Bridget Jones 3 – hit, czy kit?

Każda z nas oglądała film o Bridget. Oglądałam jeszcze w czasach, kiedy też wydawało mi się, że będę dokładnie taka, jak ona. Do końca życia będę liczyć kalorie, mieć wyrzuty sumienia spowodowane ilością wypitego alkoholu i w każde urodziny pić do lustra liżąc rany po nieudanych związkach i płakać z żalu, że moje życie niczym nie przypomina losu ustatkowanej matki (Polki rzecz jasna, w domyśle), który wiodą wszyscy naokoło.  

Zacznę od tego, co przeważa we wszystkich recenzjach – jeśli Bridget denerwowała Cię wcześniej, swoim idiotycznym momentami optymizmem i naiwnością, teraz będzie irytowała jeszcze bardziej. Bo w tej części Bridget ma 43 lata i jest taka sama, jak kiedyś. Wplątuje się w absurdalne sytuacje, które z góry skazane są na porażkę, a obserwując ją z boku nie pozostaje nic innego, jak tylko złapać się za głowę.

Bridget, nadal singielka, postanawia cieszyć się życiem i z tego cieszenia się zachodzi w ciążę. Problem w tym, że nie wie, czy tatusiem jest przystojny amerykański milioner, Jack, czy też stara miłość, Darcy. Hollywoodzki absurd sprawia, że od pierwszego momentu, od którego rzekomi tatusiowie dowiadują się o ciąży, obaj, oczywiście rewelacyjnie sytuowani, gentelmani z zasadami, stają na wysokości zadania. Czytają pouczające lektury o wychowaniu, chodzą na szkołę rodzenia i są w pełnej tatusiowej gotowości.  Żaden nie ma cienia wyrzutu i nie kwestionuje życiowych wyborów Bridget, a wręcz próbuje jej się przypodobać, w nadziei, że to jego wybierze.

Bridget Jones 3 w zabawny sposób pokazuje zmagania bohaterki do ustalenia nie tylko tego, kto jest tatusiem, ale głównie tego, z kim ona chciałaby to dziecko wychować.

Śmieszny był dla mnie wątek korporacyjny, który przypomniał mi własne przeżycia. Bridget ma nową szefową, z pokolenia, którego życie dzieje się na Facebooku, post, który ma 3 minuty jest już stary i nudny, a wyobrażenie o dzieciach jest jak z reklamy pieluszek – dzieci to wesołe, uśmiechnięte i słodkie bobaski.  

Wisienką na torcie jest postać grana przez jak zwykle bezbłędną, Emmę Thompson, która w filmie jest ginekologiem. To ona nadaje obrazowi najbardziej komediowej nuty, a sceny z jej udziałem są w filmie najśmieszniejsze. Tak bardzo lubię tę aktorkę, że podobałaby mi się nawet wtedy, gdyby zagrała szafkę na buty. Rola dowcipnej lekarki bardzo jej pasuje. Wypowiada też w filmie kilka ważnych życiowo kwestii, z którymi wszystkie się zgodzimy.

Film oczywiście jest cukierkową, uproszczoną wersją świata. Ale i taka masowa komedia, nastawiona na komercyjny sukces, nie musi być wcale głupia. Rewelacyjne aktorstwo, błyskotliwe dialogi, inteligentne żarty, wyróżniają film z gąszczu infantylnych komedii.

Minusem filmu jest zniekształcona twarz Renee Zellweger, która po nieudanej operacji plastycznej nadal momentami wygląda jak swoja własna krewna. Niby jest jakieś podobieństwo, ale czasami dalekie. Nie przeszkadzało jej to jednak w wydobyciu rewelacyjnej mimiki. Bridget jest po prostu świetna – zabawna i urocza, a Zellweger bardzo wiarygodna. Doskonale to zagrała, po raz kolejny udowadniając, że została stworzona do tej roli, która stała się jej życiową kreacją.

Dla mnie film to hit. Przyjemnie się go ogląda, jest śmieszny, ale i nostalgiczny. Daje bardzo fajną życiową lekcję o miłości. Ta prawdziwa Cię znajdzie, musisz jej tylko na to pozwolić, a potem o nią dbać i codziennie doceniać. A życie, choćby odbiegało od ogólnie przyjętych standardów, masz jedno i czas w końcu kiedyś zacząć go doceniać. To, co Cię najbardziej uwiera, zmień, a to, co możesz, zaakceptuj (nawet jeśli są to drobne niepowodzenia i małe katastrofy, jak u Bridget). Spójrz na siebie z dystansem, zapnij pasy, uśmiechnij się szeroko i ciesz się z tego, co masz. Innego życia nie będziesz mieć. Możliwe, że jeśli trochę poluzujesz, wszystko się ułoży. Przecież, tak jak w filmie, wszystko zawsze jakoś się układa.

Polecam, Bridget Jones 3 na pewno poprawi Wam humor.

P.S. Na film poszłam z mężem. I jemu się podobał. Dopiero na drugi dzień się zorientowałam, że w ogóle nie protestował. Kiedy spytałam, powiedział „na wiesz „happy wife, happy life” (szczęśliwa żona, szczęśliwe życie). Dopiero po trzech dniach doszło do mnie, że to było strategiczne zagranie, bo w ten dzień była nasza rocznica! Ach, te małżeńskie gierki! 🙂

Nieźle się napracowałam, żeby napisać dla Ciebie ten post, uff. Teraz czas na Ciebie, razem tworzymy to miejsce. Będzie mi miło, jeśli pozostaniemy w kontakcie. Jest kilka opcji:i

    • Zostaw proszę komentarz. Dla Ciebie to moment, a dla mnie istotna wskazówka.
    • Polub mój fanpage na Facebooku, dzięki temu będziesz na bieżąco.
    • Jeśli ten tekst trafia do Ciebie – podziel się nim ze znajomym.
    • Możesz śledzić mnie na Instagramie, gdzie oprócz fotek moich dzieciaków znajdziesz całą masę zdjęć żarcia i butów!