesteś tutaj przez przypadek.

Wiem jedno.

aa b c d blizniaki brakowalo dzieki idealne e wymiata zwatpienie

Mój blog pomaga.

Nieważne, czy w wyczarowaniu dobrego obiadu, czy w odkryciu, że ktoś, gdzieś, a właściwie setki, czasami tysiące innych osób, czują to samo! Pomaga w odnalezieniu motywacji. Pociesza. Nie jesteś sama. Jest ktoś, kto też momentami nie lubi swoich dzieci, uważa, że macierzyństwo jest wysiłkiem ponad ludzkie możliwości, ale życie kobiety-matki, może być piękne, satysfakcjonujące i spełnione.

To ogromna satysfakcja. Ale i ja jedna wiem, ile pracy trzeba w to włożyć. Pisać wartościowe teksty, robić zdjęcia, które do nich pasują, dbać o interesującą zawartość, ale i przyjemną stronę wizualną. Codziennie utrzymywać kontakt z czytelnikami. Nie zostawiać żadnej wiadomości bez odpowiedzi. Pisać, pisać, pisać. Każdego dnia na nowo siebie wymyślać. Ogarniać nie tylko blog, ale i social media. Bo przecież blog bez Facebooka nie istnieje. Analizować komentarze i polubienia, żeby wychwycić trend. Nie przejmować się konkurencją i robić swoje. Ale i nie zostawać w tyle.

To nie są gorzkie żale. Po prostu wiem, że choć są osoby wśród moich czytelników, które ogarniają social media dużo lepiej niż ja, wiele osób nie rozumie dokładnie jak działa blog. To nie jest tak, że codziennie dostaję podarki i lukratywne kontrakty od najlepszych światowych marek w zamian za selfie z produktem. Niestety nie siadam i nie piszę w 15 minut tekstu, który potem czyta 20 tysięcy osób. Nikt nie robi korekty moich tekstów i nie podsuwa gotowych pomysłów na żarty.

Uzależniłam się od bloga, zawsze kochałam pisać, kiedyś pamiętniki, potem różne zapiski, listy. Ten blog to kawał mojego życia. Czuję się odpowiedzialna za to, co piszę. Mało zdjęć, więcej tekstu, balans między luźnymi przemyśleniami, a ciężkim tematem, między dowcipem, a rozrzewnieniem. Jeśli reklamy, to tylko produktów, które używam. Blog to hobby, ale bywa, że jest to praca. Momentami bardzo niewdzięczna, bo siedzisz do drugiej w nocy nad tekstem, a potem czyta go kilka osób. Ale nie mam o to pretensji. Zawsze w takiej sytuacji analizuję porażkę. Dlaczego post się nie przyjął? Czy nudny, czy za ciężki, czy mało chwytliwy, może zła godzina? Wiem, że najbardziej popularne są teksty o rodzicielskich zmaganiach. Ale nie mogę codziennie pisać zahaczającego o pouczanie i ja-wiem-najlepiej postu. Bo nie wiem. A właściwie wiem, że nic nie wiem. Próbuję i jeśli coś działa, podaję dalej. Bo jeśli zadziała na mojej trójce, możliwe, że komuś innemu też pomoże.

Dopóki ten blog nie będzie mnie męczył, dopóki będzie to prawdziwa pasja, będę pisać. Mam mnóstwo pomysłów na rozwój, na to, żeby było tutaj jeszcze lepiej. Chcąc się rozwijać, muszę inwestować. Chcąc inwestować, muszę zarabiać. Chcąc zarabiać, będę pisać posty sponsorowane. Każdy taki post to dla mnie horror. Chociaż zgadzam się tylko na 1% propozycji, które dostaję, przeprowadzam ostrą selekcję i współpracuję tylko z godnymi markami produkującymi rzeczy, których sama używam, zawsze ogromnie się stresuję. Nie śpię po nocach. Czy się ode mnie odwrócą? Czy czytelnicy przyjmą reklamę? Jak na nią zareagują? Czy klient będzie zadowolony?

Boję się, za każdym razem. Bo na liczby, które teraz stoją za moim blogiem, pracowałam dniami i nocami przez już ponad dwa lata. W pierwszym roku tylko inwestując. Czas, który jest jedynym nieodnawialnym zasobem. Ale warto było. Moim marzeniem było dobicie do 100 tysięcy czytelników. Tyle mieszkańców ma moje rodzinne miasto! Sto tysięcy ludzi, indywidualnych marzeń, planów, uczuć, poglądów, to dla mnie nadal niewyobrażalne. W tym momencie czyta mnie już sporo ponad te moje wymarzone 100 tysięcy. I na pewno nie chcę tego zaprzepaścić wrzucając tutaj od czasu do czasu reklamę. Mam nadzieję, że każdy to rozumie. Mało tego, że niektórzy będą w stanie to wesprzeć. W imię kredytu zaufania, docenienia mojej pracy, na zachętę, czy w podzięce za inne teksty. A może akurat reklama się spodoba? W końcu w innych mediach, takich jak radio, telewizja, czy prasa, reklamy są na każdym kroku.

Nie wiem, czy wiesz, że oprócz ogromnej ilości czasu, blog kosztuje prawdziwe pieniądze. Hosting, domena, szablon. Im więcej czytelników, tym wyższe kwoty. Codziennie dostaję idiotyczne propozycje współpracy, wierz mi. Choć grzeczność wymaga choćby najkrótszej odpowiedzi, czasami aż ręce opadają. Nie będę reklamować pieluszek, bo moje dzieci już od dawna ich nie używają. Nie mam ochoty reklamować lekarstw. Karmienia piersią. Chustowania. Biżuterii z włosów dziecka. Drogich ubrań. Nudnych gier. Książek, które mnie zawiodły. I wielu, wielu innych rzeczy, które już po prostu mnie nie dotyczą. Nie dziwię się wcale, że nikomu nie podobają się posty z reklamą. Bo są blogerzy, którzy przesadzają i blog zamieniają w słup reklamowy. Nie krytykuję. Życie kosztuje, a praca w Internecie jest taka sama jak każda inna. Jest klient, terminy, umowy, szef, awanse i niepowodzenia. Obowiązki lubiane i te, które robimy, bo musimy. Z blogiem jest podobnie. Dajesz z siebie wszystko, więc chcesz mieć przynajmniej na waciki.

Nikt nie bierze na ślepo współpracy. Umieramy z nerwów, żeby post się przyjął, żeby ktoś pochwalił, żeby skomentował, posłał dalej. Mam nieśmiałą nadzieję zaliczać się do autorów, którzy nie muszą brać wszystkiego jak leci (choć i takich nie potępiam). Jest mnóstwo świetnych firm, produktów dla dzieci i dorosłych, których sami używamy. Dlaczego ich publicznie nie pochwalić, posłać dalej rekomendacji? Nie wiem jak inni, ale ja do każdego tego typu zadania bardzo się przykładam. Robię crash testy, daję do ręki trojaczkom i patrzę. Jak zostaną wióry, odmawiam. Kiedy działa i działa długo i wiernie, bawi i uczy, polecam dalej. To dzięki blogerom zobaczyłam wiele świetnych filmów, odwiedziłam wiele fantastycznych miejsc, przeżyłam kilka cudownych chwil, zjadłam pyszne dania i zastanowiłam się nad sensem istnienia.

Nie żyję innym życiem tylko dlatego, że ktoś mi czasem napisze, że mądrze gadam. Nadal podcieram małe pupy, robię 38 prań dziennie, a ten post pisałam mieszając drugą ręką gulasz na obiad. Nikt nie przynosi mi drogich gadżetów w zamian za jedno byle jakie zdjęcie. Nikt nie pisze moich tekstów. Nikt nie wymyśla strategii mojego rozwoju. Nikt nie administruje moich kont. Kiedy spotyka mnie hejt, sama z nim walczę. Jak ze wszystkim innym.

I piszę Ci to wszystko z jednego względu. Nie wszystkie posty muszą Ci się podobać, ale doceń pracę nad ubraniem ich w słowa. Będą reklamy ale i tysiąc innych postów pisanych z potrzeby wyłącznie serca, a nie pełnej lodówki i szybszego serwera. Będą kontrowersyjne tematy. Może Ci się nie spodobają. Ale czy wujka Leona też wyrzucasz za drzwi, bo śmie kochać partię, której Ty nie lubisz? Będzie wesoło. Będzie smutno. Ktoś mi ostatnio zarzucił, że jestem zbyt zmienna. Ludzie! Ja w ten dzień czułam się jak stara, przeżuta szmata. Płakałam trzy razy, miałam atak paniki, raz usnęłam myjąc ręce i dwa razy doznałam absolutnego olśnienia, ekstazy i wielokrotnego orgazmu, bo moje dziecko wrzuciło papierek do kosza! Zmienna? Jestem zmienna jak zaczeska Donalda Trumpa!

Spotyka mnie hejt, niewiele, ale jednak. Nikogo w sumie nie obchodzi dlaczego nagle na blogu pojawiły się przepisy eko-sreko. Może to nie tylko moda, którą fajnie będzie wyśmiać, wykpić i skrytykować? Może to zdrowotna konieczność, o której matka po prostu nie chce wspominać kilkudziesięciu tysiącom osób? Ale rozumiem, taka nasza natura. Spotyka nas wszystkich zazdrość innych blogerów. Próby zagrożenia czyjejś pozycji, ataki. Dlatego jak mogę, odsuwam się od tego towarzystwa. Selfie ze znanymi i polecenia innych tekstów, to u mnie rzadkość. Jest mi łatwiej, odkąd wyjechałam do Australii. Nie bywam na branżowych konferencjach, nikomu nie muszę się podlizywać, żeby może gdzieś mnie polecił, na wszystko, co mam, pracuję sama. Nikogo publicznie nie obrabiam. Nawet kiedy czytelnicy wysyłają mi plagiaty moich tekstów, nic z tym nie robię. Nie mam czasu, ani siły walczyć z nikim w sądach. Poza tym uważam, że matki blogerki nie odkryły Ameryki, te tematy się powtarzają, bo dzieci są w rzeczywistości podobne. 

Jak więc widzisz, rzeczywistość blogera wcale nie jest tak kolorowa, jak niektórym się wydaje, to nie tylko eventy, podarunki od firm (nadal czekam na te legendarne, warte miliony) i słodkie selfie w sterylnych wnętrzach. To często zapieprz. Z tym, że sprawia niebywałą frajdę. Choć to praca na pełny etat i jeśli chcesz się utrzymać na powierzchni, pracujesz bez wakacji. Bo kiedy Ty sobie zrobisz tydzień bez netu, konkurencja właśnie wypuszcza tekst roku. Zbytnio się tym nie przejmuję, bo słupki popularności są dla mnie informacją, czy to, co robię ma sens. Jeśli przestanie, postawię ostatnią kropkę. Żyję na maksa, nie chcę zadowalać się byle czym.

Wiem, że nikt nie ma czasu na jakieś tam lajki, czy komentarze. Naprawdę doceniam, że przynajmniej czytasz, co wiem ze statystyk. Oczywiście mam ochotę codziennie krzyczeć “Dajże lajka” i wcale się nie dziwię, że większość blogerów stale o to prosi. Po prostu chcą poczuć, że ktoś, gdzieś tam jest i ta robota ma sens. Bez czytelnika blog nie istnieje. I jasne, można powiedzieć, skoro takie to trudne, przestań, olej. Nie chcę olać. Komentarze, które przytoczyłam wyżej pokazują, że komuś moje słowo się przydaje. Bóg mi świadkiem, że samej jest mi ktoś taki codziennie potrzebny.

Tak więc, zamiast codziennych błagań, proszę dzisiaj zbiorowo. Jeśli czytasz regularnie, daj znać, że jesteś. Nie musisz codziennie, nie musisz pod tym tekstem, ale czasami się odezwij. To taka waluta, jaką zapłacisz mi za moją codzienną pracę nad stworzeniem czegoś wartościowego. Jeśli tego nie robisz, nie dajesz lajków, nie klikasz na moje posty i ich nie komentujesz – Facebook uważa, że ta treść Cię nie interesuje i przestaje Ci to wyświetlać, a ja znikam z Twojej ściany.

Możesz zawsze do mnie napisać, podzielić się sugestią, pomysłem na post. Wena to zdzira i często mnie opuszcza. Będę wdzięczna za wszystkie próby kontaktu. Bo wiesz, to jest tak, że za każdym razem, kiedy publikuję post, fizycznie się denerwuję. Czy się przyjmie? Czy ktoś go przeczyta? Czy się spodoba? Czy spotka się z krytyką? Tym bardziej jest mi miło, kiedy od razu pojawiają się znaki uznania – polubienia i komentarze. Oddycham wtedy z ulgą. Szczytem szczęścia jest udostępnienie postu, w taki sposób dociera on do większej ilości osób i mój plan zrzeszenia większej społeczności jest bliższy realizacji. Nie musisz pytać o zgodę! To dla mnie zaszczyt, że dzielisz się ze znajomymi czymś, co napisałam.

Dziękuję Ci za wszystkie komentarze, polubienia, udostępnienia, za zrozumienie konieczności sporadycznych reklam, za prywatne wiadomości i kibicowanie mojemu rozwojowi, którego jesteś tutaj świadkiem. Ten blog to spełnienie jednego z moich marzeń – w końcu mam pracę, którą wykonuję z przyjemnością. Pomóż mi w jego spełnianiu i dajże lajka. Czasami.

Zdjęcie: pixabay.

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!